- Trzej bracia z Brzeszcz i ich tajemniczy dobrodzieje
- (Nie)powszechny system emerytalny
- Emerytalne wyjątki
- Kobiety w Polsce tracą, czyli… zyskują
- Chłop żywemu, żywy chłopu
Najniższa obowiązkowa składka emerytalno-rentowa w Polsce wynosi 108 złotych miesięcznie. Płacona przez 20 lat przez rolniczkę gospodarzącą na mniej niż 50 hektarach pozwoli uzyskać emeryturę rzędu 1,6 tys. zł. Aby otrzymać świadczenie w takiej samej wysokości, sąsiad rolniczki, robotnik zarabiający 4 tys. zł brutto w mikrofirmie produkcyjnej, musi przez 25 lat wpłacać do ZUS-u 780,80 zł składki emerytalnej i 320 zł rentowej, w sumie 1 100,80 zł miesięcznie, ponad dziesięciokrotnie więcej niż rolniczka. Dlaczego?
Politycy odpowiadają, że wieś nas żywi i dlatego powinniśmy się jej odwdzięczać. Ale, po pierwsze, przytłaczająca większość ubezpieczonych w KRUS-ie nie produkuje niczego na rynek, a często także dla siebie - pietruszkę kupuje w sklepie, więc nas „nie żywi”. A po drugie zaraz nasuwa się kolejne pytanie: dlaczego polski średniak, zarabiający co miesiąc 6 tys. zł brutto, musi (wraz z pracodawcą) płacić do ZUS 1 171,20 zł składki emerytalnej i 480 zł rentowej, a „przy okazji” dotować ze swych podatków emeryturę rolnika, który z 300 hektarów wyciska (statystycznie) ponad 82 tys. zł miesięcznie, a wpłaca do KRUS jedynie 690 zł składki emerytalno-rentowej?
Albo inna kwestia: dlaczego takie samo dodatkowe świadczenie („trzynastkę”) – w tym roku 1 588 zł – otrzymują ci, którzy przepracowali w życiu tydzień i mają groszowe „emerytury”, i ci, którzy opłacali ponadprzeciętne składki przez cztery dekady i więcej?
I kolejna: dlaczego 59-letnia pielęgniarka, która nie tylko w pandemii dźwiga na barkach coś takiego, jak polski system opieki zdrowotnej, musi łożyć na emeryturę o dwie dekady młodszego policjanta, który zdecydował się odejść ze służby po 15 latach wypisywania mandatów przy drodze?
Podobnych pytań dotyczących polskiego systemu emerytalnego jest… 1,7 mln. Czyli tyle, ile wyjątków od reguły „ile uzbierasz, tyle dostaniesz”. Wielu starszych dobrodziejów owej piramidy absurdów nie kryje frustracji, że przepracowali ponad 40 lat, a teraz środki trafiają głównie do mniej pracowitych lub bardziej krzykliwych, przez co świadczenia ulegają totalnemu spłaszczeniu - wbrew fundamentalnym założeniom systemu, a coraz bliżej znanej z PRL zasady „czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy”.
Młodzi przestają widzieć sens w odkładaniu pieniędzy w systemie niesprawiedliwym i skrajnie upolitycznionym. Wszyscy przekonali się już, że potrzeby wyborcze partii rządzącej decydują o wysokości emerytury w większym stopniu niż to, ile przez kilka dekad uciułasz na swym koncie emerytalnym.
- Mnożymy wyjątki, zmieniamy zasady, wprowadzamy doraźne rozwiązania – przez co mierzymy się dziś z galimatiasem przepisów, w których doprawdy ciężko się komukolwiek połapać – komentuje dr Tomasz Lasocki z Katedry Prawa Ubezpieczeń Uniwersytetu Warszawskiego. I podaje najświeższy przykład - dotyczący emerytek urodzonych w trzech miesiącach roku 1956, które zaczęły pobierać okresowe emerytury kapitałowe z ZUS przed październikiem 2017. Okazuje się, że jeśli złożą w lutym 2023 wniosek o przeliczenie świadczenia, to ich emerytura wzrośnie nie tylko o kilkadziesiąt procent w związku z przeliczeniem go z uwagi na osiągnięcie „męskiego” wieku, ale także o dodatkowe 15 procent wynikające z waloryzacji.
- W takich okolicznościach do ludzi płynie jasny sygnał, że wysokość emerytury nie zależy od zgromadzonego kapitału i lat pracy, tylko od jakichś bliżej niezrozumiałych i całkowicie przypadkowych operacji matematycznych, o których musisz się zawczasu dowiedzieć. Bo jak się nie dowiesz i nie złożysz wniosku, to do końca życia będziesz mieć zasadniczo niższą emeryturę. Poziom paranoi, jaki osiągnęliśmy w komplikowaniu systemu, jest porażający – mówi dr Lasocki.
Trzej bracia z Brzeszcz i ich tajemniczy dobrodzieje
Oto kilka liczb zaczerpniętych z życia, a konkretnie od trójki braci z Brzeszcz, rodzinnej gminy byłej premier Beaty Szydło. Siedliśmy przy stole i policzyliśmy, ile – przy obowiązujących obecnie składkach - każdy z nich odłoży na starość przez 25 lat (tyle uprawnia mężczyzn w Polsce do otrzymywania co najmniej minimalnej emerytury) i jakie świadczenie za to otrzyma; dla uproszczenia pominęliśmy waloryzację składek oraz fakt, że ubezpieczeni w ZUS (i ich pracodawcy) opłacają również odrębne – niemałe - składki rentowe, a KRUS-owcy mają tylko jedną składkę - emerytalno-rentową.
- Jan, robotnik na umowie o pracę, zarabia płacę minimalną - 3 490 zł brutto. Suma jego składek emertytalnych po 25 latach wyniesie 204,4 tys. zł. Jan otrzyma za to emeryturę minimalną – od 1 marca będzie to 1 588 zł z groszami.
- Zdzisław, przedsiębiorca, niezależnie od dochodów (ale przez ostatnich 20 lat zarabiał przeważnie dwa razy tyle, co Jan) odłoży na starość 243,7 tys. zł, czyli o 19 procent więcej niż Jan. Dostanie za to emeryturę minimalną – 1 588 zł z groszami.
