Niemal 20 mld zł rządowej pomocy trafi do małego biznesu bez żadnych warunków. To skusi do sięgnięcia po wsparcie także tych, którzy go nie potrzebują
Każdy kraj, który zmaga się ze skutkami epidemii, próbuje osłonić przedsiębiorców i miejsca pracy. W Polsce o wsparcie mogą się ubiegać firmy, które nie funkcjonują normalnie przez zamrożenie gospodarki i spadek popytu. Sięgnięcie po pomoc zwykle warunkowane jest spadkiem przychodów. Są jednak i instrumenty, po które mogą sięgnąć wszyscy – niezależnie od tego, czy epidemia uderzyła w ich biznes, czy przeciwnie doprowadziła do wzrostu popytu na produkowane towary lub usługi. To powoduje ryzyko, że wsparcie z publicznych pieniędzy trafia także tam, gdzie nie są potrzebne, a część przedsiębiorców „pojedzie na gapę”.
Wicepremier i minister rozwoju Jadwiga Emilewicz podkreślała, że koszty biurokracji i selekcjonowania pomocy byłyby zbyt duże. Większość ekspertów komentujących tarczę antykryzysową wskazuje, że kluczowe było szybkie dostarczenie pomocy.
ZUS pewnie nie byłby w stanie automatycznie weryfikować wniosków. Uważam jednak, że można było przyjąć, że nie sprawdzamy przedsiębiorcy od razu, ale można wyznaczyć jakieś kryterium oceny ex post – mówi DGP Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska.
Dwa główne i praktycznie bezwarunkowe instrumenty, po które mogą sięgać samozatrudnieni i mikrofirmy (do dziewięciu pracowników), to zwolnienie z ZUS i pożyczki do 5 tys. zł. Po nowelizacji specustawy antykryzysowej po „wakacje składkowe” można aplikować już bez konieczności mieszczenia się w miesięcznym limicie przychodów w wysokości 15,6 tys. zł. Zanim został zniesiony, rząd oceniał, że ze zwolnienia skorzysta maksymalnie 2,4 mln ubezpieczonych z 693 tys. firm, a do tego 1,2 mln samozatrudnionych. Koszt za trzy miesiące miał wynieść ok. 9,5 mld zł. Do ZUS trafiło już ponad 700 tys. takich wniosków.
Reklama
Szerzej popłyną także pieniądze z pożyczki w wysokości 5 tys. zł. Będą do niej bowiem uprawnione – obok mikrofirm – działalności gospodarcze, które nie zatrudniają pracowników. Wsparcie jest nisko oprocentowane, a dodatkowo jeśli ktoś nie zamknie biznesu przez trzy miesiące, będzie mógł ubiegać się o umorzenie pożyczki. Rząd szacuje potencjalnych beneficjentów tego instrumentu na blisko 2,15 mln. Zakłada, że 90 proc. z nich skorzysta z wsparcia. Wówczas całkowity koszt ma sięgnąć 9,66 mld zł. Z tego 8,7 mld zł mogłoby być bezzwrotne. Samo rozszerzenie liczby uprawnionych podniosło wydatki na ten cel o niemal 7,5 mld zł. Do 16 kwietnia na konta firm przelano już ponad 362 mln zł.
– Pomoc w ramach tarcz antykryzysowej czy finansowej jest obliczona na trzy miesiące. Jeśli jednak pandemia się przedłuży albo jesienią przyjdzie druga fala i znów trzeba będzie zamrażać gospodarkę, to koszty budżetowe pomocy wzrosną. Nawet jeśli to się nie zmaterializuje, to wiele branż, jak restauracje, hotele, rekreacja i kultura, będzie potrzebowało „respiratora finansowego” dłużej. Wydaje się, że warto było nie ulegać presji, że wszystko i wszystkim się należy od razu. Można było powiedzieć: ufamy wam wszystkim, przedsiębiorcy, składajcie wnioski, ale ex post będziemy je weryfikowali i nienależną pomoc trzeba będzie w przyszłości zwrócić – podkreśla Borowski. Jego zdaniem to o tyle istotne, że koszty pomocy są dla finansów państwa duże – recesja i zamrożenie gospodarki już obniżają wpływy do budżetu, a pakiety antykryzysowe generuje wydatki. Nie wiadomo, jak długo trzeba będzie je ponosić, więc szybka pomoc nie wyklucza tego, że po jakimś czasie należałoby sprawdzić, czy została dostarczona efektywnie.
– Jakaś grupa firm czy osób prowadzących jednoosobową działalność wykorzysta ten brak kryteriów, ulegnie pokusie. Państwa jednak na to nie stać, a każdy przedsiębiorca umie liczyć swoje przychody i wie, czy pomoc mu się należy czy nie – podkreśla ekonomista Credit Agricole.
Wśród prowadzących biznes słychać, że kluczowe było szybkie danie im oddechu, szczególnie od ZUS. Natomiast pożyczka złagodzi jedynie pierwszy szok i sięganie po nią ma sens, jeśli ktoś faktycznie wierzy, że uda mu się utrzymać działalność. W branży usługowej nie jest to jednak wcale oczywiste.
– 5 tys. zł to niewiele, ale pozwala opłacić najem lokalu, rachunki za prąd czy zapłacić dostawcy. Nie musiałem z dnia na dzień likwidować czy zawieszać działalności. Oczywiście, że pieniądze powinny być tylko dla tych, którzy nie mogą prowadzić działalności albo mają gwałtowny spadek obrotów. Dopóki nie zostanie zniesiony zakaz dla restauracji, to nie widzę sensu brać kolejnego wsparcia, jeśli nie wiem, czy w maju albo czerwcu będą mógł w jakiś sposób funkcjonować – mówi nam właściciel kawiarni z warszawskiego Mokotowa. ©℗