ikona lupy />
Inne

Postulat potrzeby „odpowiedzialnego nacjonalizmu” wysunął Lawrence Summers, ekonomista z Harvardu, były szef doradców Baracka Obamy, który ma wyjątkowy talent do inicjowania tematów stających w centrum debaty publicznej. To on wcześniej spopularyzował ukute jeszcze przez II wojną światową, ale zapomniane pojęcie sekularnej stagnacji, czyli trwałego spowolnienia wzrostu gospodarczego w wyniku niedostatku popytu. Dziś jest ono powszechnie dyskutowane jako jedno z największych zagrożeń gospodarczych na świecie.

W czerwcu napisał w „Washington Post”: „To, czego dziś potrzebujemy, to odpowiedzialny nacjonalizm – podejście, w którym kraje dążą do maksymalizacji dobrobytu swoich obywateli, przy zachowaniu zasady, by nie szkodzić innym. W takim podejściu, międzynarodowe umowy handlowe będą oceniane nie przez pryzmat skali redukcji barier, ale przez pryzmat tego, czy służą konsumentom i wyborcom”.

Wtórował mu Martin Wolf, wpływowy publicysta „Financial Times”, pisząc pod koniec sierpnia: „Jeżeli legitymizacja systemu demokratycznego ma zostać utrzymana, polityka gospodarcza powinna być zorientowana na ochronę interesów większości, nie mniejszości; przede wszystkim, chodzi o obywateli, przed którymi politycy odpowiadają”.

Reklama

Nie ma w tych wypowiedziach nic rewolucyjnego, ale są to krople, które drążą skałę. Elity opiniotwórcze na Zachodzie są coraz mniej przyjazne globalizacji i wolnemu handlowi. Nie wycofują się z poparcia, ale warunkują je lepszymi warunkami dla obywateli swoich krajów. Jest to keynesowskie podejście, zgodnie z którym jedyną drogą do uratowania kapitalizmu jest ograniczanie go.

Na gruncie politycznym, opór wobec globalizacji to już nie krople, ale strumień. Europejscy politycy wycofują swoje poparcie dla TTIP – transatlantyckiego paktu o handlu i inwestycjach. Coraz częściej mówi się o ograniczeniach w swobodzie przepływu osób w ramach Unii Europejskiej. A kandydaci na prezydenta USA zapowiedzieli wycofanie się tego kraju z poparcia TPP – transpacyficznego paktu o handlu.

ikona lupy />
Inne

W samej ekonomii też widać zmiany. Coraz więcej badań pokazuje negatywne efekty wolnego handlu, co stoi w sprzeczności z tradycyjną teorią ekonomii. Jeszcze w 1997 r. Paul Krugman pisał: „Stosunek ekonomii do wolnego handlu jest właściwie jednoznaczny: każdy kraj służy własnemu interesowi wprowadzając wolny handel, bez względu na to, co robią inne kraje”. Do niedawna powszechnie uważano, że korzyści z całkowitego uwalniania handlu są tak duże, że powinny spokojnie pozwolić pokryć wszelkie koszty – wyższe dochody większości powinny starczyć, żeby zamortyzować straty tych, którzy przez relokację produkcji stracą pracę.

Od kilku lat zaczęło się osłabiać to jednoznaczne poparcie mainstreamowej ekonomii dla wolnego handlu. W tym roku David Autor z MIT, wraz ze współautorami, pisał: „Ostatnie badania poddają w wątpliwość konsensus z początku lat 2000, i czynią jasnym, że problemy redystrybucyjne wynikające z wolnego handlu są żywe”. Ekonomiści pokazali, że rynek pracy nie dostosowuje się tak szybko do zmian wywołanych handlem jak przypuszczano wcześniej. Może to wynikać z faktu, że gwałtowna ekspansja Chin w latach 2000. zmieniła sposoby oddziaływania handlu na gospodarkę. Ale może być to też bardziej ogólna obserwacja.

Dosadnie problem przedstawił Branko Milanovic, ekonomista Banku Światowego i autor jednej z najgłośniejszych książek ekonomicznych roku – „Global Inequality. A New Approach for the Age of Globalization”. Pokazał on, jak zmieniały się w ostatnich 30 latach dochody ludzi na świecie w zależności od miejsca zajmowanego na skali dochodowej. Okazuje się, że dochody zdecydowanej większości ludzi wyraźnie wzrosły, oprócz rejonów 80.-90. percentyla, czyli klasy średniej krajów rozwiniętych. Tej grupy postęp ery globalizacji jakby nie dotknął. Dlaczego? Milanovic nie daje jednej odpowiedzi, ale łatwość przepływów kapitału i towarów, połączona z brakiem przepływów osób, może być jednym z powodów.