- Jerzy, rolnik gospodarzący na 10 hektarach, ma taki sam dochód miesięczny, jak Jan. Suma jego składek emerytalno-rentowych do KRUS wyniesie po 25 latach 32,4 tys. zł, czyli 15,7 proc. tego, co zgromadzi Jan. Jerzy otrzyma za to emeryturę minimalną, która – po ostatnich zmianach wprowadzonych przez PiS pod hasłem „przywracania sprawiedliwości” – ma być docelowo taka sama, jak z ZUS, ale tak naprawdę, w efekcie różnych sztuczek i przeliczeń, będzie o prawie 6 proc., czyli 95 złotych… wyższa od emerytury Jana.
Pikanterii całej sytuacji przydaje fakt, że żaden z braci – ani Jan, ani Zdzisław, ani tym bardziej Jerzy – nie odłoży przez 25 lat dość, by wystarczyło na wypłatę owej minimalnej emerytury. Gdyby wszyscy mając taki staż przeszli na świadczenie w wieku 65 lat, to podzielenie ich emerytalnego kapitału przez liczbę miesięcy, jakie (wedle GUS) zostały im do końca życia, dałoby następujące kwoty brutto:
- Jan, pracownik – 1 004 złote emerytury
- Zdzisław, przedsiębiorca – 1 243 złote emerytury
- Jerzy, rolnik – 165 złotych emerytury
Aby panowie nie musieli głodować, każdemu z nich KTOŚ dokłada – odpowiednio – 584 zł (36,7 proc.), 345 zł (22 proc.) i 1 518 zł (90 proc.) MIESIĘCZNIE. Rocznie robią się z tego duże sumy.
A gdyby trzej bracia byli trzema siostrami? Do uzyskania uprawnień emerytalnych wystarczyłoby im 20 lat opłacania składek. Co więcej, siostry mogłyby przejść na emeryturę w wieku 60 lat. W opisanej sytuacji wyglądałoby to tak:
- Janina, robotnica na umowie o pracę, zarabia obecną płacę minimalną - 3 490 zł brutto. Suma jej składek emerytalnych po 20 latach wyniesie 163,5 tys. zł. Janina otrzyma za to emeryturę minimalną – 1 588 zł z groszami.
- Zdzisława, przedsiębiorczyni, niezależnie od dochodów, odłoży na starość 194,9 tys. zł. Dostanie za to emeryturę minimalną – 1 588 zł z groszami.
- Georgia, rolniczka na 10 hektarach, przy takim samym dochodzie miesięcznym jak Janina, odłoży na starość (w KRUS) 25,9 tys. zł. Otrzyma za to emeryturę w wysokości 1 683 zł.
Ile wyniosłyby emerytury owych pań, gdyby nie było wyrównań do emerytury minimalnej?
- Janina dostałaby 684 zł emerytury (czyli KTOŚ dopłaci jej 904 złote)
- Zdzisława dostałaby 815 zł emerytury (czyli KTOŚ dopłaci jej 773 złote)
- Georgia dostałaby 108 zł emerytury (czyli KTOŚ dopłaci jej 1 575 zł)
A trzeba pamiętać, że mamy tu do czynienia z naprawdę solidnymi płatnikami: w polskim systemie emerytalnym funkcjonuje rzesza ludzi nie odkładających na starość nawet tyle. Dotacja do emerytury przeciętnego rolnika wynosi tak naprawdę 95 procent. W przypadku górników sięga 45 procent – i to tylko wtedy, jeśli nie uwzględnimy kolejnych umorzeń niezapłaconych przez kopalnie składek (które pokryli podatnicy). W przypadku mundurowych KTOŚ finansuje połowę świadczenia. W przypadku sędziów i prokuratorów jest to 100 procent – bo przedstawiciele Temidy w ogóle nie płacą składek.
Nasuwa się pytanie: KTO oszczędza na starość tych wszystkich ludzi i jakie argumenty społeczne lub gospodarcze za tym przemawiają?
(Nie)powszechny system emerytalny
Tzw. nowy powszechny system emerytalny obowiązuje w Polsce od 1 stycznia 1999 r. Z założenia miał objąć wszystkich urodzonych po 31 grudnia 1948 r., ale już na wstępie – pod hasłem poszanowania praw nabytych – ówczesny rząd (AWS) zastosował szereg wyjątków dla urodzonych przed 1 stycznia 1969 r., a jednocześnie ogromną grupę Polek i Polaków pozostawił lub ulokował poza systemem. Mnożenie wyjątków kontynuowały SLD, PSL, potem PiS. Jak to wygląda dziś?
W Polsce żyje ponad 9,8 mln ludzi w wieku 60 lat i więcej (1,7 mln z nich ma ponad 80 lat). Nie wszyscy są na emeryturze (głównie dlatego, że wiek emerytalny mężczyzn wynosi 65 lat), równocześnie jednak świadczenia pobiera całkiem spory tłumek osób znacznie młodszych, w tym tysiące takich, które nie skończyły jeszcze… 40 lat. To głównie przypadłość (przywilej) mundurowych.
W efekcie mamy nad Wisłą około 7,2 mln emerytów:
- 6,1 mln w ZUS – ta liczba stale rośnie i będzie rosła
- 800 tys. w KRUS – ta liczba powoli maleje
- 163,6 tys. w systemie MSWiA (policjanci) – ta liczba szybko rośnie, głównie dlatego, że tysiące funkcjonariuszy chce przejść na emerytury przed zmianą zasad w 2025 r.
- 107,4 tys. w systemie MON (wojskowi) – ta liczba rośnie i będzie rosła, bo rozbudowujemy armię
- 26,6 tys. w puli Ministerstwa Sprawiedliwości (sędziowie, prokuratorzy) – ta liczba jest stabilna.
1 stycznia 2009 r. ruszyła wypłata pierwszych emerytur wyliczanych wedle zdefiniowanej składki. Teoretycznie wszystko powinno być proste: przez całe zawodowe życie gromadzisz pieniądze ze składek na swym indywidualnym koncie emerytalnym, a po osiągnięciu właściwego wieku masz prawo przejść na emeryturę wyliczaną wedle łatwego wzoru - sumę twoich składek dzieli się przez statystyczną liczbę miesięcy pozostałych osobie w twoim wieku do końca życia. GUS regularnie aktualizuje stosowne dane i umieszcza je w „Tablicy średniego dalszego trwania życia kobiet i mężczyzn”.
Przykładowo, wedle tablicy będącej obecnie podstawą do naliczania emerytur, osoba kończąca 60 lat w marcu 2023 ma przed sobą niespełna 239 miesięcy życia, a starsza, świętująca tego samego dnia 65 urodziny, pożyje nieco ponad 196 miesięcy. Nie trzeba być matematycznym geniuszem, by zauważyć, że im dłużej pracujesz, tym większa będzie kwota odłożonych składek (góra ułamka, czyli licznik), a mniejsza liczba miesięcy dalszego życia (dół ułamka, czyli mianownik). Tym samym twoja emerytura powinna z każdym rokiem pracy wzrastać.
Weźmy kogoś, kto na umowie o pracę otrzymuje obecne przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw – czyli około 6,8 tys. zł brutto (niecałe 5 tys. zł na rękę). Składka na ubezpieczenie emerytalne wynosi tutaj 663,68 zł, pracodawca dorzuca tyle samo, co daje razem 1 327,36 zł miesięcznie. Gdyby ktoś taki pracował pełnych 35 lat składkowych i przeszedł na emeryturę w wieku 65 lat, to – przy kapitale w ZUS rzędu 557,5 tys. zł (z pominięciem inflacji i waloryzacji) – dostanie 2 844 zł emerytury; przy 40-letnim stażu jego emerytura wzrośnie do 3 250 tys. zł. Jeśli zaś po 35 latach płacenia składek przejdzie na garnuszek ZUS w wieku 60 lat (a tak robi większość Polek), to świadczenie będzie wyraźnie niższe: 2 332 zł.
W praktyce taki sposób obliczania emerytury – który ponoć ma być w Polsce obowiązującą normą – obejmuje tylko część świadczeniobiorców, przede wszystkim tych, którzy najwięcej wpłacają do systemu. Są to głównie średnio i dobrze zarabiający pracownicy zatrudnieni na etatach w sektorze prywatnym, który – w przeciwieństwie do kopalń itp. - nie korzysta z ustawowych umorzeń składek.
Emerytalne wyjątki
Spróbujmy teraz policzyć wszystkie „wyjątki od reguły”.
Jednym gigantycznym wyjątkiem jest „od zawsze” Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (KRUS). Mamy tutaj wspomniane 800 tys. emerytów (oraz ok. 200 tys. rencistów). Emerytów resortowych (MSWiA, MON, MS) jest prawie 300 tys. (rencistów 100 tys.). W ZUS samoistne wyjątki stanowią: górnicy (200 tys.), przedsiębiorcy pobierający świadczenia na tzw. starych zasadach, sprzed 1999 r. (50 tys.) oraz – głównie z powodu zaszłości - kolejarze (60 tys.) i nauczyciele (207 tys.).
Łącznie daje to blisko 1,62 mln ludzi. Ale to nie wszystko. Osobną – i stale rosnącą grupę – stanowią osoby, które przepracowały 20 lat (kobiety) lub 25 lat (mężczyźni) i z mocy ustawy przysługuje im przynajmniej emerytura minimalna, ale zgromadzone przez nich składki nie wystarczają do wypłaty takiego świadczenia. Do ich emerytur – podobnie jak do świadczeń wymienionych wcześniej wyjątków - również dopłacają podatnicy. Dekadę temu takich osób było w ZUS 22 tys., obecnie – około 75 tys.
W efekcie można przyjąć, że na 7,2 mln emerytów w Polsce, aż 1,7 mln – czyli 23,6 proc. - to wyjątki finansowane przez niewyjątki. Lecz i to jeszcze nie wszystko!
Kobiety w Polsce tracą, czyli… zyskują
Społeczno-politycznym tabu pozostaje w Polsce fakt, że obecny system preferuje kobiety. Owszem, przeciętne emerytury Polek są znacznie niższe od świadczeń mężczyzn, ale ma to kilka przyczyn. Jedną z nich są niesprawiedliwie niższe zarobki, a w konsekwencji także składki za tę samą pracę, kolejną - to, że kobiety nadal znacznie częściej zostają w domu po urodzeniu dzieci, przez co tracą lata składkowe. Podstawowy powód ma jednak charakter systemowy, a jest nim niższy o pięć lat ustawowy wiek emerytalny kobiet (60 lat) oraz o tyle samo krótszy minimalny staż pracy dający uprawnienia do najniższej emerytury (20 lat).
Takie rozwiązanie nie funkcjonuje już w żadnym innym państwie Unii Europejskiej (bratankowie Węgrzy też mają równe 65 i 65), co więcej, w całej Europie utrzymały je, poza Polską, tylko cztery kraje: Albania, Białoruś, Mołdawia i Rosja. W Ukrainie różnica wynosi 2 lata (60 i 62).
Kobiety w Polsce mogą przechodzić na emerytury o pięć lat wcześniej od panów, ale dostają z tego powodu odpowiednio niższe świadczenia – gdzie tu preferencja? Dostrzeżemy ją dopiero, gdy przyjdzie nam wyliczyć świadczenie przeciętnej Polki. Po pierwsze – publikowane przez GUS tablice dalszej długości życia nie rozróżniają płci, czyli są wspólne (uśrednione) dla kobiet i mężczyzn. Tymczasem panowie nad Wisłą żyją zdecydowanie krócej od pań – wedle ostatnich wiarygodnych danych GUS (za 2021) było to 71,7 wobec 79,7 lat. Różnica na korzyść kobiet wynosi 8 lat; widać to zresztą w piramidzie wiekowej: wśród osób powyżej 80. roku życia kobiety stanowią ponad 70 procent. W praktyce Polki pobierają więc emerytury o dekadę dłużej niż Polacy, a ich świadczenia – choć niewysokie – są wyliczane wedle korzystniejszych dla nich, bo uwzględniających nadumieralność mężczyzn, tablic GUS. To ewidentna korzyść.
