Europejski Zielony Ład jest zamierzeniem bardzo ambitnym, zakładającym jak najszybsze odejście od wykorzystania paliw kopalnych w energetyce i gospodarce. Energetyka oparta na gazie jest znacznie bardziej elastyczna niż węglowa i dlatego znakomicie nadaje się jako zaplecze dla niestabilnych źródeł wiatrowych i fotowoltaicznych. Ba, dziś bez takich źródeł jak gaz albo atom nie jest możliwy dalszych dynamiczny rozwój OZE. Przynajmniej dopóki nie powstaną efektywne i komercyjnie opłacalne magazyny energii.

Dlaczego właśnie gaz?

Jest to paliwo znacznie mniej emisyjne od węgla, a w całej polityce klimatycznej chodzi właśnie o ograniczenie ilości emitowanych zanieczyszczeń. O ile emisja dwutlenku węgla przy produkcji energii z węgla kamiennego to 93 kg/GJ, w przypadku gazu jest to ok. 55 kg/GJ. Zastąpienie elektrowni węglowych gazowymi oznacza zatem znaczące zmniejszenie ilości dwutlenku węgla w atmosferze. Z punktu widzenia wytwórców energii mamy jeszcze do czynienia z czynnikiem ekonomicznym - dwukrotnie mniej zapłacą za prawa do emisji. Będą mogli zatem przeznaczyć więcej pieniędzy na inwestycje, np. w OZE.
Dlatego rola gazu będzie rosła. Zgodnie z założeniami „Polityki energetycznej Polski do 2040” (PEP2040) udział produkcji w jednostkach gazowych w strukturze wytwarzania ma wzrosnąć do ok. 10 proc. w 2030 r. i do 17 proc. w 2040 r. Obecnie (a ściślej na koniec 2020 r.) według raportu Polskich Sieci Energetycznych udział gazu w mocach zainstalowanych polskiej energetyki wynosił 5,65 proc. - w sumie moce gazowe to 2782 MW.
Można zapytać, skoro gaz jest takim znakomitym paliwem, dlaczego dotychczas jego wykorzystanie w energetyce jest dość marginalne. Powody są dwa: cena i pewność dostaw. W ostatnich latach oba te czynniki zmieniły się diametralnie.
Przez długie lata, kiedy nikt nie przywiązywał wagi do czynników klimatycznych, energia z węgla była najtańsza. Węgiel był tani i, w przeciwieństwie do gazu, mieliśmy go pod dostatkiem. Polityka klimatyczna i konieczność zakupu praw do emisji dwutlenku węgla sprawiły, że prąd z węgla stawał się coraz droższy. W ostatnich miesiącach to zjawisko przybrało na sile - ceny uprawnień biją kolejne rekordy, oscylując w okolicach 60 euro za tonę. To sprawia, że energetyka gazowa staje się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej konkurencyjna w stosunku do węglowej. Z drugiej strony za sprawą amerykańskiej rewolucji łupkowej mocno spadły ceny tego surowca.
Drugą - kto wie, czy nie ważniejszą kwestią - była pewność dostaw.

Budowanie niezależności

Polska przez wiele lat była uzależniona od dostaw gazu z Rosji - to, co w latach komunizmu można było z przyczyn politycznych uznać za naturalne, bo wyjścia raczej nie mieliśmy, utrzymało się również przez pierwsze dekady kapitalizmu. Na początku lat 90. związaliśmy się z Rosją długoterminowym kontraktem jamalskim, który zapewniał - jak się mogło wydawać - stabilne źródła dostaw (bo przez rurociąg Przyjaźń płynął gaz do Niemiec i dalej do Europy Zachodniej).
Jednak 15 lat temu, a dokładnie w styczniu Rosja - na tle sporu z Ukrainą - przykręciła kurek z gazem dla Europy, a na początku 2009 r. sytuacja się powtórzyła. Dostawy z Rosji okazały się wcale nie takie pewne, w sytuacji, gdy jej przywódcy traktują ten surowiec jako narzędzie polityczne.
Drugim aspektem polsko-rosyjskich umów gazowych była cena wyliczana według niekorzystnego dla Polski algorytmu (co przyznał Trybunał Arbitrażowy w Sztokholmie nakazując Gazpromowi zwrot 1,5 mld dol.). W sytuacji uzależnienia od jednego dostawcy - gaz z Rosji zaspokajał mniej więcej dwie trzecie krajowego zapotrzebowania, jedna trzecia pochodziła ze źródeł krajowych - wzmocnionego dodatkowo formułą take or pay - oznaczającą, że niezależnie od tego, czy się gaz odbierze czy nie, trzeba za niego zapłacić - próby wybicia się na gazową niezależność były bardzo trudne.
Ostatnie kilkanaście lat (z przyspieszeniem w kilku ostatnich) to właśnie próby uniezależnienia się od dostaw z Rosji. Pierwszymi krokami był rewersy na gazociągu jamalskim - najpierw wirtualny (oznaczający w uproszczeniu, że możemy od Niemiec kupować płynący tam gaz z Rosji), następnie fizyczny (gazociągiem mógł być do Polski tłoczony gaz z Niemiec). Potem przyszła budowa Gazoportu zakończona w 2015 r. (znaczenie tej inwestycji wzrosło w związku z łupkową rewolucją i znacznym wzrostem rynku LNG) czy trwająca obecnie budowa Baltic Pipe z szelfu norweskiego. Powstały warunki do wypowiedzenia - czy ściślej rzecz ujmując nieprzedłużania kontraktu jamalskiego, kończącego się z końcem 2022 r.
Fakt, że możemy już obyć się bez rosyjskiego gazu nie oznacza oczywiście, że nie będziemy go kupować - o ile będę konkurencyjne ku temu warunki - w transakcjach spotowych.

Jak damy sobie radę?

Wszystko wskazuje na to, że do końca przyszłego roku gotowy będzie Baltic Pipe, którym będzie mogło trafiać do Polski 10 mld m sześc. gazu z Szelfu Norweskiego. Można zatem powiedzieć, że własny gazociąg zastąpi kontrakt jamalski. Do tego mamy rozbudowywany właśnie gazoport. Terminal LNG w Świnoujściu zostanie rozbudowany do grudnia 2023 r. z obecnych 5 do 8,3 mld m sześc. mocy przerobowej rocznie. Rozważana jest również instalacja pływającego terminala w Zatoce Gdańskiej, który według szacunków mógłby zapewnić od 4,5 do 8,3 mld m sześc. Możemy go również pozyskiwać za pośrednictwem gazociągu Polska - Litwa, który będzie gotowy w przyszłym roku, a LNG za pośrednictwem terminalu w Kłajpedzie - to możliwość pozyskania prawie 2 mld m sześc. Pamiętajmy również o rewersie na gazociągu jamalskim, którym może do nas popłynąć gaz z Zachodu.
Mamy też własne wydobycie - ok. 4 mld m sześc., które wraz ze wzrostem popytu będzie zapewne rozwijane. To już się zresztą dzieje. Pod koniec ubiegłego roku na podkarpaciu Orlen uruchomił pierwszą w historii firmy własną kopalnię gazu ziemnego Bystrowice (dotychczas współpracował w tym zakresie z PGNiG). Do systemu przesyłowego trafiło już ponad 2 mln m sześc. surowca, z nowego złoża. Jeszcze w tym roku, w ramach koncesji na Podkarpaciu, planowane są kolejne odwierty poszukiwawcze. Koncern założył w swojej strategii do 2030 r. konsekwentny rozwój własnych złóż gazowych.

Trzeba patrzeć w długiej perspektywie

Wróćmy na chwilę do cen gazu, które biją kolejne rekordy. Czy zatem bezpiecznie jest opierać sporą część energetyki na tak drożejącym paliwie? Dynamika sięgająca 300 proc. w skali roku jest szokująca i, co gorsze, może utrzymać się jeszcze przez miesiące. To efekt szybko rosnącego po pandemii popytu, gdy globalna gospodarka chce odrabiać straty, a popyt nie nadąża - także dlatego, że podczas koronawirusowego kryzysu, gdy popyt na paliwa sięgał dna, część dostawców zbankrutowała. Można zatem oczekiwać, że w średniej perspektywie sytuacja się ustabilizuje.
Nie tylko Polska postawiła na gaz jako paliwo przejściowe. Według Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) do 2024 r. globalny popyt na błękitne paliwo wzrośnie o 7 proc. w porównaniu z wartościami sprzed pandemii COVID-19. Jak wynika z analizy przeprowadzonej przez firmę konsultingową McKinsey, potem popyt na ten surowiec w formie skroplonej będzie rósł do 2035 r. o 3,4 proc. rocznie, czyli szybciej niż w przypadku innych paliw kopalnych.
Obecny wzrost cen gazu może sprawić, że ponownie opłacalne staną się zarzucone podczas pandemii projekty wydobywcze i gdy wejdą w fazę realizacji, zwiększona podaż ponownie obniży ceny gazu - podobnie, chociaż może nie aż w takim stopniu, jak uczyniła to rewolucja łupkowa. To nieco odleglejsza perspektywa, ale w takiej właśnie należy widzieć energetykę.

