Dziś ruszają prace pisowskiego “Zespołu Pracy dla Polski”, któremu szefować ma były premier i który może liczyć na polityczne błogosławieństwo Jarosława Kaczyńskiego. Jego rolę można przyrównać do klasycznego gabinetu cieni, choć sam PiS unika tego sformułowania jak ognia, gdyż lata temu sam podobne gremium utworzone przez Platformę Obywatelską nazywał “cieniasami”.

Na pierwszy ogień: CPK

W PiS słyszymy zapewnienia, że zespół ma zbierać się regularnie i zajmować kwestiami stricte merytorycznymi. - Chcemy ruszyć z innymi tematami, wytykać błędy koalicji rządzącej, podważyć ich wiarygodność w dowożeniu obietnic - tłumaczy bliski współpracownik Mateusza Morawieckiego. Na pierwszy ogień idzie kwestia Centralnego Portu Komunikacyjnego - strategicznej inwestycji, która nie uciekła spod ostrego sporu politycznego. PiS zamierza bronić ten projekt, pokazując jego znaczenie gospodarcze czy wręcz cywilizacyjne dla Polski, oskarżając jednocześnie Koalicję 15 Października o jego stopniowe wygaszanie. Rządzący ripostują, że CPK to przejaw pisowskiej gigantomanii, która wymaga rzetelnego audytu i oceny, zanim podjęte będą kolejne decyzje posuwające inwestycję naprzód.

Reklama

Powstający dziś zespół PiS ma liczyć kilkadziesiąt osób. - Będziemy podzieleni na zespoły, działające w logice “masz pomysł na projekt ustawy, jesteś jego twarzą”. Inaczej byłyby walki frakcyjne, bo każdy forsowałby swoje rzeczy i wchodził w działki innych - wskazuje rozmówca z PiS. W planach jest więc z jednej strony recenzowanie działań rządu i prezentowanie projektów ustaw.

Model opozycji totalnej

Nowa inicjatywa Prawa i Sprawiedliwości ma spełniać co najmniej trzy zasadnicze funkcje - jedną bardziej oficjalną i dwie, o których w partii mówi się jedynie w kuluarach. Po pierwsze, PiS chce udowodnić, że przyjęty przez niego w ostatnich tygodniach model opozycji totalnej - negującej istnienie Sejmu, snującej opowieści o torturowanych “więźniach politycznych”, porównującej Donalda Tuska do Adolfa Hitlera, a sądy do tych stalinowskich - to tylko jedna z twarzy PiS. Bowiem zwłaszcza frakcji Morawieckiego zależy na tym, by pokazać się również jako opozycja merytoryczna i konstruktywna.

I o tym politycy PiS otwarcie mówią, choćby ostatnio Michał Dworczyk na antenie TVN24. Nic dziwnego, w końcu nawet na ostatnich spotkaniach regionalnych liderów PiS z sympatykami dało się usłyszeć głosy z widowni, że pora już ograniczyć wyłącznie negatywny przekaz, obrażający elektoraty innych partii, a zamiast tego podjąć próbę wyjścia z własnej bańki i przekonania do siebie nieprzekonanych. To istotne także przed nadchodzącymi wyborami samorządowymi, w których PiS zawsze miał pod górkę, co w dużej mierze sam sobie zawdzięcza. - Mówienie, że Donald Tusk jest "niemieckim agentem" wynikom wyborów lokalnych w Brzesku czy Przysusze dobrze nie robi. Bo jakie to ma znaczenie dla decyzji, czy tamtejsi burmistrzowie mają zostać na stanowisku, czy nie? - mówi dziś na łamach “Dziennika Gazety Prawnej” socjolog polityki Jarosław Flis.

Wąsik i Kamiński do europarlamentu?

