Polskie wydanie meksykańskiego zbioru esejów dotyczących użyteczności historii „Historia, ¿para qué?” ukazało się nakładem PIW w 1985 r. pod tytułem „Po co nam historia” w przekładzie Marii Mróz. Po raz pierwszy sięgnąłem po tę książkę przed 12 laty. I od tamtej chwili tytułowe pytanie wciąż mnie nurtuje. Jedna z możliwych odpowiedzi brzmi: historia jest po to, by z niej korzystać do prowadzenia polityki.
Wielokrotnie pisałem na łamach DGP o narzędziu, jakim na Węgrzech jest traktat z Trianon, na mocy którego uregulowano relacje pomiędzy Królestwem Węgier a państwami Ententy po I wojnie światowej. W jego wyniku Węgrzy stracili dwie trzecie terytorium i jeszcze większy odsetek ludności. Z narodowej traumy, jaką niewątpliwie jest „dyktat z Trianon”, jak mówią o nim nad Balatonem, koalicja Fidesz-KDNP zbudowała mit nowych Węgier.
Od 12 lat władze w Budapeszcie systemowo rozdrapują historyczne rany, by konsolidować swoich zwolenników. Kreują przekaz narodowej niesprawiedliwości, budując analogie między położeniem Węgier w 1920 r. a współczesną sytuacją, np. opisując spory z UE. Stworzono wizję osamotnionego i porzuconego przez sprzymierzeńców państwa, które musi samodzielnie stawiać czoła wyzwaniom geopolitycznym. Po 24 lutego 2022 r. kwestia „rewizji granic” wróciła do debaty publicznej – nie po to, by te granice przesuwać, lecz by tłumaczyć obywatelom, że Węgry nie mogą zaangażować się w pomoc Ukrainie, bo to naraziłoby na niebezpieczeństwo mniejszość, która zamieszkuje obwód zakarpacki (do 1920 r. w granicach węgierskiego królestwa).
Reklama

Treść całego artykułu można przeczytać w czwartkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.