Ile nam trzeba miejsca / do zwątpienia / ile nam trzeba czasu / do precedensu duszy / i ile na to trzeba hajsu / tyle na pewno nie mamy / żeby starczyło dla was / a i na siebie nie mamy / żadnego kurwa pomysłu” - ryczy w moich słuchawkach zespół Gruzja, zespół równie nieoczywisty jak epoka, w której przyszło nam żyć. Brutalny, dziki, wulgarnie dadaistyczny, a jednocześnie pełen ironicznej nostalgii i oddania sztuce gorzkiego pastiszu. Awangardowi black metalowcy (nie tylko Gruzja przecież) porzucili diabła, okultyzm i trupy - a zaczęli grać i śpiewać o samotności, depresji, wódce, poniżeniu, marnym seksie, biedzie i powidokach dawno wygasłych, niespełnionych marzeń. Czy to dziwne? Może raczej ciekawe, jak każde radykalne przełamanie skostniałej konwencji. Ale jest to też skromna wskazówka, gdzie tkwi współcześnie epicentrum smutku i lęku: już nie w świecie metafizyki.
Gdyby za orientacyjną miarę społecznego kryzysu przyjąć stopę urodzeń - TFR (Total Fertility Rate, współczynnik dzietności) - Korea Południowa nie miałaby sobie równych: na 10 kobiet w wieku rozrodczym przypada tam dziewięcioro dzieci (w Polsce mniej więcej 13). Żeby kolejne pokolenie wstąpiło w wiek dorosły w tej samej z grubsza liczebności, co poprzednie, współczynnik TFR powinien wynosić 2,1 (10 kobiet rodzi 21 dzieci). Ujmując rzecz krótko: Koreanki nie chcą być matkami. Dlaczego? Bo może nie chcą, żeby ich dzieci żyły w świecie karykaturalnie odmalowanym w serialu „Squid Game”, w którym gromada desperatów i desperatek bierze udział w inscenizowanej grze o sumie absolutnie zerowej: żeby jeden z nich mógł wygrać fortunę, inni muszą zginąć. Nakreślony grubą, satyryczną krechą, intrygujący wizualnie obraz okazał się nośnikiem uniwersalnych znaczeń - nie jest jednak dziełem przypadku to, że apokaliptyczny w wymowie serial o skrajnych nierównościach indukowanych przez późny kapitalizm zyskał masową widownię dzięki potężnej kapitalistycznej korporacji medialnej, która zarobiła na nim miliony. Ten paradoks wydaje się wpisany w pokrętną logikę współczesności.
Tak czy owak, w „Squid Game” nie opowiada się nam o mrocznej przyszłości, lecz o czymś, co w zasadzie już się zdarzyło. „W typowych historiach postapokaliptycznych katastrofa staje się pretekstem dla społecznych eksperymentów: co by było, gdyby przeżyli tylko mieszkańcy tego małego miasteczka? Albo jedynie ludzie o określonych cechach? W tym akcie obserwacji ludzi walczących o przyszłość tkwi nieodłączny optymizm. To eksperyment, który zawiera w sobie nadzieję, że się powiedzie - pisze Kathryn Van Arendonk w serwisie vulture.com - (...) Choć w «Squid Game» nie brakuje postapokaliptycznych rozważań na temat tego, jak ludzie mogliby się zachować w ekstremalnych warunkach, sens tej katastrofy jest inny. (...) Serial, który cały świat chce oglądać, to serial, który najlepiej wypada wówczas, gdy uświadamia nam, że koniec już nadszedł, a my tylko miotamy się rozpaczliwie, próbując nie zauważyć, jak bardzo jest źle”.
Reklama