O wiele istotniejsze jest jednak to, że wśród wymienionych wcześniej 75 tysięcy świadczeniobiorców ZUS, którym trzeba dopłacać do minimalnej emerytury (bo ich składki odłożone w ciągu zawodowej kariery okazały się zbyt małe), kobiety stanowią ok. 90 procent. Większość żyjących dziś Polek nie odłoży na swą przyszłość kwoty wystarczającej do sfinansowania emerytury minimalnej; czyli KTOŚ będzie musiał im do tej emerytury latami dopłacać.
Wedle wyliczeń zespołu prof. Joanny Tyrowicz z UW, w kolejnych dekadach w grupie tej znajdzie się m.in. około 70 procent ludzi urodzonych w latach 80. XX wieku i później i zdecydowana większość z nich to będą właśnie kobiety. Czy Polka, która w wieku 60 lat otrzyma emeryturę minimalną, choć gdyby pracowała do wieku 65 lat… też otrzyma emeryturę minimalną lub niewiele wyższą, będzie chciała wstrzymywać się z poborem emerytury? To pytanie wydaje się, niestety, retoryczne.
A właściwie – dlaczego tak jest i czemu to służy?
- Nazywam wiek emerytalny kobiet w Polsce wiekiem Bieruta-Kaczyńskiego, bo Bolesław Bierut w 1954 roku wprowadził tę różnicę, a Jarosław Kaczyński w 2017 roku ją przywrócił – komentuje dr Tomasz Lasocki. Wyjaśnia, że rozwiązanie to sprawdzało się w miarę bezboleśnie do czasu wprowadzenia systemu zdefiniowanej składki, w którym wcześniejsze przejście na emeryturę oraz uniknięcie choćby jednej składki - zmniejsza wysokość świadczenia. Pięć lat różnicy w wieku emerytalnym kobiet i mężczyzn ma ogromne znaczenie i – w zależności od aktualnego cyklu koniunktury gospodarczej – może obniżać emeryturę od 22 proc. do 44 proc., a przeciętnie o jedną trzecią. Za połowę tego ubytku odpowiadają waloryzacje kont w ZUS, na które kobiety się nie załapują od momentu przejścia na emeryturę, a w drugiej kolejności – niższy kapitał emerytalny (z powodu nieopłacenia 60 składek między 60 a 65, rokiem życia) oraz zmiany w tablicy GUS.
- Okoliczności te powinny skłaniać kobiety do opóźniania przejścia na emeryturę i wydłużania czasu aktywności zawodowej. Być może nawet udałoby się stworzyć polityczny klimat do wyrównania – wzorem wszystkich państw Unii - ustawowego wieku emerytalnego kobiet z wiekiem mężczyzn. Taka zmiana leży w interesie publicznym, bo będzie korzysta dla obecnych, a zwłaszcza przyszłych pokoleń. Niezbędna jest tu jednak ponadpartyjna zgoda. Niestety, w realiach, w których przeróżne przywileje emerytalne służą za poręczne narzędzie w bieżących rozgrywkach politycznych – zresztą nie tylko w Polsce, weźmy Justina Trudeau w Kanadzie, który też zbił na tym kapitał wyborczy – szansa, że ktokolwiek odważy się podjąć to wyzwanie, jest mizerna – uważa dr Tomasz Lasocki.
W jego opinii, rozmowę na ten temat potwornie utrudnia fakt, że zamiast upowszechniać system zdefiniowanej składki, włączając doń jak najwięcej osób, de facto cały czas go rozczłonkowujemy i niszczymy. - Politycy, ale też związkowcy, którzy – co wydaje się dziwne – zamiast zawalczyć o poprawę warunków pracy, skupiają się głównie na przeforsowaniu warunków dezaktywacji zawodowej, patrzą na system emerytalny bardzo wyrywkowo, z perspektywy grup, które „mają ciężko i wymagają specjalnego traktowania”. Problem w tym, że kierując się wyłącznie miłosierdziem, bądź rachunkiem wyborczym (jakże często pierwsze służy za kamuflaż drugiemu) tracimy z oczu cały system, który przecież winien służyć najszerzej pojętemu interesowi publicznemu. Niestety, z każdym rokiem społeczna motywacja do zmiany tej paranoi będzie się osłabiać – uważa naukowiec z UW.
Chłop żywemu, żywy chłopu
Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia w 2022 roku premier Mateusz Morawiecki oznajmił radośnie, że rząd przyjął projekt ustawy o wyrównaniu zasad przyznawania emerytur z KRUS i ZUS. Politycy PiS tłumaczyli, że po 25 latach opłacania składek emerytura rolnicza nie może być niższa niż analogiczna z ZUS, bo inaczej nikt nie będzie chciał zostać w gospodarstwach rolnych i wieś się wyludni.
„Jesteśmy wdzięczni polskiej wsi i dlatego konsekwentnie usuwamy wszystkie wady systemowe, wszystkie nierówności, które wiążą się z traktowaniem wsi, w tym przypadku emerytur KRUS-owskich w porównaniu do ZUS-owskich. Musimy zabezpieczyć sprawiedliwość społeczną i równość w traktowaniu wszystkich obywateli” – wyjaśnił premier.
Co naprawdę zmotywowało rządzących do tej zmiany? Najbardziej poręczny będzie tu prosty wykres GUS przedstawiający „Przeciętne realne wynagrodzenia oraz przeciętne realne emerytury i renty brutto w Polsce w latach 2009-2022”. Wynika z niego, że nawet w czasie szczytu światowego kryzysu finansowego lat 2008-2009, gdy w innych krajach cięto świadczenia, w Polsce realne emerytury rosły. Do spowolnienia wzrostu doszło w 2011. Był to za rządów PO-PSL jedyny rok, w którym realne emerytury rolników z KRUS zmniejszyły się w porównaniu z rokiem poprzednim.
W 2013 roku mieliśmy do czynienia z dynamicznym odbiciem wszystkich dochodów realnych. Dane dotyczące dochodów emerytów z KRUS wyglądają wręcz SENSACYJNIE: dzięki wprowadzonej wtedy przez PO-PSL waloryzacji kwotowej siła nabywcza emerytowanych rolników wzrosła w rok o ponad 5 procent, a w dwa lata o blisko 10 proc. i był to największy wzrost w całej historii III RP. Kolejną dużą podwyżkę świadczeń - realnie o blisko 4 procent - dostali rolnicy w 2015 r., tuż przed wyborami wygranymi przez PiS – głównie głosami wsi.
Co ciekawe, w 2016 realne dochody z KRUS niemal nie wzrosły, a w 2017… spadły. Stało się tak, ponieważ PiS zniósł możliwość kwotowej waloryzacji w systemie rolniczym, zostawiając ją w ZUS. W latach 2019 i 2020 realne dochody świadczeniobiorców KRUS zwiększały się po 2 procent i to był rekord za rządów Zjednoczonej Prawicy. Wiosną 2021 roku – wraz z rozpędzającą się inflacją - rozpoczął się jednak drastyczny spadek dochodów realnych emerytowanych rolników, zdecydowanie głębszy niż u świadczeniobiorców ZUS. W 2022 roku przekroczył 8 procent i był to rekord XXI wieku.
„System waloryzacji emerytur w systemie powszechnym ZUS odbiega od systemu waloryzacji w KRUS. Ten rozdźwięk teraz bardzo mocno się ujawnił” – przyznał pod koniec 2022 r. wicepremier Henryk Kowalczyk tłumacząc, że intencją rządu jest, by w sytuacji, gdy „ktoś wypracuje pełny okres składkowy, czyli 25 lat, nieważnie, w jakim systemie, był uprawniony do emerytury w co najmniej minimalnej wysokości”.
Sprawiedliwość społeczna i przywracanie normalności brzmią przekonująco dopóty, dopóki nie odkryjemy, iż cała „normalizacja” obejmuje jedynie podwyżki świadczeń do poziomu ZUS, ale w żadnym razie nie przewiduje podniesienia składek do poziomu ZUS. Różnice są SZOKUJĄCE.
Składka emerytalna: KRUS kontra ZUS
Dzisiaj miesięczna składkaemerytalna etatowca ubezpieczonego w ZUS wynosi (wraz ze składką od pracodawcy):
- przy wynagrodzeniu 4 tys. zł brutto - 780,80 zł (do tego rentowa – 320 zł)
- przy wynagrodzeniu 5 tys. zł brutto – 976 zł (do tego rentowa – 400 zł)
- przy wynagrodzeniu 6 tys. zł brutto – 1 171,20 zł (do tego rentowa – 480 zł)
- przy wynagrodzeniu 10 tys. zł brutto – 1 952 zł (do tego rentowa – 640 zł)
- przy wynagrodzeniu 20 tys. zł brutto – średnio 3 384,28 zł (do tego rentowa – 1 387zł)
- przy wynagrodzeniu 50 tys. zł brutto – średnio 3 384,28 zł (do tego rentowa – 1 387 zł)
- przy wynagrodzeniu 100 tys. zł brutto - średnio 3 384,28 zł (do tego rentowa – 1 387 zł)
Natomiast u rolnika ubezpieczonego w KRUS składka emerytalno-rentowa wynosi:
- przy dochodzie 4 tys. zł netto (tyle wychodzi z niecałych 15 hektarów) – 108 zł miesięcznie
- przy dochodzie 5 tys. zł netto (z 18 hektarów) – 108 zł miesięcznie
- przy dochodzie 6 tys. zł netto (z 22 hektarów) – 108 zł miesięcznie
- przy dochodzie 10 tys. zł netto (z 36 hektarów) – 108 zł miesięcznie
- przy dochodzie 50 tys. zł netto (ze 182 hektarów) – 498 zł miesięcznie
- przy dochodzie 100 tys. zł netto (z 365 hektarów) – 629 zł miesięcznie.
Aby doszło do sprawiedliwej – wedle rządu - „harmonizacji” świadczeń z KRUS i ZUS, rolnicy będą musieli zapłacić wyższe składki. Ale te opłaty pokryją koszty wzrostu ich emerytur jedynie w kilku procentach. Pozostałe pieniądze będą pochodzić z budżetu państwa, czyli m.in. z kieszeni ubezpieczonych w ZUS. W 2023 roku ma to być 2,4 mld zł, a w 2032 r. już 4,6 mld zł.
Najciekawiej owa „dziejowa sprawiedliwość” wygląda, jeśli zostawimy dwa fakty:
- pracownik zarabiający 4 tys. zł brutto i płacący co miesiąc 780,80 zł składki emerytalnej i 320 zł rentowej - razem 1 100,80 zł - otrzyma po 25 latach emeryturę w wysokości 1 588 zł.
- rolnik uprawiający 300 hektarów i płacący co miesiąc 629 zł składki emerytalno-rentowej, a więc 57 procent tego, co mizernie uposażony pracownik, otrzyma po 25 latach emeryturę w wysokości 2 065 zł, o 30 procent wyższą od minimalnej w systemie „powszechnym”.
Warto przy tym zadać pytanie, ile tak zarabiający pracownik może zaoszczędzić na starość ciułając pieniądze poza systemem – a jakie są tutaj możliwości 300-hektarowego rolnika. I jakiemu wyższemu celowi społeczno-gospodarczemu służy utrzymywanie takich rozwiązań, a nawet ich umacnianie?
A oto kwoty, jakie w ostatnich latach podatnicy dopłacili do emerytur i rent z KRUS:
- W 2020 r. – 18,4 mld zł,
- W 2021 r. – 18,4 mld zł,
- W 2022 r. – 18, 9 mld zł,
- W 2023 r. - zaplanowano 19,9 mld zł, ale „normalizacja” powiększy tę kwotę do 22,3 mld zł, choć liczba emerytów z KRUS maleje; przyczyną może być wysoka inflacja, ale też to, że - przypadkowo - jest to rok wyborczy.
Dla porównania: w ustawie budżetowej na 2023 r. na całe szkolnictwo wyższe i naukę zaplanowano niespełna 36,7 mld zł. Mówimy tu o ponad 80 tys. pracowników i 1,2 mln studentów.
Kopalnie pieniędzy
Za sprawą nawarstwienia przywilejów emerytalnych i wyjątków od wyjątków mamy w Polsce do czynienia z kumulacją określonych grup emerytów w konkretnych regionach. Jedna trzecia beneficjentów KRUS mieszka na Mazowszu i Lubelszczyźnie, a jeśli dodamy do tego Wielkopolskę, Małopolskę i Łódzkie to wyjdzie nam 60 proc. Większość emerytowanych policjantów mieszka na Mazowszu. Natomiast największy odsetek emerytów i rencistów w ogóle mieszka… na Śląsku, który wcale nie jest najludniejszym województwem (o 1,1 mln więcej liczy mazowieckie). Śląskie umacnia się jako bastion emerytów głównie za sprawą górników, z których wielu przechodzi na garnuszek ZUS grubo przed sześćdziesiątką, a nawet przed pięćdziesiątką.
Porównajmy dane:
- Na Mazowszu mieszka grubo ponad 5,5 mln ludzi, w tym nieco ponad milion emerytów i rencistów z ZUS. Emerytury kosztują tu 27,5 mld zł rocznie.
- Na Śląsku mieszka niespełna 4,38 mln ludzi, w tym prawie 1,15 mln emerytów. Roczny koszt wypłaty emerytur wynosi tu 31,5 mld zł, osiem razy więcej niż w Podlaskiem.
Na Mazowszu emeryci i renciści stanowią zatem 18,85 proc. mieszkańców (w Małopolsce i Wielkopolsce 19 proc.), a na Śląsku ponad 26 proc. To absolutny rekord. W drugim w rankingu - Łódzkiem – odsetek emerytów i rencistów z ZUS sięga 22,7 proc., co ciekawe – również za sprawą górników (z Bełchatowa). Trzeci jest Dolny Śląsk (22 proc.), a za nim Lubuskie. Tu też emerytalne statystyki podbili górnicy (KGHM).
Górnik ma prawo przejść na emeryturę z teoretycznie „powszechnego” systemu ZUS po 25 latach pracy pod ziemią („stale i w pełnym wymiarze czasu pracy”). Świadczenie mnoży się wtedy przez 1,8. W efekcie część 50-letnich pracowników może się poszczycić nawet… 60-letnim „stażem”. 34 lata pod ziemią (do których wlicza się szkołę górniczą) przemnożone przez 1,8, a częściowo przez 1,5, dają właśnie 60 lat.
Działacze rekordowo licznych w państwowym górnictwie central związkowych (liczba członków związków w niektórych kopalniach jest większa od liczby pracowników) wspominają o tym niechętnie, ale przywileje emerytalne górników wynikają z uchwalonej w 1982 roku, czyli w stanie wojennym, Karty Górnika. Rząd AWS, wprowadzając w 1999 roku reformę systemu emerytalnego, nie tykał uprawnień górniczych z prostego powodu: górnicza „S” stanowiła jeden z filarów spokoju społecznego, a rząd (w osobie wicepremiera Janusza Steinhoffa) miał jeszcze jeden cel - znacząco zmniejszyć, bez zadym, zatrudnienie w kopalniach i pozamykać nierentowne zakłady. Kopalnie udało się wtedy odchudzić o 100 tys. osób, czyli o jedną trzecią.
Postulat włączenia górników do powszechnego systemu emerytalnego co pewien czas powracał – wspierany argumentami typu: „czymże praca górnika różni się od pracy budowlańca na wysokościach, który ulega wypadkom kilka razy częściej niż górnik” – ale na takie dictum związkowcy pakują zawsze do autobusów kilka tysięcy chłopa i jadą do Warszawy podpalić opony i pogrozić kilofami i… To w zasadzie wystarcza, by zapewnić sobie przedłużenie „słusznych uprawnień”.
W 2017 r. rząd PiS, cieszący się wsparciem górniczej „Solidarności” – jak się okazało, nie za darmo – przeforsował w ekspresowym tempie ustawę (projekt wpłynął do Sejmu we wtorek, a w czwartek było po głosowaniach), zgodnie z którą górniczy związkowcy, wzorem górników dołowych, mogą korzystać z tzw. urlopu górniczego, czyli przejść de facto w stan emerycki z zachowaniem prawa do 75 proc. dotychczasowego miesięcznego wynagrodzenia - na cztery lata przed osiągnięciem wymaganego stażu pracy.
Prawo do wcześniejszych emerytur górniczych motywowane jest od lat tym, że górnicy pracują wyjątkowo ciężko i umierają młodo. Sęk w tym, że warunki BHP na kopalniach, mimo pogarszania się czynników czysto geologicznych, od lat się poprawiają. Górnicy dysponują coraz lepszymi technologiami, światowej klasy sprzętem, większość najcięższej roboty wykonują maszyny – w przeciwnym razie fedrunek nie miałby ekonomicznego sensu. W naprawdę szkodliwych warunkach haruje może z 10 proc. tych, którym przysługują przywileje emerytalne. To głównie ludzie na przodkach i ścianach. Ale niekoniecznie ich praca musi być cięższa od trudu budowlańca czy kierowcy. Wypadkowość w górnictwie jest mniejsza niż na budowach i w transporcie. A długość życia – wyraźnie większa niż w wielu innych profesjach, także tych, które nie mają od dekad żadnych przywilejów, jak… dziennikarz.
Górnik żyje prawie tyle samo, co przeciętny mężczyzna w Polsce, więc jeśli przejdzie na emeryturę przed pięćdziesiątką, to bierze świadczenie o kilkanaście lat dłużej niż zwykły emeryt. I jest to świadczenie zdecydowanie wyższe… Wedle GUS, w 2021 roku przeciętna emerytura w Polsce wyniosła niespełna 2.834 zł, kolejarska 2.549 zł, nauczycielska 3.065 zł, przedsiębiorców (ze starego systemu) 2.320 zł, kombatancka 1.537 zł, a górnicza 5.384 zł. Emerytury 190 tys. byłych górników kosztują niemal tyle, co renty ponad 600 tys. Polek i Polaków z niepełnosprawnościami. Finansują je - „solidarnie” - robotnik fabryczny, inżynier, budowlaniec, kierowca, sprzedawczyni z dyskontu.
