Obserwator Finansowy: Gdy popatrzy się na liczbę zakażeń koronawirusem w krajach azjatyckich, to można śmiało powiedzieć, że nie widać tam drugiej fali pandemii. Szczególnie dobrze radzą sobie Chiny, Korea Południowa czy Singapur. Czy to kwestia większej dyscypliny społecznej i dobrego przygotowania, jak w przypadku dwóch ostatnich krajów?

Dr hab. Paweł Pasierbiak: Są w Azji kraje, które radzą sobie z pandemią lepiej oraz takie, które radzą sobie nieco gorzej. Jednak rzeczywiście Azja wygląda nieźle na tle Europy.

Jeśli zróżnicujemy kraje azjatyckie, to w wartościach absolutnych najgorzej radzą sobie Indie. Ale jeśli przeliczymy zakażenia na liczbę mieszkańców, to wcale nie wypadają najgorzej. Indonezja i Chiny mają dość wysoką ogólną liczbę przypadków. Najlepiej wypada chyba Tajwan. Wietnam podobnie ma niskie liczby – około 1200 przypadków i 35 zgonów. Podobnie jest w Tajlandii, więc to są 3 kraje, które radzą sobie z pandemią całkiem dobrze.

Odpowiadając na pytanie, dlaczego w Azji jest tak dobrze, trzeba powiedzieć, że przyczyny są zróżnicowane. W poszczególnych krajach swoją rolę odgrywają inne czynniki. Na pewno większa dyscyplina społeczna ma wpływ w niektórych państwach, np. w Japonii. To społeczeństwo jest zdyscyplinowane i przestrzega reguł wprowadzanych przez władze. Świadomość zagrożeń, które występują, a także doświadczenia poprzednich lat nauczyły Azjatów zachowywać się w sposób właściwy. Oni nauczyli się z tym żyć na co dzień: nosić maseczki, dystansować się. Co ważne, także chronią innych i wpływają na osoby, które nie stosują się do zaleceń.

Reklama

Czy w Chinach takie same czynniki mają znaczenie?

Niekoniecznie. Chiny oraz Korea Południowa wykorzystują – w większym stopniu niż inne kraje azjatyckie – technologię do śledzenia przypadków COVID-19 czy dystansowania się. Ostatnio obowiązek zainstalowania aplikacji śledzącej wprowadził Singapur. Swoje robi również rozwój płatności bezdotykowych, który jest dynamiczny, co zaobserwowałem w Szanghaju jeszcze przed pandemią.

Warto dodać, że w tych krajach wprowadzane są dość ostre przepisy dotyczące kwarantanny, które pomagają w zapobieganiu rozprzestrzeniania się pandemii. Te społeczeństwa były już doświadczone epidemiami i mają inne niż większość świata podejście.

Gdy w 2015 roku byłem w Seulu i pojawił się MERS, to mimo że telewizja trąbiła o tym na okrągło, nie było widać paniki, tylko poważne podejście: ludzie chronili się maseczkami oraz utrzymywali dystans.

Dlaczego Indie najsłabiej radzą sobie z koronawirusem?

W Indiach sytuacja jest dość trudna, bo tam pandemia zaczęła się w wielkich miastach, a następnie przeniosła się w głąb kraju. Praktyczne zawieszenie aktywności ekonomicznej, uniemożliwienie ludziom wykonywania pracy spowodowało, że zaczęli się przemieszczać do swoich miejscowości rodzinnych. I dlatego nie udało się opanować rozprzestrzeniania wirusa, ponieważ ludzie podróżowali różnymi środkami transportu z dużych ośrodków miejskich.

Poza tym w Indiach jest niski poziom służby zdrowia. Czytałem, że nawet osoby znane, jak aktorzy z Bollywood, mają problem z dostępem do służby zdrowia, mimo posiadania środków na leczenie.

A w wymiarze gospodarczym? Które kraje azjatyckie radzą sobie z pandemią COVID-19 najlepiej, a które najgorzej? Które gospodarki zostały uderzone pandemią najmocniej, a które najsłabiej? Jaką wrażliwość na szok covidowy ma azjatycka gospodarka?

