Narodowa Strategia Bezpieczeństwa została opublikowana na stronach Białego Domu w czwartek. W raptem 33-stronicowym dokumencie wskazane są największe zagrożenia i wyzwania stojące przed USA, a także ogólne koncepcje ich neutralizacji.

Chociaż prezydent Trump, w swoim niepodrabialnym stylu, przypisał mu dużo ważniejszą rolę. „To mapa drogowa zapewniająca, że Ameryka pozostanie największym i odnoszącym największe sukcesy narodem w historii ludzkości oraz ostoją wolności na ziemi” – czytamy we wstępie jego autorstwa.

Pierwsza zachodnia półkula, a potem Daleki Wschód

Z publikacji wynika, że USA priorytetyzuje działania na dwóch kierunkach. Po pierwsze, na zachodniej półkuli. Chodzi tu przede wszystkim o zwiększenie aktywności służb i wojska na granicy Stanów w celu ograniczenia nielegalnej migracji i przerzutu narkotyków. Ale także o wzmocnienie współpracy gospodarczej z krajami Ameryki Łacińskiej, np. jeśli chodzi o wydobycie metali ziem rzadkich

Po drugie, Waszyngton chce skupić się również na obszarze Azji Wschodniej. Przede wszystkim – co nie jest żadną nowością – chodzi o "przywrócenie równowagi" w relacjach handlowych z Chinami (pod których adresem, co warto zaznaczyć, w dokumencie nie padają żadne ostre słowa).

Poza tym jednym z deklarowanych celów Trumpa jest zapobieżenie wybuchowi wojny w tym regionie. Pojawiły się uspokajające słowa pod adresem sojuszników USA jak Tajwan czy Filipiny. "Podtrzymujemy nasze wieloletnie zobowiązanie wobec Tajwanu. To oznacza, że Stany Zjednoczone nie popierają jednostronnej zmiany status quo w Cieśninie Tajwańskiej" – czytamy w dokumencie.

Gdy pojawia się kwestia polityki USA na obszarze Europy, w wielu miejscach zanika dyplomatyczny język. Ostrzejsze słowa padają pod adresem liderów Unii Europejskiej niż Rosji.

Europę czeka "wymazanie cywilizacyjne". Cała nadzieja "patriotach"

Podrozdział dotyczący strategii działań Waszyngtonu na Starym Kontynencie nazwano wymownie "Promowanie Europejskiej Wielkości". Zaczyna się od stwierdzenia, że pozycja Europy w świecie maleje, ponieważ "krajowe i ponadnarodowe regulacje" pętają "kreatywność i pracowitość", skutkując utrzymującą się stagnacją gospodarczą.

"Jednak aspekt gospodarczy blednie w obliczu realnej i coraz wyraźniejszej perspektywy wymazania cywilizacyjnego. Inne problemy, przed którymi staje Europa, obejmują działania Unii Europejskiej i innych organów ponadnarodowych, które podważają wolności polityczne i suwerenność państw; politykę migracyjną, która transformuje kontynent i generuje konflikty; cenzurę wolności słowa i tłumienie opozycji politycznej; gwałtownie spadający wskaźnik urodzeń oraz utratę tożsamości narodowych i pewności siebie. Jeśli obecne trendy się utrzymają, kontynent będzie nie do poznania za 20 lat lub mniej" – czytamy w dokumencie.

W związku z tym, jak napisano, Ameryka chce "pielęgnować w narodach europejskich opór wobec obecnej trajektorii Europy". W jaki sposób? Można wywnioskować, że poprzez wspieranie przychylnej Waszyngtonowi populistycznej i eurosceptycznej prawicy.

W dokumencie napisano: "Dyplomacja amerykańska powinna nadal bronić autentycznej demokracji, wolności słowa i bezkompromisowego celebrowania indywidualnego charakteru i historii narodów europejskich. Ameryka zachęca swoich politycznych sojuszników w Europie do promowania tego odrodzenia ducha, a rosnące wpływy patriotycznych partii europejskich dają powód do wielkiego optymizmu".

Waszyngton wskazał winnych przeciągania się wojny. Nie chodzi o Rosjan

Dalej urzędnicy z Białego Domu stwierdzają, że europejski "brak pewności siebie" najmocniej manifestuje się w relacjach z Rosją. Uważają, że sojusznicy ze Starego Kontynentu nie powinni jej traktować jako "egzystencjalnego zagrożenia". Dlaczego? Ponieważ mają nad nią "znaczną przewagę w zakresie siły konwencjonalnej (…) pod niemal każdym względem, z wyjątkiem broni jądrowej".

Autorzy dokumentu ubolewają, że relacje Europy i Rosji są przez to "głęboko osłabione". Dlatego też Waszyngton deklaruje, iż jego celem jest "przywrócenie stabilności strategicznej na całym obszarze Eurazji", jak i "ograniczenia ryzyka konfliktu między Rosją a państwami europejskimi".

Pierwszym krokiem, jak napisano, jest doprowadzenie przez dyplomację USA do"szybkiego zakończenia działań wojennych w Ukrainie". A następnie "ustanowienie stabilności strategicznej z Rosją" i "powojenna odbudowa Ukrainy, aby mogła przetrwać jako suwerenny byt".

I tutaj autorzy strategii wskazali "winnych" przeciągania się konfliktu – nie, nie Rosjan. "Administracja Trumpa jest w konflikcie z europejskimi politykami, którzy mają nierealistyczne oczekiwania, co do wojny (na Ukrainie – red.). Zasiadają oni w niestabilnych rządach mniejszościowych, z których wiele depcze podstawowe zasady demokracji, by tłumić opozycję" – czytamy w publikacji.

NATO się skończy? "Trumpiści" wskazali przyczynę

Według urzędników Trumpa, w perspektywie kilku najbliższych dekad może również zniknąć NATO. Dlaczego? Ponieważ, jak napisali, wiele europejskich państw należących do Sojuszu będzie zamieszkiwanych przez ludność pochodzącą spoza kontynentu.

"W związku z tym, otwartą kwestią jest, czy będą oni postrzegać swoje miejsce na świecie, lub swój sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, w ten sam sposób co ci, którzy podpisali traktat założycielski NATO" – podsumowano.