Co istotne, uprawnienia emerytalne górników dołowych mają: ślusarze, cieśle, technicy przy pompach wody elektrycy w rozdzielniach, operatorzy wagoników i taśm, tzw. dołowi pracownicy biurowca, a nawet ludzie obsługujący windę i wydający narzędzia. Część kolegów Jerzego, jednego z trzech braci z Brzeszcz, zaliczyło kurs ratownika i prowadziło zajęcia z profilaktyki zagrożeń; i tak oto, bez czynnego udziału w akcjach ratunkowych, zjeżdżając pod ziemię maksymalnie raz na tydzień, załapali się na cudowny emerytalny przelicznik - 1,8. Dotyczy on też m.in. działaczy związkowych, ale i kierownictwa kopalni, w tym dyrektora, zastępców, dyspozytorów… Oraz inspektorów pracy.
„To są zwykłe biurwy. Jak w dowolnej firmie, w szkole, albo gazowni. Ale z przelicznikiem 1,8. W jednym się zgadzają i gotowi są za to wspólnie umrzeć: że trzeba zachować status quo, za które zapłaci ktoś inny” – mówi wieloletni sztygar z „Piasta” i „Brzeszcz”, którego żona, po czterdziestu latach ciężkiej pracy w hurtowniach, jest na „normalnej emeryturze”: 2 tys. zł z groszami.
Na co dzień składki od górników nie pokrywają nawet połowy kwoty niezbędnej do wypłaty górniczych emerytur. W okresie kryzysów na rynku węgla skala dopłat z innych źródeł – czytaj: z kieszeni innych płatników oraz podatników - rośnie, a to dlatego, że państwowe koncerny górnicze popadają w finansowe tarapaty i przestają płacić składki. Tak było m.in. z Nadwiślańską Spółką Węglową oraz jej następczynią – Kompanią Węglową. Związki zawodowe i ulegające im władze (zarządy spółek i właściwi ministrowie) kierują się tu zawsze żelazną zasadą: zyski z okresu węglowej hossy są konsumowane w postaci podwyżek i premii, a straty przerzucane na podatników. Ustawowe umorzenia zaległości podatkowych i składkowych kosztowały budżet państwa grube miliardy. Jeśli to uwzględnimy, to okaże się, że przeciętny górniczy emeryt (i jego pracodawca) odprowadził w postaci składek około jednej trzeciej tego, dostaje w formie emerytury. Resztę dopłacają inni.
Dlaczego? Jaki społeczno-gospodarczy cel to uzasadnia?
Urawniłowka i… powrót przywilejów nauczycieli?
Potężnym odstępstwem od ogólnych zasad są składki przedsiębiorców. Początkujący mogą przez dwa lata opłacać tzw. mały ZUS. Ich składka emerytalne, naliczana od 30 procent aktualnej płacy minimalnej, wyniesie w tym czasie 204 zł z groszami (od lipca 210 zł), zaś rentowa – niecałe 84 zł (od lipca 86,40 zł). Po owym preferencyjnym okresie przedsiębiorca zapłaci normalną składkę. Podstawą do jej wyliczenia jest 60 proc. prognozowanego przez GUS przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego brutto. Obecnie kwota ta wynosi 4 161 zł, a więc 19,52 procent z niej daje miesięczną składkę emerytalną na poziomie 812,23 zł, a 8 procent – składkę rentową w wysokości 332,88 zł.
Ryczałtowa składka w takiej wysokości może sugerować, że przeciętny przedsiębiorca w Polsce uzyskuje dochód miesięczny na poziomie 4 161 zł. Oczywiście, są przedsiębiorcy, zwłaszcza mikro, zarabiający tyle lub nawet mniej, ale wedle wszelkich statystyk zdecydowana większość uzyskuje ze swych biznesów o niebo więcej. Kolejne dane GUS o dochodzie rozporządzalnym wskazują, że jest on najwyższy właśnie w gospodarstwach przedsiębiorców. Ryczałtowa składka, równa tej, jaką trzeba zapłacić od wynagrodzenia słabo zarabiającego pracownika (wedle serwisu Wynagrodzenia.pl firmy Sedlak&Sedlak, dwie trzecie ludzi w Polsce zarabia powyżej 4.161 zł), musi być więc uznana za przywilej emerytalny.
Jest on szczególnie korzystny dla najlepiej zarabiających przedsiębiorców. Przypomnijmy, że składka emerytalna etatowego pracownika przy wynagrodzeniu 10 tys. zł brutto wynosi 1 952 zł (do tego rentowa – 640 zł), zaś przy wynagrodzeniu 20 tys. zł brutto – średnio 3 384,28 zł (do tego rentowa – 1 387zł). Przedsiębiorca w każdym z tych przypadków zapłaci tylko (obowiązkowo) 812,23 zł składki emerytalnej i 332,88 zł. Oczywiście, finalnie otrzyma z tego powodu mniejsze świadczenie, ale… Istnieje coraz większe prawdopodobieństwo, że będzie ono w przyszłości coraz silniej dotowane przez innych. Dlaczego?
Składki przedsiębiorców są dziś statystycznie niemal dwukrotnie niższe od składek pracowników, co oznacza, że emerytury przedsiębiorców też będą średnio dwukrotnie niższe od świadczeń pracowniczych. W efekcie przedsiębiorcom trzeba będzie dopłacać do minimalnej emerytury z budżetu państwa proporcjonalnie więcej niż pracownikom. Oznacza to redystrybucję środków od grupy mniej zamożnej do znacznie bogatszej. Tym bardziej, że:
- były przedsiębiorca z emeryturą minimalną będzie ponadnormatywnie zyskiwał na waloryzacjach kwotowych oraz załapie się na wszystkie trzynastki, czternastki, piętnastki itd.
- były pracownik z ponadprzeciętną emeryturą otrzyma tylko waloryzacje procentowe i tylko trzynastkę – w takiej samej wysokości, jak wszyscy.
Waloryzacje kwotowe – wprowadzone po raz pierwszy przez PO i PSL w 2012 roku (z inicjatywy ludowców w celu ochrony niskich dochodów, głównie na wsi) oraz mieszane, kwotowo-procentowe, jak tegoroczna (każdy uprawniony dostanie minimum 250 zł podwyżki, nawet jeśli z procentowych przeliczeń wychodzi mniej), prowadzą do spłaszczania wysokości emerytur: nominalnie wprawdzie najwięcej zyskują ci z najwyższymi świadczeniami, ale realnie – ci z najniższymi.