Ogólnie Azja została mocno dotknięta przez pandemię, podobnie jak reszta świata. Jeśli popatrzeć zbiorczo na Azję, to mamy po raz pierwszy od 60 lat do czynienia z sytuacją, w której wzrost PKB będzie ujemny. Nie było takiej sytuacji od lat, mimo występowania regionalnych kryzysów, jak ten w latach 90. Azjatycki Bank Rozwoju szacuje absolutny spadek PKB w 2020 roku na -0,7 proc. Natomiast w 2021 roku szacunki mówią o odbiciu o niemal 7 proc., jednak wciąż będzie to niższe tempo niż spodziewane przed pandemią.

Z czego to wynika? Z niskiej aktywności gospodarczej spowodowanej wprowadzeniem ograniczeń. Z tego powodu nie można było realizować projektów gospodarczych, inwestycji, szczególnie w pierwszej fazie pandemii, czyli mniej więcej od marca.

Dodatkowym czynnikiem jest słaby popyt zewnętrzny, bo cały świat praktycznie się zawiesił. To ma też być może dobre strony, jeśli patrzymy na wskaźnik makroekonomiczny w postaci inflacji. Została utrzymana w ryzach i jest na względnie niskim poziomie.

Mamy również spadek handlu zagranicznego. Co prawda w Azji spadł łagodniej niż gdzie indziej na świecie, ale to także uderzyło w gospodarkę, bo wiele krajów azjatyckich jest silnie uzależnionych od eksportu. Ogólny eksport spadł, ale w niektórych krajach, po pewnym czasie, zwiększył się w przypadku wybranych produktów, np. medycznych. Mam tu na myśli Chiny i dostawy maseczek, respiratorów etc. Również wybrani producenci z Malezji skorzystali na wzroście światowego popytu na towary z grupy produktów medycznych. Pandemia przyspieszyła digitalizację, dzięki czemu wytwórcy produktów elektronicznych – jak Tajwan, Korea Południowa czy Wietnam – zwiększali swój eksport.

Największe problemy mierzone spadkiem PKB mają Indie.

Przechodząc do poszczególnych krajów – największe problemy mierzone absolutnym spadkiem PKB mają Indie. Pod względem liczby przypadków osób zakażonych jest to drugi kraj na świecie. Lockdown sprawił, że znacząco spadła produkcja. W II kwartale był to spadek prawie o 24 proc. Gospodarka wciąż wykazuje słabość, mimo że pojawiają się pewne pozytywne symptomy. Przewidywany spadek PKB w 2020 roku to -9 proc. r/r. Inne mocno uderzone koronawirusem kraje to Tajlandia z PKB -8 proc., Filipiny -7,3 proc., Hong Kong -6,5 proc., Singapur -6,2 proc. r/r. Większość z tych krajów, mimo obrony swojej produkcji, odnotuje więc wysoki, absolutny spadek PKB w tym roku.

Jednak jest też mniej liczna grupa państw, które według prognoz z września będą mieć dodatnie tempo wzrostu PKB w 2020 roku. Będą to Chiny i Wietnam z 1,8 proc. oraz Tajwan z 0,8 proc. Warto też wspomnieć, że w kolejnym roku szacuje się odbicie w praktycznie wszystkich wymienionych krajach. Jeśli popatrzeć na dane, które obrazują wychodzenie z kryzysu gospodarczego, to Chiny już w II kwartale odnotowały wzrost PKB o 3,5 proc. W III kwartale było to 4,9 proc. Zwiększył się popyt zewnętrzny na produkty chińskie, a także konsumpcja wewnętrzna, jako efekt pakietów stymulacyjnych. W tym kraju sytuacja nie wygląda źle, jeśli chodzi o podstawowe wskaźniki.

Korea Południowa również wygląda całkiem dobrze. Ale warto pamiętać, że Korea przed pandemią była w średnio korzystnej sytuacji. Niemniej w III kwartale odnotowała wzrost PKB o 1,9 proc., co wynika głównie z poprawy eksportu tego kraju.

Czy COVID-19 przyhamował tempo ekspansji Chin w rejonie Azji Południowo-Wschodniej i Australii? Wiadomo, że Państwo Środka mocno się tam przed pandemią rozpychało.

Chiny są dość aktywne na tym obszarze. Są pierwszym partnerem handlowym dla niemal wszystkich krajów z tego regionu. Toczą walkę o wpływy z Japonią. Działają przede wszystkim w Laosie czy Myanmarze. Przedsiębiorstwa chińskie, które szukają oszczędności, przenoszą się tam ze swoją pracochłonną produkcją. W trakcie pandemii Chiny zdały sobie sprawę, że sytuacja będzie się zmieniać i że muszą być aktywne.

