Ponad 30 cytatów pochodzących z wewnętrznych wywiadów przeprowadzonych przez Biuro Ochrony Prywatności i Danych Google (PDPO) w 2020 r. ujawniła Susan van Keulen, sędzia federalna z Kalifornii prowadząca jedną ze spraw spółki. Za karę. Jak relacjonuje prawniczy serwis mLex, sędzia uznała, że spółka zataja materiał dowodowy w procesie dotyczącym naruszeń prywatności przez przeglądarkę Chrome. Postanowiła więc pokazać szerzej to, co firma Google chciałaby ukryć.
Jedna z największych firm technologicznych na świecie ma zresztą coraz więcej problemów z prawem, procesy wobec niej toczą się równolegle w wielu zakątkach świata. Najbardziej dotkliwe dla Alphabetu nie są jednak potencjalne kary finansowe, ale brudy, które przy okazji wychodzą na światło dzienne.
Incognito, czyli nieujawniający tożsamości – taki miał być tryb prywatny w przeglądarce internetowej Chrome. Nie bez kozery nazwano go właśnie tym słowem. Dzięki włączeniu tej opcji użytkownicy mogli odważniej sięgać po interesujące ich treści, nie ujawniając nikomu, że np. szukają terapii na raka, oglądają pornografię, kupują prezenty niespodzianki. Okazuje się, że tryb incognito jest blamażem. I owszem, może nie pozwoli dzieciom odkryć, co znajdą pod choinką, ale za to spółka, która dostarcza nam przeglądarkę, będzie wiedziała to jako pierwsza.
„Musimy przestać nazywać to «incognito» i używać ikony szpiega” – żartował sobie pracujący w Google inżynier po tym, jak wewnętrzny audyt ujawnił brak zabezpieczeń w przeglądarce. Ten i inne e-maile, jakie pracownicy koncernu wysyłali w 2018 r., wyszły na jaw w październiku, i zostały opisane przez dziennikarkę Bloomberga specjalizującą się w relacjonowaniu procesów przeciwko big techom. Malathi Nayak opisała m.in., jak szefowa marketingu Google’a Lorraine Twohill przekonuje dyrektora generalnego firmy Sundara Pichaia, że należałoby poważnie potraktować tryb incognito. „Jesteśmy ograniczeni w jego promocji, ponieważ nie jest on naprawdę prywatny” – twierdziła.
Reklama
Wymiana zdań stała się ważnym argumentem dla zgłaszających pozew zbiorowy przeciwko Google’owi. Użytkownicy jego produktów czują się przez firmę oszukani. Może być ich nawet kilkadziesiąt milionów, a każdy mógłby domagać się rekompensaty od 100 do 1 tys. dol. za każde naruszenie prywatności związane z użyciem trybu incognito. To oznaczałoby, że łączna suma odszkodowania mogłaby sięgnąć 5 mld dol. O tym, czy sprawa w takim kształcie trafi na wokandę, zdecyduje niebawem sędzia Yvonne Gonzalez Rogers z sądu okręgowego w Oakland w stanie Kalifornia.
Google twierdzi, że daje użytkownikom kontrolę i szanuje ich wybór, ale w rzeczywistości, niezależnie od wybranych przez nich ustawień, big tech nadal zarabia, zbierając informacje o lokalizacji i inne dane osobowe, które użytkownicy chcą zachować dla siebie – uważa prokurator generalny Teksasu, Ken Paxton. O jego walce z gigantem jeszcze tu przypomnimy.
Pozew, który brzmi jak teoria spiskowa, trafił w listopadzie do sądu w Massachusetts. Organizacja New Civil Liberties Alliance zarzuca spółce Alphabet, że do spółki z Departamentem Zdrowia Publicznego instalowała oprogramowanie szpiegowskie służące do śledzenia kontaktów. Aplikacja miała pomagać w walce z COVID-19 poprzez rejestrowanie, z jakimi użytkownikami spotykał się właściciel telefonu. Nie ona sama wzbudza jednak kontrowersje – podobne przygotowało wiele stanów USA – lecz sposób, w jaki miała się odbywać jej popularyzacja. Miała zostać sekretnie zainstalowana na milionie urządzeń z systemem Android. Zgodnie z opisem w pozwie miała być niewidoczna na głównym ekranie telefonu, a odkryć ją można było dopiero po tym, jak użytkownik wszedł w menu ustawień, a następnie kliknął „pokaż wszystkie aplikacje”. Władze stanowe nie odniosły się jeszcze do zarzutów.
Najbardziej dotkliwe dla Alphabetu są nie potencjalne kary finansowe, lecz brudy, które przy okazji wychodzą na światło dzienne