Czego się spodziewać na szczycie NATO w czwartek? Czy zapadną jakieś decyzje o dalszych wzmocnieniach wschodniej flanki?
Rozmawiamy o wzmocnieniu tzw. wysuniętej obecności wojskowej (eFP). W państwach wschodniej flanki mamy obecnie sojusznicze bataliony liczące po mniej więcej tysiąc żołnierzy. Być może ta obecność się zwiększy do wielkości brygad - czyli 4-5 tys. żołnierzy w każdym z krajów. Rozmawiamy o składach uzbrojenia, wzmocnieniu obrony powietrznej czy wzmocnieniu planów obronnych. Liczymy, że na czwartkowym szczycie będą wypracowywane decyzje kierunkowe, które ostatecznie zostaną skonkretyzowane, zatwierdzone i ogłoszone na szczycie NATO w Madrycie w czerwcu.
Na ile realne jest to wzmocnienie do poziomu brygad?
Mówimy o osiągnięciu konsensusu przez 30 państw, to musi potrwać. Źle by było, gdyby decyzje podejmowane były w takim rytmie jak po agresji Rosji na Ukrainę w 2014 r., kiedy wzmocnienie wschodniej flanki zostało zrealizowane dopiero po dwóch-trzech latach. Teraz sytuacja jest inna. Jeśli Ukraina zostanie pokonana, to na granicy polsko-ukraińskiej pojawią się oddziały rosyjskie. Jeżeli na Białorusi na stałe pozostanie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy rosyjskich, to mówienie o wzmocnieniu tylko w ramach wspomnianych grup batalionowych będzie całkowicie nieadekwatne do sytuacji. Musimy mieć gotowość i wolę przeciwstawienia się zagrożeniu rosyjskiemu włącznie z ponoszeniem ryzyka wojennego. Bo na strachu przed takim ryzykiem gra Rosja. Jeśli w odległości 200 km od Warszawy będzie stało kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy rosyjskich, to wymusi totalną zmianę perspektywy. Nie będziemy już tylko mówić o odstraszaniu, ale wprost o obronie. Wtedy będziemy musieli rozmawiać o wzmocnieniu liczonym nie w brygadach, ale dywizjach. Sytuacja jest dynamiczna i niebezpieczna, nie ma czasu na to, by maszyna biurokratyczna pracowała latami.
Reklama