Kraje Azji Pd.-Wsch. i Australia uświadomiły sobie, że są nadmiernie uzależnione od Chin.

Wydaje mi się, że w pandemii podejście krajów Azji Południowo-Wschodniej, ale również Australii, do Chin zmieniło się. Uświadomiły sobie, że są nadmiernie uzależnione od Państwa Środka. Szczególnie widać to w Australii. Zniknęli chińscy studenci i okazuje się, że pojawił się olbrzymi problem dla australijskich uniwersytetów, ponieważ nie mają środków finansowych, do których zdążyły się już przyzwyczaić. Kwestia uzależnienia się Australii, ale również innych krajów, od chińskiego popytu pokazuje, że trzeba dywersyfikować źródła zaopatrzenia czy kapitału.

Jeśli chodzi o pozostałe kraje Azji Południowo-Wschodniej, to niektóre wolą współpracować z Japonią a nie z Chinami. Czyli Chiny wciąż walczą o ten rynek, starają się rozwijać swoje związki, zwłaszcza że zmienia się układ sił, jeśli chodzi o łańcuchy produkcyjne. Widoczny jest proces wychodzenia niektórych producentów z Chin i przenoszenia ogniw łańcucha wartości do innych państw.

Dużo się mówi i pisze o tym, że pandemia pozrywała globalne łańcuchy dostaw. Przed pandemią Chiny były „fabryką świata” i mogą być jej głównym przegranym, bo zwiększy się znaczenie lokalnych dostawców i bliskości geograficznej źródeł dostaw. Czy to możliwe, że zobaczymy masowe przenoszenie fabryk z Chin do ojczyzn, czyli krajów właścicieli?

Sytuacja nie jest jednoznaczna. Łańcuchy dostaw zostały częściowo pozrywane. Przy czym, jeśli chodzi o Azję, to np. w Wietnamie jest wyższy udział zagranicznej wartości dodanej (ang. foreign value added, FVA) w eksporcie brutto niż w Chinach. W Wietnamie sięga 45 proc., a w Chinach 17 proc. (dane OECD za 2015 r.).

Rzeczywiście widać proces wychodzenia przedsiębiorstw z Chin. Podam przykład. Rząd japoński stworzył specjalny fundusz, który ma finansować przenoszenie japońskich firm z Chin albo z powrotem do Japonii, albo do innych krajów Azji Południowo-Wschodniej. Fundusz ma 2 mld dolarów do dyspozycji. Japonia oficjalnie przygotowała tzw. plan China-exit, czyli plan subsydiowania przenoszenia firm z Chin.

Problem łańcuchów dostaw jest jednak szeroki i skomplikowany. Pandemia pokazała, że źródła zaopatrzenia nie są pewne, gdy jest się uzależnionym od jednego rynku. Jego zamknięcie wymusiło modyfikację źródeł zaopatrzenia. Prowadząc zajęcia ze studentami, powtarzam, że ważna jest dywersyfikacja źródeł zaopatrzenia, bo zwiększa bezpieczeństwo dostaw. Jeśli proces poszukiwania alternatywnych dostawców będzie się pogłębiać, to Chiny mogą mieć problem.

Trzeba wziąć również pod uwagę czynniki geo-ekonomiczne, np. tworzenie koalicji „anty-chińskiej” przez USA, Japonię, Indie i Australię. Nową strategię wobec Chin przyjęły Niemcy oraz Francja. Jest to symptomatyczne, bo być może Chiny doszły do takiego miejsca, w którym będą chciały asertywnie odpowiedzieć na to, co się dzieje wokół nich. Wejście w konflikt z USA jest pouczające. Już teraz rozmawiają ze Stanami Zjednoczonymi z innej pozycji niż kilka lat temu.

Dlatego uważam, że Chiny nie muszą być wielkim przegranym pandemii, bo wciąż jest to światowy producent, który ma duży i rosnący rynek. Przedsiębiorstwa będą chciały być tam obecne, aby realizować zyski. Sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień.

Jednym z krajów azjatyckich, w którym był najostrzejszy, ogólnokrajowy lockdown, jest Malezja. Jak wygląda jej gospodarka po tych przejściach?

Tak sobie. Przewiduje się w tym roku spadek PKB o 5 proc. Malezja przyjęła dość ostry lockdown jako odpowiedź na pandemię i to odbiło się na jej wynikach gospodarczych. 18 marca wprowadzono tam zakaz przemieszczania się oraz zwieszono funkcjonowanie tych przedsiębiorstw, których działanie nie było niezbędne. W I połowie 2020 roku spadek PKB wyniósł 8 proc., przy czym dane za II kwartał pokazały -17,1 proc.

W przypadku Malezji spadło wszystko: eksport, import, popyt zewnętrzny oraz wewnętrzny. Oznaczało to także spadek konsumpcji prywatnej, która od 2012 roku rosła 7 proc. rocznie, czyli naprawdę dużo. Natomiast w czasie pandemii w II kwartale konsumpcja spadła o 18,5 proc. Oczywiście rząd wprowadził środki stymulujące: transfery pieniężne, odroczenia podatku. Jednak sytuacja spowodowała, że konsumpcja prywatna wciąż jest na niskim poziomie. Jeśli chodzi o konsumpcję publiczną, to rosła 3,6 proc. Ale spadały inwestycje prywatne: w II kwartale spadły o ponad 15 proc., ponieważ wprowadzone restrykcje zatrzymały realizację niemal wszystkich projektów.

Czyli mamy w Malezji spowalniającą produkcję, przerwane łańcuchy produkcyjne. Jeśli spojrzeć na strukturę sektorową, to praktycznie w każdym sektorze widoczne są spadki: w usługach o 6,7 proc., w przemyśle o 6,1 proc. (w tym w budownictwie aż o 26 proc.), w rolnictwie o 4 proc. Chociaż z małym zastrzeżeniem, bo w II kwartale wzrosła produkcja oraz eksport oleju palmowego.

Ujawniły się również problemy związane z poziomem cen. Pojawiła się deflacja, ze względu na spowolnienie gospodarcze, spadek popytu i cen ropy naftowej. Dla ogólnej oceny sytuacji gospodarczej ważne są także kwestie rynku pracy. Jeśli powiemy, że bezrobocie wzrosło do 4,3 proc. w I połowie 2020 roku, to z perspektywy europejskiej nie jest to wysoka stopa. Jednak w krajach azjatyckich taki poziom oceniany jest jako wysoki.

Jak wygląda polityka stymulująca gospodarkę Malezji?

Wprowadzono 4 pakiety stymulacyjne o wartości, w przeliczeniu na złote, około 300 mld. Pierwszy był wprowadzony 27 lutego, jednak pandemia dalej się rozwijała. Bank centralny obniżył stopę procentową 4-krotnie, obecnie wynosi 1,75 proc.

Od połowy czerwca restrykcje są stopniowo znoszone i są nadzieje na poprawę sytuacji. Widać delikatny wzrost sprzedaży hurtowej i detalicznej, a to sygnał, że popyt konsumpcyjny zaczyna się pojawiać i odbudowywać. Rośnie także produkcja i eksport produktów farmaceutycznych, w I połowie roku wyniósł ponad 20 proc, bo pandemia uruchomiła popyt na wybrane grupy produktów. Pewnie przez jakiś czas popyt zewnętrzny będzie raczej słaby, bo rynki, na których Malezja sprzedaje, są dość mocno dotknięte kryzysem gospodarczym. Chociaż we wrześniu pojawiły się dane, że eksport wzrósł o 13 proc. r/r. Był to głównie olej palmowy oraz produkty przetworzone. W 2021 roku przewidywane jest odbicie PKB i jego wzrost o 6,5 proc., ale pewnie będzie potrzebna kontynuacja aktywnej polityki fiskalnej.

W Malezji wprowadzono moratorium na spłaty pożyczek dla osób, które straciły pracę.

Dodam, że w Malezji wprowadzono ciekawe rozwiązanie, które miało chronić dochody gospodarstw domowych. Wprowadzono moratorium na spłaty pożyczek. Od września jest utrzymywane dla osób, które straciły pracę. Widać więc odważne działania ratunkowe.

Jak ocenia Pan sytuację gospodarczą Japonii? Już przed pandemią nie było wzrostu gospodarczego i potężne zadłużenie oraz szalona polityka pieniężna – czy jest jeszcze miejsce na stosowanie tych narzędzi? Co zmieni pandemia w Kraju Kwitnącej Wiśni?

Japonia to ciekawy przypadek kraju, który odniósł spektakularny sukces, a obecnie, a właściwie od 30 lat, boryka się z równie spektakularną stagnacją gospodarczą. Nadal jednak jest to 3. gospodarka świata, kraj wysoko rozwinięty, a także zaawansowany pod względem technologicznym. Ma za to duży problem ze starzeniem się społeczeństwa i stara się go rozwiązywać przy wykorzystaniu technologii, a nie np. poprzez odpowiednią politykę imigracyjną. W dodatku Japonię gnębią katastrofy naturalne, co z pewnością nie sprzyja wzrostowi gospodarczemu. Jakby tego było mało, w Japonię uderza konflikt handlowy USA-Chiny. Od strony politycznej jest związana z USA, a od strony gospodarczej z Chinami, bo to w końcu najważniejszy partner handlowy. Ma więc trudny wybór – po której stronie się opowiedzieć.

Stan gospodarki japońskiej już w 2019 roku był kiepski, a w 2020 znacznie się pogorszył. Wszyscy wiemy, że ma wysoki dług publiczny, a pandemia spowodowała, że weszła w recesję ze względu na wprowadzenie ostrych ograniczeń związanych z koronawirusem. Spadek PKB był ogromny, w II kwartale, wyniósł niemal 28 proc. Wydatki konsumpcyjne spadły o 29 proc., eksport aż o 56 proc. Inwestycje oraz wydatki rządowe również nieco spadły. Mamy wiele wskaźników, które pokazały, że gospodarka Japonii silnie odczuła pandemię.

Jakie ma perspektywy?

Od czerwca sytuacja się poprawiła. Ogólnokrajowe ograniczenia zostały zniesione, ale w niektórych regionach nadal są utrzymywane. Sytuacja gospodarcza zmieniła się na plus, ponieważ wzrosła nieco sprzedaż detaliczna. Rząd zapewnił wsparcie pakietami stymulacyjnymi. Od jakiegoś czasu nic się nie zmienia: wdrażane są kolejne pakiety, aby pobudzić gospodarkę i wspierać przedsiębiorstwa. Szacuje się, że wartość pakietów w czasie kryzysu stanowi 40 proc. japońskiego PKB. Bank centralny daje wsparcie poprzez rozszerzone programy. Jest to kontynuacja tego, co było w przeszłości. Ostatnio Bank Japonii obniżył prognozę dotyczącą PKB na 2020 rok. Trzy miesiące temu szacował, że spadek wyniesie 4,7 proc., teraz zakłada spadek o 5,5 proc.

Naprawdę dużo zależy od rozwoju pandemii. Wciąż pojawiają się lokalne ograniczenia w podróżowaniu, co obniża wydatki konsumentów. Nie wiadomo, co z igrzyskami, cierpi turystyka. Pojawia się światełko tunelu, jeśli chodzi o handel zagraniczny. Jest szansa na to, że Chiny będą zwiększać import.

Nowy premier Yoshihide Suga za priorytet stawia odbiurokratyzowanie gospodarki oraz digitalizację. Może to dziwić, ale to jest coś, czego w Japonii brakuje. Będąc tam, zaobserwowałem, że np. sieć publicznych hot spotów nie jest rozwinięta. Wydaje mi się, że Japonia wciąż ma spore opóźnienia.

Mam też wrażenie, że Japonia ma zasoby, których nie wykorzystuje. Chodzi o kobiety jako część siły roboczej. Udział kobiet w zasobie pracy jest w Japonii wyjątkowo niski. Problem jest trochę szerszy i uwarunkowany kulturowo. Myślę, że warto zastanowić się nad skuteczniejszym zachęceniem kobiet do aktywności na rynku pracy.

Jak wygląda polityka fiskalna i pieniężna krajów azjatyckich w trakcie COVID-19? W Polsce dużo mówi się i pisze o gospodarkach europejskich i amerykańskiej, które zwiększają zadłużenie, drukują pieniądz na potęgę, by ratować gospodarkę. A jak to wygląda w Azji?

Myślę, że polityka ratunkowa w Azji jest zbliżona do tej w USA i Europie. Obniżane są stopy procentowe i wydatkowane z budżetów pokaźne środki. Jeśli chodzi o łączną ich wartość, to w krajach rozwijających się Azji szacuje się je na 3,7 bln dolarów, czyli około 15 proc. regionalnego PKB. Liderem są Chiny – 2,3 bln dolarów. Kolejne są Indie z programami wartości 370 mld dolarów. Dla porównania, w krajach rozwiniętych wydatki sięgają 15 bln dolarów, co stanowi około 1/3 ich PKB.

