Jak już wiecie, UOKiK dowalił Volkswagenowi karę – 120 okrągłych baniek za, mówiąc oględnie, aferę Dieselgate. Kwota najwyższa w historii urzędu i pewnie wydaje się wam, że teraz wszyscy w polskiej siedzibie VW rwą sobie włosy z głowy.
ikona lupy />
Audi Q7 50 TDI - fot. mat.prasowe / Media
Że prezesa utrzymuje przy życiu respirator, że menedżerowie spakowali zawartość biurek do pudeł i czekają na wizytę kadrowej, która odprowadzi ich do wyjścia. No więc muszę was rozczarować. Na Volkswagenie 120 baniek robi mniej więcej takie wrażenie, jak na was fakt, że w rosole jest makaron.
Tylko w ubiegłym roku marki należące do koncernu – VW, Skoda, Seat, Audi i Porsche – sprzedały w naszym kraju – trzymajcie się mocno krzeseł – 152 tys. samochodów. W latach 2008–2016, których dotyczy sprawa, było to ok. miliona aut, spośród których ok. 40 proc. miało pod maską silnik Diesla. Mówimy zatem o ok. 400 tys. pojazdów, które potencjalnie mogły emitować więcej szkodliwych związków w spalinach, niż deklarował producent. A teraz podzielmy 120 mln zł przez 400 tys. samochodów. Mój kalkulator podpowiada mi, że to po 300 zł za jedną maszynę. Mniej niż kosztuje komplet dywaników do golfa TDI.
Inna sprawa, że UOKiK ukarał niewłaściwą firmę. Bo to nie Volkswagen Group Polska produkował samochody. W gruncie rzeczy jako importer pewnie nawet nie wiedział, że Hans z Heinrichem zmienili oprogramowanie w passacie tak, by w warunkach warsztatowych oraz laboratoryjnych emisja spalin mieściła się w normach, a gdy tylko samochód wyjeżdżał na drogę, był jak zadymiony pub.
Reklama
Pewne wątpliwości budzi też to, że UOKiK ukarał Volkswagena za – cytuję – „wprowadzanie konsumentów w błąd”. Chodzi o to, że co innego deklarował na papierze, a co innego było w praktyce.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP