Czy w publikowanych w tym tygodniu danych – dotyczących rynku pracy, produkcji przemysłowej (Główny Urząd Statystyczny poda je we wtorek), budowlano-montażowej (środa), sprzedaży detalicznej (czwartek) – doczekamy się sygnałów wyraźniejszej poprawy koniunktury?

Styczeń to taki miesiąc, gdy wszyscy chcieliby to zobaczyć. Mieliśmy taki wzrostowy impuls już w październiku, ale w kolejnych dwóch miesiącach on się nie potwierdził. Więc oczekiwanie przesuwa się w czasie. Widać to po prognozach produkcji.

Nadrabianie zaległości z końcówki 2023 r.

Reklama

Produkcja ostatnio wypadła poniżej oczekiwań – był spadek w ujęciu rocznym o prawie 4 proc.

Teraz analitycy spodziewają się wzrostu rzędu 2-3 proc. Ja jestem większym optymistą. Uważam, że to może być nawet 5 proc.

Na jakiej podstawie?

To się wiąże ze słabością z końcówki roku. Wtedy panowała niepewność, było mniej zamówień, ale to się powinno teraz „wyrównać”. Moim zdaniem część niezrealizowanych dostaw z końcówki ub.r. została zrealizowana na początku tego roku.

Dotyczy to branż, które produkcję kierują głównie na rynek krajowy, czy również eksportowych?

Tak. Jako pewnego rodzaju odbicie po słabych danych za grudzień, co widzieliśmy w bilansie płatniczym. Stany magazynowe potrzebne do obsługi ruchu świątecznego były odnawiane wolniej, wolniej przygotowywano się też do produkcji w I kwartale.

To oznacza, że deficyt w obrotach towarowych, jaki zanotowaliśmy w grudniu, był jednorazowy?

Grudzień to miesiąc, gdy ze względów sezonowych powinniśmy mieć deficyt i to większy niż był tym razem.

Import prezentów?

Zwykle jest więcej importu w zakresie towarów konsumpcyjnych, ale chodzi przede wszystkim o zaopatrzenie na zimę w surowce, jak ropa, gaz, węgiel. Nie tylko kupuje się ich więcej, ale też one zwykle pod koniec roku drożeją. W tym roku tego efektu praktycznie nie było widać, co też jest argumentem, że mieliśmy opóźnianie zamówień. W sumie w grudniu mieliśmy więc deficyt handlowy, ale w porównaniu z poprzednim rokiem on był mniejszy. Stąd w całym roku nadwyżka na rachunku obrotów bieżących to już 1,6 proc. PKB.

To dobrze.

Ja bym szampana nie otwierał, bo to kwestia nadzwyczaj niskiego importu.

Sprzedaży pomaga wzrost płacy minimalnej i 800+

Wróćmy do tego, co czeka nas w nadchodzącym tygodniu. Sprzedaż detaliczna wyjdzie na plus?

Tak, powinna być na lekkim plusie. Większość prognoz mówi o wzroście w skali roku na poziomie ok. 1,4 proc. Ja mam wrażenie, że to może być 2 proc., może nawet więcej.

Dlaczego?

Pojawi się dodatkowy impuls związany z podwyżką 500+, oraz z tym, że część pracowników już w styczniu skorzystała z wyższej płacy minimalnej. Niektórzy dostali wypłaty pod koniec miesiąca, ale część – na początku miesiąca. I te pieniądze mogły być przeznaczone na zakupy.

W handlu detalicznym mamy stopniowy powrót do kupowania na – nazwijmy to – normalnym poziomie. Tego w zeszłym roku jeszcze nie było dobrze widać, choć były sprzyjające czynniki: w marcu był wzrost znaczący świadczeń emerytalnych i rentowych, a od połowy roku płace w ujęciu realnym rosły. Konsumenci zareagowali z opóźnieniem, ale tę reakcję będzie widać w kolejnych miesiącach coraz lepiej.

Zwłaszcza, że sytuacja na rynku pracy sprzyja, co powinny potwierdzić dane o średniej płacy w sektorze przedsiębiorstw.

W ub.r. dynamika płac w ujęciu rocznym bardzo mocno falowała – w kolejnych miesiącach inaczej niż rok wcześniej układały się wypłaty premii i nagród. Dlatego raz był mocniejszy wzrost, raz słabszy. To jednak oznacza, że jeśli wrócimy do normalnego wzorca, to znów będziemy mieć skoki.

Jaki będzie wzrost średniej płacy?

Moja prognoza to 10,6 proc. Ta poprawa w stosunku do poprzedniego miesiąca (wtedy średnia płaca była nominalnie o 9,6 proc. wyższa niż rok wcześniej – red.). W styczniu przeciętne płace są zwykle niższe niż w poprzednim miesiącu, ale tym razem ta „korekta” dla stycznia powinna być mniejsza.

A jaki udział w tej prognozie ma podwyżka płacy minimalnej?

Myślę, że jedna trzecia. Płaca minimalna podniesie części pracowników wynagrodzenia „od ręki”. Oczywiście w górę pójdzie cała siatka płac. Trzeba jednak pamiętać, że te statystyczne podwyżki to u nas w głównej mierze efekt przechodzenia pracowników z miejsc, które płacą słabiej, do tych, gdzie wynagrodzenia są wyższe.

Zatrudnienie spada, ale nie tak mocno, jak powinno

Razem z płacami poznamy dane o zatrudnieniu. Tu styczeń jest zwykle nietypowy, bo zmienia się próba firm i liczba pracowników mocno skacze.

Tak. Próba statystyczna zmienia się dość istotnie. Doliczane są firmy, które rok wcześniej miały zatrudnienie poniżej 10 osób. Typowe miesięczne wahania w innych miesiącach to kilka tysięcy na plus lub na minus. Ale w styczniu zdarzało się i grubo ponad 100 tysięcy.

Jak będzie w tym roku?

Spodziewałbym się zmiany rzędu 25-35 tys. osób. To może dać stan zatrudnienia o 0,1-0,2 proc. niższy niż przed rokiem.

Firmy nie chcą, czy nie są w stanie znaleźć pracowników?

Część branż w trudnej sytuacji zwalnia, ale wolniej niż powinna. Koniec roku i początek nowego to często czas dostosowywania zatrudnienia do poziomu produkcji. Jeśli w ubiegłym roku w przemyśle realna sprzedaż spadła o 1,5 proc., przy wzroście wydajności o 3-4 proc., to łatwo wyliczyć, że redukcja zatrudnienia powinna sięgnąć 5 proc. Zachodzi coś, co nazywamy chomikowaniem pracy. „Rozpuścić” pracowników jest łatwo, ale z ich znalezieniem z powrotem gorzej. Na Zachodzie przekonano się o tym w trakcie pandemii – najpierw masowe zwolnienia, ale potem znacznie dłuższe szukanie rąk do pracy. Dlatego tam ponowne uruchomienie produkcji zajęło i pół roku. U nas tego zjawiska nie było.

W trudnej sytuacji są np. producenci mebli i branże powiązane. Sporo kłopotów mieli też koledzy z AGD-RTV. Końcówka roku trochę lepsza, ale cały rok był dla nich słaby. I zwłaszcza w tych branżach poziom zatrudnienia jest wyższy, niż powinien być przy tym stanie koniunktury, jakie mamy. Więc na rynku pracy jest niby słabiej niż przed rokiem, ale siedząc z „ołówkiem finansisty” to powinno być gorzej.

Niska inflacja może przyśpieszyć zdejmowanie tarcz

Na koniec pomówmy o ubiegłym tygodniu. Inflacja w styczniu wyniosła 3,9 proc. Była wyraźnie niższa od oczekiwań. Czy to zmienia coś, jeśli chodzi o perspektywy na kolejne miesiące? Może przyśpieszy rezygnację z zerowego VAT czy programu osłonowego dotyczącego cen prądu, gazu?

Do pierwszych danych o inflacji za styczeń nie należy się przywiązywać. One są mocno wstępne. Na pewno zostaną zmienione przy przeliczeniu zmian cen z uwzględnieniem wag w nowym koszyku. Finalne dane mogą się różnić od wstępnych o 0,2-0,4 proc. Gdyby była korekta w górę, mogłoby się okazać, że finalnie zaskoczenia nie było. Oczywiście jeśli w dół – mielibyśmy jeszcze większą niespodziankę.

Więc co do ocen perspektyw zaczekałbym do połowy marca, gdy będą dane za luty i ostateczne za styczeń. Wtedy zobaczymy m.in. odpowiedź na pytanie, czy podwyżek czynszów, cen energii faktycznie nie było, czy ujawnią się dopiero w lutym. Gdyby w marcu się okazało, że te podwyżki były niższe od oczekiwań – to faktycznie może skłonić do zdejmowania tarcz i to dość szybko.

Do marca czeka nas schodzenie inflacji w dół i to dość forsowne, ale później od kwietnia odbicie i utrzymanie na podwyższonym poziomie. Jest tylko pytanie, czy ten podwyższony poziom to będzie 4-5 proc., czy np. 3,5-4 proc. To ma znaczenie dla Rady Polityki Pieniężnej.

Niższy poziom inflacji przyśpieszy obniżki stóp?

Oni do niedawna byli takimi gołębiami, że aż chciało się je tulić do serca, ale teraz mają tak jastrzębie podejście, że można się obawiać serii podwyżek. Jeśli inflacja będzie w okolicach 3 proc, a główna stopa procentowa będzie wynosiła 6 proc., zobaczymy, na ile RPP okaże się odporna na wezwania do obniżek stóp.

Rozmawiał Łukasz Wilkowicz