– Stary model się zepsuł – ogłosił Johnson na październikowej konferencji rządzącej programowej Partii Konserwatywnej. Ten model opierał się na niskich płacach, którym towarzyszył niewielki gospodarczy wzrost i mała produktywność. Johnson chce to zmienić. Głównym narzędziem reformy mają być podwyżki płacy minimalnej.
Ten porządek wzrostu – najpierw w górę płace, za nimi PKB, a w konsekwencji produktywność – idzie oczywiście w poprzek neoliberalnej ortodoksji, która kwitła na Zachodzie przez ostatnie cztery dekady. Dlatego nie ma się co dziwić, że pomysł Johnsona budzi opory. Zwłaszcza że w podręcznikach do ekonomii neoklasycznej produktywność musi wzrosnąć najpierw, a dopiero potem przyjść może wzrost płac. Wzrost płac bez wzrostu produktywności prowadzi – uważają liberałowie – do wzrostu kosztów produkcji. A co za tym idzie do utraty konkurencyjności towarów. Ergo – gospodarki. Dlatego właśnie – powiadają ci, co nie mają zamiaru kwestionować neoliberalnych paradygmatów – w ostatnich latach nie było wzrostu płac. Nie mogły rosnąć, bo w miejscu stała produktywność. Nie dało się ruszyć z miejsca i wyrwać z tego zaklętego kręgu.