Idziemy z duchem czasów

Chociaż jesteśmy na początku tej energetycznej transformacji polskie firmy intensywnie rozpoczęły przestawianie się na gaz. Według Piotra Naimskiego, ministra, Pełnomocnika Rządu do spraw Strategicznej Infrastruktury Energetycznej, do 2028 r. mogą powstać w Polsce energetyczne bloki gazowe o łącznej mocy ok. 10 GW.
Ruch w interesie już się rozpoczął. Budowę nowych bloków w Elektrowni Dolna Odra zaczęło PGE (w sumie 1,3 GW), a w planach ma jeszcze dwa mniejsze projekty w Czechowicach-Dziedzicach i w Gdyni, PGNIG kończy budowę EC Żerań, w planach EC Siekierski.
Symboliczne są losy projektu budowy nowego bloku energetycznego w Ostrołęce. Planowany początkowo przez Eneę i Energę jako blok węglowy, po przejęciu tego drugiego koncernu przez PKN Orlen plany uległy - z duchem czasu - zmianie. Nowy blok w Ostrołęce ma być zasilany gazem ziemnym. To oczywiście wymaga zmian projektowych, ale i organizacyjnych i te działania cały czas trwają.
Pod koniec ubiegłego roku PKN Orlen Energa i PGNiG podpisały umowę dotyczącą - jak informowały w komunikatach - „kierunkowych zasad współpracy przy budowie bloku energetycznego w technologii zasilania paliwem gazowym w Elektrowni Ostrołęka C”. Jednym z elementów umowy było powołanie nowej spółki, w której PKN Orlen i Energa miały mieć łącznie 51 proc. udziałów, pozostałe 49 proc. zaś przypadłoby PGNiG.
Wcześniej, we wrześniu PKN Orlen i PGNiG podpisały list intencyjny, w którym strony zadeklarowały wolę przystąpienia do rozmów w celu analizy możliwości realizacji wspólnych inwestycji: budowy elektrowni gazowej i rozwoju biogazowni. Ujawniono wówczas zakres projektów, jakiego miały dotyczyć rozmowy. Jednym z nich była budowa bloku gazowego CCGT w Ostrołęce o mocy ok. 750 MW netto do końca 2024 r.
PKN Orlen ma już zresztą gazowe doświadczenia. W Płocku od 1968 r. działa elektrociepłownia na ciężki olej opałowy i gaz. Obecnie dysponuje ona mocą elektryczną na poziomie 359 MW oraz 2153MWt mocy cieplnej. Najbardziej cenne, nowoczesne aktywa grupy w sektorze elektroenergetycznym to blok gazowo-parowy we Włocławku o mocy 474 MWe uruchomiony w 2017 r. oraz blok gazowo-parowy w Płocku dysponujący mocą 608 MWe oddany do użytku w 2018 r.
Widać zatem, że w polskiej gospodarce wchodzimy w erę gazu. I chociaż nie dysponujemy wystarczającymi złożami tego surowca, rozbudowane działania dywersyfikacyjne sprawią, że pewność dostaw będzie większa niż w przypadku długoterminowej umowy z Rosją. Jeśli zaś chodzi o ceny…. Na to mamy niewielki wpływ, co jednak najważniejsze, nie będziemy za gaz przepłacać - będziemy go kupować po cenach rynkowych, jakiekolwiek by one były, a to z kolei oznacza, że polska gospodarka nie będzie w gorszej konkurencyjnej pozycjiniż inne kraje.