Olaf Scholz "nie spieszył się. Ani Angela Merkel, ani Gerhard Schroeder nie potrzebowali dwóch miesięcy od objęcia kanclerstwa, by złożyć inauguracyjną wizytę u swojego najważniejszego sojusznika. A Europie nie groziła wtedy wojna, jak to jest dzisiaj" - zauważa publicystka Kristina Dunz w komentarzu opublikowanym w poniedziałek na portalu RND.
Ta "powściągliwość Scholza, jego niezdecydowane poszukiwanie stanowiska w konflikcie Ukrainy z Rosją i towarzysząca temu niewidzialność Niemiec mocno zirytowały partnerów z NATO i UE oraz dały opozycji w kraju szeroką płaszczyznę do ataku. Presja na kanclerza, by podczas spotkania z prezydentem USA przeszedł do ofensywy, jest więc ogromna" - czytamy.
"Rozwiązanie - lub eskalacja - kryzysu ukraińskiego zadecyduje o nowym początku stosunków niemiecko-amerykańskich. Jest to nowy początek, ponieważ nie ma już Angeli Merkel, która cieszy się uznaniem dużej części społeczeństwa amerykańskiego, a stosunki między Bidenem a Scholzem muszą się najpierw rozwinąć" - podkreśla Dunz.
Scholz "musi udowodnić, że jest godnym zaufania partnerem dla Bidena, bronić reputacji Niemiec jako ostoi stabilizacji w Europie". Powinien również "nawiązać równorzędne relacje z Putinem". Jeśli mu się to uda, "będzie silnym człowiekiem Europy. Jeśli się nie uda, reputacja Niemiec jako kotwicy stabilności zostanie zrujnowana. Ciężki test dla kanclerza zaledwie dwa miesiące po objęciu urzędu" - konkluduje RND.
Portal przypomina, że na początku kadencji Scholza Niemcy objęły przewodnictwo w G7. Kanclerz "jest więc obecnie jedną z centralnych postaci na scenie światowej". Tylko w ciągu najbliższych dziesięciu dni spotka się z szefami państw i rządów USA, Francji, Polski, Łotwy, Litwy, Estonii, Ukrainy i Rosji.
Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)