Efekt ten został za rządów PiS silnie wzmocniony za sprawą trzynastek i czternastek – które są de facto formą pomocy społecznej dla najgorzej uposażonych, a nie emeryturą. Żaden z tych zasiłków nie jest bowiem wypłacany zgodnie z fundamentalną zasadą powszechnego systemu ubezpieczeń: ile sobie wypracujesz, tyle dostaniesz. Tutaj wystarczyło sobie wypracować kilka groszy emerytury, by się załapać na zasiłek. Zaś ponadprzeciętny wkład w system emerytalny jest wręcz KARANY – brakiem świadczeń (czternastek).
Co gorsza, w roku wyborczym grozi nam pogłębienie tej paranoi, na stole leżą bowiem kolejne propozycje służące niszczeniu powszechnego systemu ubezpieczeń emerytalnych.
- Pierwszą forsuje wpływowy krąg osób związanych z Adamem Abramowiczem, rzecznikiem małych i średnich przedsiębiorców – chodzi o tzw. dobrowolny ZUS, czyli całkowite zniesienie obowiązku opłacania składek emerytalnych przez przedsiębiorców.
- Drugą zasugerował Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki, dopuszczając możliwość przywrócenia przywilejów emerytalnych nauczycieli.
Nakłada się na to masowe odchodzenie na emerytury młodych policjantów – w związku z tym, że od 2025 roku funkcjonariusze przyjęci po 31 grudnia 2012 roku nie będą już mogli zostać emerytami po 15 latach służby, a dopiero po 25. Wysokość emerytury zależeć będzie od stażu (60 proc. podstawy wymiaru za 25 lat służby plus po 3 proc. za każdy rok następny).
W tej chwili – wedle danych MSWiA – tylko 17 procent policyjnych emerytów może się poszczycić stażem wyższym niż 35 lat (średnia dla mężczyzn - emerytów z ZUS to ponad 36 lat). Największa grupa (ponad 30 proc.) przepracowała w mundurze od 26 do 30 lat, kolejna (20 proc.) od 31 do 35. Ale blisko 30 proc. funkcjonariuszy służyło mniej niż 25 lat, w tym ponad 10 procent – mniej niż 20. W efekcie mamy wśród polskich emerytów tysiące zdrowych czterdziesto- i pięćdziesięciolatków, a zdarzają się nawet młodsi.
Ciekawie wypada tutaj porównanie z inną służbą – zdrowia, która zwłaszcza w pandemii mogła się czuć przepracowana i w ogóle wykończona. Polskie pielęgniarki i polscy ratownicy medyczni przechodzą na emerytury na zasadach ogólnych, czyli po minimum 20/25 latach pracy - w wieku 60/65 lat. Średni wiek czynnej pielęgniarki przekracza 50 lat, średni wiek ratownika jest nieco niższy. Czy ich praca jest naprawdę lżejsza od fachu policjanta, np. dzielnicowego, albo obsługującego radar? I czy jest lżejsza na tyle, by oboje musieli łożyć na emerytury młodszych od siebie funkcjonariuszy?
I wreszcie - Temida. Jeśli jesteś prokuratorem lub sędzią, twoja emerytura nie będzie miała związku z odprowadzonymi składkami, albowiem nie odprowadzasz żadnych składek emerytalno-rentowych, co zresztą szczęśliwie winduje twoją pensję netto.
Konsekwencje
Ostatnim wyżem demograficznym w Polsce jest ten z drugiej połowy lat 70. i pierwszej połowy 80. XX wieku. Potem mieliśmy same niże. Ów ostatni wyż zacznie przechodzić na emerytury już za kilkanaście lat. - Ktoś będzie musiał finansować tak wielką liczbę świadczeń. I będą to robić obecne niże. A my już teraz przeznaczamy na emerytury i renty niemal co trzecią złotówkę wydatkowaną w całym sektorze finansów publicznych – zwraca uwagę dr Tomasz Lasocki.
Ostrzega, że lawinowy wzrost wydatków na wypłatę emerytur sprawi, iż nie wystarczy pieniędzy na przyzwoitą edukację pokolenia, które ma w przyszłości przejąć odpowiedzialność za Polskę czy opiekę zdrowotną kluczową dla dobrostanu całego społeczeństwa. Zarazem z każdym rokiem wzrasta prawdopodobieństwo, a właściwie już pewność, że emerytury wypłacane pokoleniu obecnych 40-latków nie wystarczą nawet na biedne życie.
-Wielu, jeśli nie większość ludzi będzie musiało dorabiać aż do śmierci – to jest prawdziwa konsekwencja podjętych w ostatnich latach decyzji, z obniżeniem wieku emerytalnego na czele – komentuje naukowiec. Podobnie jak większość ekspertów od zabezpieczeń społecznych uważa, że nie zapobiegniemy spełnieniu się tego czarnego scenariusza, jeśli już dziś nie zaczniemy zmieniać całego systemu – zrównując wiek emerytalny kobiet i mężczyzn, odchodząc od przywilejów i włączając w spójny powszechny system wszystkie grupy, także rolników, sędziów, mundurowych itd.
- Świadomość, że tak być powinno, w społeczeństwie rośnie. Ale spolaryzowana i rozproszona większość jest siłą rzeczy mniej zorganizowana od uprzywilejowanych mniejszości. Trudno skrzyknąć do Warszawy kilka tysięcy wkurzonych przeciętnych 30, 40-latków finansujących cały „bal seniora”, za to kilka tysięcy górników, policjantów czy prokuratorów zablokuje stolicę z transparentami i megafonami choćby jutro. Dopóki władza będzie ulegać takim nastrojom lub wykorzystywać je do uzyskiwania paru procent głosów w wyborach, nic się nie zmieni – kwituje dr Tomasz Lasocki.
Niestety, jest pesymistą: w najbliższych elekcjach nawet jeden procent głosów może zdecydować o zwycięstwie, więc bardzo trudno będzie o ponadpartyjną zgodę, która wykreowałaby w Polsce klimat do całościowej reformy systemu emerytalnego. Ta reforma jest konieczna, ale politycznie - nierealna.