W Polsce też narasta sceptycyzm co do korzyści płynących z globalizacji. Dyplomaci państw zachodnich sygnalizowali, że stanowisko Polski w sprawie umowy TTIP jest niejednoznaczne – niektórzy politycy obozu władzy popierają umowę, inni są zdecydowanie przeciw.

Czy jednak powinniśmy utożsamiać się z nurtem płynącym z Zachodu, nurtem nieufności wobec globalizacji?

Wydaje się, że Polska płynie na innej łodzi niż kraje rozwinięte. Na Zachodzie, a szczególnie w USA, widać wyraźny regres klasy średniej, narastanie nierówności dochodowych, tęsknoty za złotymi latami 60. lub 90. Jeżeli wątpliwości podnoszone przez wspomniane badania ekonomiczne są prawdziwe, to oznacza, że część społeczeństw zachodnich straciła na wolnym handlu, ale – jest przecież druga strona tego równania – z korzyścią dla społeczeństw rynków wschodzących, takich jak Polska.

Trendy, które tam są krytykowane, u nas są źródłem szybkiego wzrostu gospodarczego. Zła strona wolnego handlu dla nich, to dobra strona dla nas. Przenoszenie produkcji z krajów rozwiniętych na rynki wschodzące pozwoliło tym rynkom nadrobić dystans do Zachodu, zwiększyć zasoby wiedzy i technologii, utrzymać solidny poziom inwestycji bez ograniczania konsumpcji. Można postawić tezę, że Polska i inne społeczeństwa rozwijające się przechwyciły część dochodów zachodniej klasy średniej.

Udział przetwórstwa przemysłowego

Te odmienne trendy widać na pierwszych dwóch z załączonych wykresów. Na pierwszym pokazana jest zmiana udziału przetwórstwa przemysłowego w zatrudnieniu od 2000 r. w krajach Unii Europejskiej. Wszędzie udział ten spadał, ponieważ popyt na towary przemysłowe rośnie wolniej niż produktywność w przemyśle.

W Polsce tymczasem i w krajach naszego regionu spadek był minimalny, między innymi ze względu na przenoszenie produkcji do tych krajów przez zagraniczne firmy. Na drugim wykresie widać zmianę dochodów gospodarstw domowych w podziale na decyle w Polsce i w Niemczech w ostatniej dekadzie. O ile w Polsce wzrost był w miarę wyrównany, z lekką nawet przewagą osób uboższych, o tyle w Niemczech widać jak uboższe klasy pozostają w tyle.

Zmiana decyli rozkładu dochodów

Z tych strategicznych różnic część polskich polityków zdaje sobie sprawę. To m.in. dlatego Polska jest krajem popierającym uwolnienie rynku usług w Europie, wbrew narastającemu oporowi niektórych krajów zachodnich. Choć nastawienie polskich władz do integracji europejskiej ulega zmianie, to poparcie dla wolnego rynku europejskiego jest niekwestionowane.

Co ciekawe, różnice między naszym regionem a Zachodem są być też widoczne w sondażach opinii publicznej. Z sondażu przeprowadzonego przez TNS dla Komisji Europejskiej wynika, że społeczeństwa Europy Środkowej cechują się często większym poparciem dla TTIP niż społeczeństwa Europy Zachodniej (choć do wyników badań sondażowych należy podchodzić bardzo ostrożnie – one mogą się znacząco zmieniać w zależności od sondażu).

Wniosek? Nie powinniśmy w Polsce bezkrytycznie przyjmować wszystkich nurtów ideowych, które płyną z Zachodu. Zwrot w kierunku bardziej odpowiedzialnego kapitalizmu jest potrzebny też Polsce, ale czasami nasze interesy różnią się od interesów krajów zachodnich.

Dyskurs, jaki w Polsce się toczy na temat przemian gospodarczych, powinien uwzględniać fakt, że jesteśmy gospodarką inną od zachodnich, mamy inne potrzeby i inne wyzwania. Do tej pory, Polska na globalizacji w przeważającej mierze zyskiwała i ryzyko odwrócenia trendów globalizacyjnych powinna traktować podejrzliwie.

Autor: Ignacy Morawski -Kierownik programu Polityki publiczne i governance w Warszawskim Instytucie Studiów Ekonomicznych WISEEuropa