Wiosną 10 lat temu Chiny wyprzedziły Stany Zjednoczone pod względem produkcji przemysłowej. Stało się to w ekspresowym tempie, bo jeszcze w 1980 r. ich udział wynosił ok. 4 proc. Wystarczyły trzy dekady, by wzrósł do 19,8 proc. Ten oszałamiający sukces sprawił, że sekretarz generalny KPCh Xi Jinping uznał, iż pora, aby Państwo Środka znów stało się centrum świata. Na początek tylko gospodarczo. Ale wiadomo, że za tym musi pójść dominacja polityczna.
Europa długo śledziła te zmiany z aprobatą, triumfy Chińczyków oszałamiały i budziły nadzieję na wspólne pomnażanie zysków. Przy czym bagatelizowano to, że robi się interesy z totalitarnym reżimem. Nie przejmowano się także tym, jak fatalnie może zmienić się światowy porządek, gdy demokratyczne Stany Zjednoczone utracą rolę jego głównego strażnika.
Wyzwanie rzucone Chinom ostatnio przez prezydenta USA Donalda Trumpa uznawano w Europie za awanturnictwo. Dopiero pandemia obnażyła rozmiary ryzyka, wynikające z tego, że Chiny zdobyły pozycję „fabryki świata”. Okazało się, że kiedy wstrzymują dostawy, wówczas kluczowe gałęzie zachodnich gospodarek przestają funkcjonować. Stopień uzależnienia jest tak olbrzymi, że nie tylko USA, lecz także rządy Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii myślą nad działaniami mającymi przyciągnąć produkcję przemysłową z powrotem do siebie.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP
Reklama