Druga, mniej oficjalna funkcja, jaką ma pełnić “Zespół Prac dla Polski”, to zmiana partyjnej narracji wokół sprawy Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego. Oprócz tych autentycznie przekonanych, że panowie są krystalicznie czyści, a prawomocny wyrok usłyszeli “za walkę z korupcją”, w PiS jest także spore grono tych, którzy uważają, że partia zwyczajnie przegrzała temat. Widać to było zwłaszcza na ostatnim posiedzeniu Sejmu. PiS sam budował napięcie, do końca nie odsłaniając kart, czy obaj panowie pojawią się w gmachu przy ul. Wiejskiej, czy nie. Jak wiemy, z tych buńczucznych zapowiedzi nic nie wyszło. Wąsik z Kamińskim tego dnia kolędowali po mediach i udzielali wywiadów, a prezes Kaczyński ich nieobecność tłumaczył złym stanem zdrowia. Efekt tej nieudolnej ofensywy widać w kolejnych sondażach pokazujących, że większość ankietowanych nie kupuje opowieści PiS ani o politycznych więźniach, ani nawet o tym, że obaj panowie wciąż są posłami.

- Sprawa mediów publicznych czy Kamińskiego i Wąsika to ważne tematy, ale zrozumiałe może dla 15-20 proc. naszego elektoratu. Tusk pewnie liczy na jakieś sejmowe “ciamajdany” z naszej strony, ale nam nie potrzeba takich obrazków. Powinny nas interesować jedynie prawne drogi rozwiązania tej sprawy - ocenia polityk PiS. Inny przyznaje, że jako formacja PiS w sprawie Wąsika i Kamińskiego jest w kropce. - Wydaje się, że faktycznie najlepszym politycznym wyjściem z tej sytuacji będzie wysłanie obu kolegów do europarlamentu w czerwcu - twierdzi. Część pisowskich działaczy widzi sprawę podobnie, jednakże towarzyszy im poczucie, że oto cały partyjny aparat zaangażował się de facto w kampanię wyborczą obu polityków, podczas gdy oni sami na tak zmasowane wsparcie liczyć nie mogą. Co więcej, w partii nikt nie chce dać sobie uciąć ręki, że jeśli ruszy “casting” marszałka Hołowni na uzupełnienie sejmowego wakatu po Mariuszu Kamińskim (w przypadku Wąsika sprawa może pozostać “w zawieszeniu”), to nikt się nie skusi i mandatu nie obejmie. Niby rekomendacja Nowogrodzkiej jest jasna, tzn. by okazać lojalność wobec partii i odmówić przyjęcia mandatu, ale przecież górę mogą wziąć indywidualne ambicje poszczególnych działaczy, zwłaszcza tych startujących z list PiS, ale nie związanych bezpośrednio z partią.

Sukcesja w PiS

Jest wreszcie trzecia funkcja, którą można przypisać startującemu dziś zespołowi Morawieckiego. Chodzi o wzmocnienie go w procesie sukcesji w partii, gdy Jarosław Kaczyński ustąpi (co zapowiada na 2025 rok). Frakcja byłego premiera uważa, że dziś największym zagrożeniem dla Morawieckiego jest Przemysław Czarnek i jego radykalizm. - Morawiecki poświęcał dużo czasu poszczególnym posłom, proszę sobie przypomnieć te obrazki z Sejmu, gdy premier zmieniał miejsca w ławach poselskich, przysiadał się do posłów nawet z tylnych rzędów i z nimi rozmawiał - przypomina stronnik Mateusza Morawieckiego. - Czegoś takiego nie robili Sasin czy Błaszczak, oni kazali zapisywać się do nich na audiencje, całować pierścień, a i tak były wobec nich takie zarzuty jak wobec prezesa Kaczyńskiego, tzn. że trudno się do nich dobić i coś załatwić. Natomiast Czarnek ma bardzo wysokie ambicje i rzeczywiście stanowi dla nas zagrożenie. Jeśli obejmie stery, będzie to sygnał, że najwyższa pora się ewakuować z partii - nie ukrywa współpracownik Morawieckiego.

Choć potencjalni następcy Kaczyńskiego już przebierają nogami, finalnie może się okazać, że prezes kolejny raz ogłosił poszukiwania delfina, tylko po to, by zweryfikować nastroje w partii i w odpowiednim momencie przykrócić konkurentów.