Świat

Poniedziałkowy atak izraelskich sił zbrojnych na konwój humanitarny, skutkujący śmiercią obywateli m.in. Wielkiej Brytanii i Polski, chyba przepełnił czarę. Wzrosły międzynarodowe naciski na rząd Benjamina Netanjahu – szczególnie amerykańskie, bo administracja Joe Bidena ma na własnym podwórku rosnący problem z nastrojami antyizraelskimi. Jeśli nie wykaże wystarczającego zdecydowania, może to drogo kosztować Demokratów. Nawet utratę władzy.

W Waszyngtonie chyba wreszcie zrozumiano, że „Bibi” właśnie na to gra – naciąga strunę, stawiając Waszyngton w coraz trudniejszym położeniu, celowo osłabiając Bidena. I ma nadzieję, że doczeka powrotu swego przyjaciela Donalda Trumpa. Nie będzie to jednak łatwe, zważywszy, że coraz silniejsza opozycja w Izraelu już bardzo głośno domaga się nowych wyborów, a sondaże wskazują, że Netanjahu poniósłby w nich zdecydowaną porażkę.

Reklama

Na razie amerykańska dyplomacja wymusiła na Tel Awiwie krok wstecz: obietnicę otwarcia głównego przejścia do Gazy w Erez (całkowicie zamkniętego po ataku Hamasu z 7 października ub.r.), a także ułatwienia dostaw pomocy humanitarnej poprzez udostępnienie portu Aszdod oraz większy kontyngent pomocowy z Jordanii przez przejście Kerem Shalom. To de facto podważenie dotychczasowej strategii, opartej na założeniu, że tylko pełne odcięcie enklawy pozwoli zdusić Hamas. Realizowanej bardzo brutalnie, nawet za cenę siłowego odstraszania personelu organizacji humanitarnych oraz masowej śmierci zupełnie niewinnych cywilów (bo są tam i tacy, oczywiście oprócz bojowników, tylko udających osoby cywilne ze względów taktycznych i propagandowych). Problem w tym, że jak dotychczas ta strategia chyba zbytnio nie osłabiła Hamasu, natomiast międzynarodowe poparcie dla Izraela doprowadziła na skraj przepaści.

Poza uchyleniem furtki dla dostaw humanitarnych na pożarcie rzucono kilku oficerów, mniej czy bardziej odpowiedzialnych za feralną akcję. Można się domyślać, że dowództwo krzywdy im nie zrobi i jakoś zrekompensuje publiczne upokorzenie. Niestety, można też przypuszczać, że Netanjahu i jego sztabowcy tak naprawdę nie zrezygnują łatwo ze swych dążeń do faktycznej izolacji Gazy – czyli że zapowiadane „otwarcie” pozostanie tylko faktem medialnym, zaś w rzeczywistości siły izraelskie dołożą starań, żeby wszystko działo się po staremu.

Jeśli tak się okaże, będzie to dowodem na drastyczny spadek jakości izraelskiej polityki. I kolejnym potwierdzeniem tezy, że niegdysiejsza, masowa migracja Żydów z terenów ZSRR w gruncie rzeczy osłabiła państwo i jego instytucje – wnosząc pierwiastek, który łagodnie można nazwać „turańskim”, a bardziej dosadnie: postsowiecką skłonnością do robienia polityki „na rympał”. Plus: samobójczą tendencją do dawania wiary własnym, propagandowym kłamstwom i do myślenia życzeniowego.

A ostatnią deską ratunku dla Netanjahu, żeby zachować władzę i możliwie wolną rękę w jej sprawowaniu, może się okazać sprowokowanie Iranu do otwartej akcji wojskowej. O ile nie wystarczy niedawny atak na placówkę dyplomatyczną Teheranu, Bibi może wymyślić coś nowego. Chyba, że wcześniej amerykańska cierpliwość wyczerpie się ostatecznie, a coraz bardziej przestraszone możliwym rozwojem wypadków arabskie państwa Zatoki (plus Chiny, zdolne pośrednio, via Teheran, przytemperować Hamas i Hutich) wreszcie na serio wezmą się za rozwiązywanie problemu palestyńskiego. Bo na eskalującej coraz mocniej wojnie w regionie traci polityczniegospodarczo coraz więcej państw, a nie zyskuje nikt poza garstką ekstremistów. I oczywiście niejakim Putinem… w sumie, też ekstremistą.

Europa

Na Starym Kontynencie reakcją na izraelskie działania były w mijającym tygodniu coraz mocniejsze naciski na zaprzestanie sprzedaży broni – w obawie, że ta zostanie przez rząd Netanjahu użyta do kolejnych kontrowersyjnych akcji. Niderlandzki sąd wydał zakaz dotyczący eksportu części do myśliwców F-35. Grupa organizacji pozarządowych wystąpiła o podobny, ale znacznie szerszy co do skali i zakresu, zakaz sądowy w Niemczech – gdyby wniosek został uznany, byłoby to dla Izraela bardzo dotkliwe (według danych Ministerstwa Gospodarki Republika Federalna w zeszłym roku eksportowała do Izraela broń o wartości 326,5 mln euro, co stanowi dziesięciokrotny wzrost w porównaniu z 2022 rokiem).

Liderzy brytyjskich partii opozycyjnych, a nawet niektórzy posłowie spośród rządzących torysów, w środę wystosowali analogiczny apel do premiera Rishiego Sunaka. Dzień później z listem w tej sprawie wystąpiło ponad sześciuset prominentnych prawników, w tym m.in. byli sędziowie Sądu Najwyższego – argumentując, że kraj może zostać uznany „współwinnym ludobójstwa w Gazie”. W przypadku Zjednoczonego Królestwa eksport broni do Izraela akurat i tak spadł w ostatnich latach bardzo mocno, z rekordowych 570 milionów funtów w roku 2008 do zaledwie 42 mln GBP w roku 2022 (z którego są dostępne ostatnie oficjalne dane) – ale sam gest zawieszenia go całkowicie miałby znaczącą wymowę polityczną. Wprost zwrócili uwagę na ten aspekt dwaj wybitni przedstawiciele świata wywiadu – były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Peter Ricketts oraz Alex Younger, eks-szef MI6. Stwierdzili w BBC, że kwestię dostaw broni „należy wykorzystać jako dźwignię”, sygnalizującą zarówno Izraelowi, jak i Stanom Zjednoczonym, gdzie przebiega granica pomiędzy uzasadnionym sytuacją wojenną użyciem przemocy a tym, co „technicznie nazywa się szkodami ubocznymi, ale my nazwalibyśmy zabijaniem niewinnych cywilów”. Wedle aktualnych sondaży natychmiastowe wstrzymanie sprzedaży broni do Izraela cieszy się poparciem 56 proc. ankietowanych Brytyjczyków, przy sprzeciwie tylko 17 procent.

To obraz problemu, który wisi nad Netanjahu – w gruncie rzeczy poważniejszego, niż powtarzające się coraz częściej w różnych krajach zachodu incydenty antysemickie. One bowiem nie naruszają izraelskich zdolności wojskowych, przeciwnie, stanowią użyteczny oręż w walce informacyjnej. Szczerze mówiąc, na miejscu szefów izraelskiego wywiadu sam bym je prowokował, albo i w razie potrzeby organizował – bo stawianie się w roli etatowej ofiary pozwala na emocjonalny szantaż, także w kwestii odblokowania dostaw nowoczesnego uzbrojenia, ale nie tylko.

Polska

W tym kontekście warto oceniać niedawne występy ambasadora Izraela w Polsce, dotyczące tragicznej śmierci naszego rodaka. Mało dyplomatyczną arogancję Jego Ekscelencji można próbować dość łatwo tłumaczyć faktem, że Jaakow Liwne urodził się w Moskwie, i choć wyemigrował z ZSRR wraz z rodzicami w roku 1974, to geny zrobiły swoje, resztę zaś dołożył wieloletni pobyt na placówkach w Rosji. Wielu naszych komentatorów podążyło tą ścieżką. Ale to tak proste, że aż za bardzo – bo Liwne to jednak profesjonalista po dobrych, zachodnich szkołach, i raczej nie zrobił nic na własną rękę. Raczej realizował linię, wymyśloną znacznie wyżej. O, na tych wyższych szczeblach znaleźć rosyjskie inspiracje, pośrednie lub bezpośrednie – to byłoby coś. Ale na razie możemy w tej sprawie tylko gdybać.

Wiele wskazuje jednak na to, że ambasador drażnił i prowokował, licząc na odruchowe, antysemickie reakcje – które potem łatwo będzie wykorzystać na arenie międzynarodowej przeciwko nam. Trochę jak jego moskiewski kolega po fachu, Siergiej Andriejew, gdy dawał się oblać czerwoną farbą, żeby rosyjskie tuby propagandowe dostały paliwo w postaci „tradycyjnego, antyrosyjskiego fanatyzmu Polaków”.

Dobrze się stało, że ci, którzy pociągają za sznurki przymocowane do rąk, nóg i ust pana ambasadora zmienili taktykę, przynajmniej chwilowo – i kazali mu przeprosić. Ale nie miejmy złudzeń, to nie jest efekt głębokiej refleksji wewnętrznej, lecz amerykańskiej połajanki i europejskich mruknięć. W każdej chwili może nastąpić powrót izraelskich służb do poprzedniej linii. A my musimy być na to gotowi, i nie dawać się głupio sprowokować. Nie tak prymitywnymi w gruncie rzeczy instrumentami.

W nieco szerszym planie – naprawdę byłoby źle, dla obu stron, gdyby doraźne gierki konkretnej ekipy politycznej w Tel Awiwie i Jerozolimie na dobre obudziły demony przeszłości. Bo Netanjahu i spółka to nie jest cały Izrael.

A złoty środek leży gdzieś pomiędzy dwoma starożytnymi zasadami sprawiedliwości: „oko za oko” i „nadstaw drugi policzek”. Warto poszukiwać tego optymalnego punktu. To się właśnie nazywa „dyplomacja”.