Od słabości ekonomii neoliberalnej, przez geopolityczną przyszłość Chin, po konsekwencje wprowadzenia na rynek drukarek 3D. I tak kilka ciekawych spostrzeżeń utonęło w dłużyźnie mało konkretnych rozważań.
Naczelna zasada dziennikarskiego rzemiosła jest prosta: tekst musi być o czymś. Wybranie jednego tematu daje paradoksalnie dużo większe pole do popisu. O wszystkim napisać się nie da, a im sprawa bardziej zawężona, tym ciekawiej możemy ją pogłębić. Jest to również wyraz szacunku dla czytelnika.
Relacja autora z czytelnikiem przypomina nieco wycieczkę krajoznawczą. Skoro ktoś wziął książkę do ręki, to możemy zakładać, że jest gotów wejść na szlak i dowiedzieć czegoś interesującego o mijanych atrakcjach. Autor może (a nawet powinien) narzucić zwiedzającemu szybkie tempo marszu. Ważne, by co jakiś czas obejrzał się przez ramię (by sprawdzić, czy ktoś jeszcze za nim idzie), a czasem się zatrzymał i zwrócił uwagę na jakiś łatwy do przeoczenia punkt zwiedzania. Oprowadzanego potem może i rozbolą nogi, ale będzie miał poczucie, że dowiedział się czegoś nowego.
Reklama
Kołodko tego niestety nie zrobił. On raczej wpakował czytelnika na tylne siedzenie samochodu i nacisnął gaz do dechy. A potem, przekrzykując ryczący silnik, rzucał: tu widzimy plac z roku 1815, tam drzewo z rodziny Fagaceae, a tu z kolei... I czytelnik zostaje z chaosem w głowie. Co najwyżej może teraz z całą pewnością powiedzieć, że świat jest skomplikowany. Tylko co z tego? Tyle wiemy i bez książki Kołodki.
To tym smutniejsze, że akurat on powinien mieć czytelnikowi sporo do powiedzenia. Jest w polskiej debacie ekonomicznej postacią nietuzinkową. Otrzaskany w świecie akademik erudyta, a jednocześnie praktyk z rządowym doświadczeniem (wicepremier w latach 1994–1997 i 2002–2003). Głos stanowiący przeciwwagę wobec dominującego przez ostatnie 20 lat nurtu neoliberalnego. Moment mamy na dodatek szczególny. Krach 2008 r. wstrząsnął zachodnią debatą ekonomiczną. Bezwarunkowa wiara w wolny rynek i konieczność deregulacji nie jest już dziś jedyną prawdą objawioną. To przesunięcie powoli dociera również do Polski.
A Grzegorz Kołodko jest przedstawicielem tej szkoły myślenia o gospodarce, która zwraca uwagę na półcienie. Mówi, że pozostawiony sobie wolny rynek nie jest idealny. Ale myli się również ten, kto podnosi interwencjonizm do roli panaceum na wszystkie bolączki współczesnej gospodarki. Rzeczywistość ekonomiczna jest przecież jak uczestniczenie jednocześnie w kilku partiach szachowych. I to za każdym razem na potrójnej szachownicy.
W „Dokąd zmierza świat” jest akurat trochę na ten temat. To zdaje się najlepsza część tej książki. Kołodko pokazuje, jak rynek prognoz wpływa na gospodarkę i jakie to otwiera pole do nadużyć. Koresponduje z tym jeszcze rozdział, w którym przedstawia autorską koncepcję ekonomii umiaru albo nowego pragmatyzmu. To frapująca propozycja. Dlaczego jednak nie zostaje już przy tym problemie i nie drąży go dalej, tylko mknie naprzód, mijając jak tyczki kolejne tematy. Globalizacja, wartości w gospodarce, konieczność stworzenia międzynarodowego rządu światowego, społeczne i ekologiczne konsekwencje wzrostu, wielkie migracje zarobkowe, paradoksy postępu technologicznego (tutaj drukarka 3D), broń masowego rażenia, Chiny i Indie kontra Europa...
Uf, dużo tego. Zbyt dużo. A co za tym idzie, wszystko jest potraktowane po łebkach, zbyt płytko, by pobudzić do myślenia. W efekcie „Dokąd zmierza...” przypomina niestety publikacje wszystkich byłych mężów stanu, którzy uwielbiają odpowiadać na najważniejsze pytania. I pewnie wielu czytelników złowi, ale obawiam się, że większość z nich ustawi ją potem na półce. By nigdy więcej do niej nie zajrzeć.