Trzy bloki na wybory samorządowe

KO idzie samodzielnie na wybory samorządowe. Wczoraj premier Donald Tusk ogłosił zarządzenie o terminie wyborów, a dziś przeciął wątpliwości i zapowiedział, że KO zarejestruje własny komitet wyborczy. To ucina ewentualne spekulacje na temat tego, czy możliwy jest wyborczy alians największej opozycyjnej partii z lewicą. KO nie miała w tym wielkiego interesu, bo znacząca część wyborczej walki będzie toczyła się z dala od największych miast, gdzie sojusz z lewicą nie byłby atutem dla części wyborców KO.

W najnowszym wywiadzie dla DGP socjolog polityki dr. hab. Jarosław Flis zwracał uwagę, że takie porozumienia byłoby problematyczne zwłaszcza w kontekście wyborów sejmikowych. - Dylematem KO jest to, czy dogadać się co do jednej listy z Lewicą. Bo to oznacza konieczność oddania jej części miejsc na listach i to w sytuacji, gdy KO ma prawie 200 radnych, a Lewica 11. To zresztą nie tylko problem ciągnięcia marudera. Jedna czwarta wyborców KO ma samoidentyfikację prawicową. Przy dwóch listach będą mieli do wyboru wspólną listę KO z lewicą i alternatywę w postaci Trzeciej Drogi. Może się okazać, że to kolejny etap upuszczania krwi KO, bo do Trzeciej Drogi ucieknie centroprawicowy elektorat - podkreślał Flis.

Reklama

To oznacza, że w wyborach sejmikowych koalicja rządząca pójdzie w trzech blokach: KO, Lewica i Trzecia Droga. Sam Tusk zwrócił dziś uwagę, że skoro taka formuła sprawdziła się w jesiennych wyborach parlamentarnych, to po co ją zmieniać. Choć oczywiście KO będzie współpracować z koalicjantami i jak wynika z wypowiedzi Tuska, możliwe będą lokalne alianse. - Będziemy blisko i serdecznie współpracować w trakcie tej kampanii. W wielu miejscach, szczególnie tam, gdzie są bezpośrednie wybory wójta, burmistrza, prezydenta, bez większego problemu powinniśmy budować koalicję 15 października - mówił Tusk.

Nerwowo wokół budżetu

Na konferencji Tuska pojawił się także temat budżetu i sygnałów, z których wynika, że prezydent Andrzej Duda rozważa skierowanie go do Trybunału Konstytucyjnego. Szef rządu zwrócił uwagę, że podejmując taką decyzję (a czas prezydent ma do środy), będzie działał także na własną szkodę, bo np. uniemożliwi sprawną wypłatę 20-proc. podwyżek dla budżetówki, o czym pisaliśmy wczoraj w DGP. - Jak znajdą sposób, by blokować możliwości funkcjonowania państwa, jeśli prezydent Duda na polecenie Kaczyńskiego chciałby uniemożliwić wypłatę ludziom pieniędzy, to może ja wówczas się zdecyduję z koalicjantami na natychmiastowe skróceniu kadencji Sejmu i rozpisanie nowych wyborów - mówił Tusk. Tyle że taki scenariusz jest niemożliwy bez zgody PiS, bowiem do skrócenia kadencji Sejmu potrzeba zgody dwóch trzecich posłów, czyli 306 posłów. Słowa premiera należy rozumieć raczej jako rodzaj presji na prezydenta. Gdyby te faktycznie zdecydował się na zaskarżenie ustawy do TK, to sędziowie mają dwa miesiące na podjęcie decyzji. Taki scenariusz nie był jeszcze ćwiczony. To blokowałoby zapewne prace nad nowelizacją budżetu, co zapowiada koalicja. Dodatkową komplikacją jest to, że koalicja kwestionuje Trybunał w obecnym składzie jako zależny od PiS.

“Konstytucyjny reset” w TK

Tusk wrócił także do dyskutowanego w ostatnich tygodniach pomysłu zmian w konstytucji, nad którymi trwają prace w międzyresortowym zespole pod nadzorem ministra sprawiedliwości Adama Bodnara. Z zapowiedzi Tuska wynika, że w pierwszej kolejności propozycja miałaby dotyczyć resetu w Trybunale Konstytucyjnym. Premier rzucił luźny pomysł (co nie wyklucza, że taka będzie docelowa koncepcja), by zmienić ustawę zasadniczą w taki sposób, by nowy skład trybunału Sejm wybierał większością 3/5. Jak stwierdził, chodzi o to, by z jednej strony TK “był uznawany i szanowany przez wszystkich bez wyjątku”, a także, by “przegłosować nowy kształt TK większością, która gwarantuje, że udział w tym ma koalicja rządząca i opozycja, że bez porozumienia taka zmiana nie byłaby możliwa”. Oczywiście mimo najlepszych chęci tu może być problem z przeprowadzeniem takiej korekty konstytucji przez Sejm, bowiem tego typu ustawę Sejm przyjmuje większością co najmniej ⅔ głosów. Takiej większości obecna koalicja rządząca nie ma, a PiS może nie mieć ochoty na jakiekolwiek rozwiązania, które w jego odczuciu będą negowały jego polityczny dorobek czy ograniczały jego strefy wpływów - a dziś niewątpliwie jest nią Trybunał Konstytucyjny obsadzony nominatami Zjednoczonej Prawicy. Na razie więc pomysł Tuska można traktować bardziej w kategoriach wyrażenia politycznej intencji, zarysowania dalekosiężnego planu czy po prostu testu intencji dla PiS.