Krytycy „Germanofila” ponownie zarzucają Zychowiczowi „pisanie pod tezę”, „braki warsztatowe”, „gdybologię” i polityczną „naiwność” w ocenie historii. I owszem – mnie również Zychowicz irytuje. Swoją zapiekłą antyradzieckością. Wynikającą – jak sam kiedyś napisał – z przekonania, że (cytuję z pamięci, niech mnie Zychowicz poprawi, jeśli się mylę) najlepszym systemem politycznym były oświecone monarchie XIX w. Więc demokratyczne i autorytarne eksperymenty, które pojawiły się w Europie po I wojnie światowej, to w gruncie rzeczy jedno i (prawie) to samo zło. A ZSRR to zło największe. Również dlatego, że było ono państwem poważnym i trwającym, w przeciwieństwie do krótkotrwałych eksperymentów Hitlera czy Mussoliniego.
Żeby było jasne – uważam, że Zychowicz błądzi, pomijając w historycznych rozważaniach kontekst społeczny: choćby poziom nierówności ekonomicznych w II RP czy strukturalny wyzysk robotników i chłopów przez sanację. W efekcie historia to dla niego dzieje ziemiańsko-inteligenckiego salonu, którego przedstawiciele snują wielkie plany i ekscytują się postszlacheckim etosem „służby ojczyźnie” w oderwaniu od realiów, nastrojów większości społeczeństwa i procesów ekonomicznych.
Treść całego artykułu można przeczytać w weekendowym wydaniu DGP.