To, że do tej pory Rada Polityki Pieniężnej mogła zwlekać z podwyższaniem stóp procentowych, było możliwe dzięki okresowi niskiej inflacji wypracowanej przez Narodowy Bank Polski w przeszłości. A nie była to praca łatwa. Zdarzało się, że sięgano w niej po sposoby, które dziś wydają się dość zabawne.
Hamowanie boomu
Nic zabawnego nie było w inflacji w chwili porzucania gospodarki centralnej, gdy ceny rosły o 1000 proc. w skali roku. Stopy procentowe, które były na nierynkowo niskim poziomie, nagle zostały urynkowione, co stało się kłopotem głównie dla kredytobiorców – państwowych firm. Hamowaniu inflacji miał służyć też popiwek, czyli podatek od ponadnormatywnego wzrostu płac (wprowadzony w PRL).
Jednak najważniejszą kotwicą dla cen było usztywnienie kursu złotego. – Z dzisiejszego punktu widzenia to był fascynujący czas (początek lat 90. – red). Wszyscy uczyliśmy się nowej rzeczywistości, budując nowoczesny bank centralny. Kurs walutowy był wtedy bardzo istotnym elementem polityki makroekonomicznej – wspomina Paweł Durjasz, obecnie główny ekonomista PZU, który rozpoczął pracę w Narodowym Banku Polskim w 1990 r. i dwa lata później został zastępcą dyrektora Departamentu Zagranicznego, przechodząc potem do Departamentu Analiz i Badań. – Początkowo sztywny kurs pełnił rolę antyinflacyjnej kotwicy, ale po pewnym czasie trzeba było to pogodzić z zapewnieniem konkurencyjności gospodarki. Miała to zapewnić formuła kursu pełzającego, czyli crawling peg – mówi.
Reklama
CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP