Z Norbertem Maliszewskim rozmawiają Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak
Czy PiS szykuje się do przegranych wyborów?
Zdecydowanie nie, choć taką fałszywą narrację stara się narzucić opozycja.
Przesądzanie o wyniku na kilka miesięcy przed wyborami to oczywista manipulacja i próba demobilizacji wyborców. Nasi rywale nie wyciągnęli nauki z porażki Bronisława Komorowskiego w 2015 r.
Reklama
W 2015 r. wybory prezydenckie faktycznie stały się punktem zwrotnym dla PiS, bo potem partia Jarosława Kaczyńskiego „odbiła” parlament. Ale w tym roku mamy głosowanie jedynie do Sejmu i Senatu.
Oczywiście, realia są nieco inne. Jest jednak wiele argumentów potwierdzających, że opozycja przedwcześnie rozstrzyga o wyniku wyborów. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że sondaże nie oddają całej perspektywy – i dlatego powinno się też badać strukturę wyborców. Osoby, którym tradycyjnie najbliżej do PiS, z różnych powodów mogą dziś nie deklarować poparcia dla żadnej partii lub nawet wycofywać się w bierność. Właśnie ta grupa wyborców może nas znowu poprzeć, choć teraz znajdują się oni w tzw. poczekalni – naszym głównym zadaniem jest ich z tej poczekalni wyciągnąć. Z tego powodu nasz potencjał jest znacznie większy, niż pokazują to badania opinii.
Na łamach DGP opublikowaliśmy symulacje („By wziąć władzę, trzeba się dogadać”, wydanie z 26 stycznia 2023 r.), z których wynika, że w różnych konfiguracjach cała opozycja, poza Konfederacją, zyskuje ok. 50 proc. poparcia (wyjątkiem była jedna lista). Na podobny wynik wskazuje też sondażowa średnia. Czyli mamy sytuację, w której opozycja zdecydowanie prowadzi. Jeśli mądrze ułoży plan działania, to powinna wybory wygrać.
Przypomnę tylko, że w 2019 r. opozycja prowadziła przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, a jednak nie wygrała. Samo zsumowanie poparcia o niczym jeszcze nie przesądza. Obecnie mamy podobną sytuację – pewien „bonus sondażowy”, który zwykle zyskują nowe podmioty polityczne, w tym wypadku za zjednoczenie opozycji, jest przeliczany na mandaty. Ale doskonale wiemy, że ten bonus szybko znika. Trzeba przecież jeszcze te wspólne listy ułożyć, nie mówiąc już o wypracowaniu programu. A wszyscy widzimy spory pomiędzy Donaldem Tuskiem a Szymonem Hołownią.
Często pan mówi o tym, by patrzeć na tendencję, a nie na punktowe notowania. I obserwując sondażowe średnie, a więc tendencję, widać zbliżanie się KO do PiS.
Nawet jeśli popatrzymy na średnie, to podczas tej kadencji PiS miał już trzy razy sondażowy dołek i za każdym razem odzyskiwał poparcie. Nie zmieniło tego nawet ponowne pojawienie się w krajowej polityce Donalda Tuska – PiS w tamtym czasie powrócił do poparcia ok. 40 proc. wśród zdecydowanych wyborców.
Sprawdziliśmy jeszcze jedną rzecz: na portalu e-wybory średnie poparcie dla PiS to ok. 33,5 proc., a w 2019 r. było to prawie 3 pkt proc. więcej. Czy to nie jest istotna różnica, która powoduje, że powrót do samodzielnego rządzenia w kolejnej kadencji będzie bardzo trudny?
Ja mówię o wyborcach zdecydowanych. Ale jeżeli średnie są wyciągane także przy uwzględnieniu osób niezdecydowanych, to wtedy liczymy średnią z jabłek i gruszek... Przecież 33,5 proc. poparcia przy 5 proc. osób niezdecydowanych daje inny wynik, niż gdy niezdecydowani stanowią 20 proc. badanych. Finalnie, przy urnach, liczą się tylko zdecydowani wyborcy. Kolejną sprawą jest to, że jesienią sytuacja może być inna. Dziś w trudnym dla obozu rządowego okresie mamy średnią sondażową na poziomie 36–38 proc. dla wyborców zdecydowanych.
Od jesieni 2020 r., od wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, nie możecie trwale odzyskać 40-proc. poparcia.
Osiągnięcie tego celu jest trudne, ale możliwe, bo nasi wyborcy jednak nie przeszli do innych partii. Do tego dochodzi poprawiająca się sytuacja gospodarcza: choć wskaźnik inflacji jest wysoki, będzie znacznie niższy w III kw. Nastroje się poprawią. Poza tym PiS wciąż jest postrzegany jako partia bliska ludziom. Kolejna sprawa: konflikt w Ukrainie będzie prawdopodobnie trwał, a tylko my w tej trudnej sytuacji jesteśmy oceniani jako gwarant bezpieczeństwa.
Nie dopuszcza pan sytuacji, w której część tych wyborców, zmęczona choćby rosnącymi cenami, odda głos na innych polityków?
Na skutek głębokiej polaryzacji przepływy do innych ugrupowań są śladowe.