Środki przeznaczane na walkę z pandemią w krajach azjatyckich zostały podzielone następująco: około połowy to bezpośrednie wsparcie dochodów czy przychodów w postaci transferów rządowych lub obniżania podatków. Jedna czwarta jest na podtrzymanie płynności sektora prywatnego. Pozostałe 25 proc. to wsparcie akcji kredytów przez pożyczki rządowe do sektora finansowego oraz zmiany stóp procentowych.

Jak Pan widzi dalszą przyszłość Hong Kongu, jako jednego z najważniejszych centrów finansowych świata, po zamieszaniu politycznym z ostatnich lat i pandemii? W ciągu półtora roku spadł z podium w rankingu Global Financial Centres Index.

Coraz większe wpływy chińskie w Hong Kongu są dostrzegalne. Protesty nie pomagają temu miastu jako centrum finansowemu. Pytanie jednak, które miasto może zastąpić Hong Kong w najbliższym czasie? Wymieniane są: Szanghaj, Tokio, Seul i Singapur. Tokio jest nieco zamknięte kulturowo. Szanghaj jest raczej nieprzyjazny pod względem prawnym. Jeśli chodzi o Seul, to jest to niezbyt międzynarodowe miasto.

Przewaga Hong Kongu nad lokalną konkurencją to dość stabilne środowisko finansowe, żywa tradycja miasta otwartego, w którym powszechna jest znajomość języka angielskiego, co ważne dla inwestorów. Atutem jest też system prawny oparty o brytyjskie prawo powszechne. Jest to także świetny hub lotniczy, doskonałe miejsce przesiadkowe. Poza tym giełda hongkońska jest żywa, w I połowie 2020 roku debiutowało na niej ponad 50 spółek. Hong Kong ma swoje atuty, dzięki czemu pozostanie ważnym centrum finansowym.

Czy zgadza się Pan z forsowaną od lat tezą, że – pomimo pandemii – w najbliższych dekadach to Azja będzie motorem napędowym, ale też i coraz częściej kapitanem wskazującym kierunek światowej gospodarce?

Mamy do czynienia z długookresowymi cyklami rozwoju gospodarki światowej. Obecnie, jak się wydaje, obserwujemy powrót gospodarki azjatyckiej do momentu sprzed rewolucji przemysłowej z XVIII wieku. Niemal 10 lat temu ukazał się raport „Azja 2050. Realizując wiek Azji”, którego główny wniosek brzmiał „jeżeli zostanie utrzymana aktualna trajektoria wzrostu, to Azja będzie odpowiadać za połowę produkcji, handlu i inwestycji w połowie XXI wieku”.

W Azji potrzebna jest silniejsza współpraca regionalna.

Jeśli popatrzymy na Azję jako całość, to wydaje mi się, że potrzebna jest tam współpraca regionalna. Musiałby powstać front azjatycki na poziomie globalnym. To by jej pozwoliło przeistoczyć się z podmiotu dostosowującego się w kreatora na poziomie globalnym. Azja wydaje się podążać w tę stronę.

Może jej coś przeszkodzić?

Oczywiście scenariusz nie jest tylko pozytywny. Przede wszystkim wzrost w Azji nie jest współdzielony, to powoduje rozwarstwienie społeczne. Są też kwestie związane z urbanizacją, efektywnym wykorzystaniem energii i zasobów naturalnych. Problemem również może być sytuacja, w której niektóre kraje azjatyckie wpadną w tzw. pułapkę średniego dochodu. Nie widać też liderów, którzy byliby w stanie realizować wizje długoterminowe. Mamy też w Azji sporo konfliktów i zaszłości historycznych, co wiąże się z kwestią zaufania wśród liderów azjatyckich.

Czy azjatycka gospodarka ma szansę podnieść się po pandemii szybciej niż europejska czy amerykańska?

W tym momencie sytuacja tam wygląda lepiej niż w Europie i USA. Pamiętajmy jednak, że nie wiemy, czy produkcja nie będzie przenoszona do krajów rozwiniętych z uwagi na postępującą robotyzację. Poza tym Azja, Europa i USA są ze sobą mocno powiązane i jeśli będzie źle w Europie czy USA, to również w Azji.

– rozmawiał Piotr Rosik

Dr hab. Paweł Pasierbiak jest kierownikiem Katedry Gospodarki Światowej i Integracji Europejskiej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej oraz autorem wielu artykułów naukowych nt. polityki gospodarczej Unii Europejskiej i państw azjatyckich, a także współpracy handlowej na linii UE-Azja.