Gdy na początku maja wyciekł szkic wyroku, w którym Sąd Najwyższy kwestionuje konstytucyjność aborcji, pro-liferzy w konserwatywnych stanach złapali wiatr w żagle. Nie minęły nawet dwie doby, jak w legislaturze stanowej Luizjany republikanie wyciągnęli z zamrażarki projekt ustawy kryminalizującej przerywanie ciąży. Na jej mocy kobieta, która zdecydowałaby się na terminację, byłaby ścigana przez prokuraturę pod zarzutem zabójstwa. – Mamy do czynienia z drażliwą kwestią polityczną, ale tak naprawdę wszystko jest niezwykle proste. Aborcja to morderstwo – oświadczył deputowany Danny McCormick firmujący zaostrzenie przepisów. Dodał, że kobieta przerywająca ciążę powinna być w takiej samej sytuacji prawnej jak ta, która zabije dziecko po urodzeniu. Projekt rozszerzał też prawną definicję życia ludzkiego: jego ochrona zaczynałaby już na etapie zygoty (zapłodnionej komórki jajowej). Prawnicy szybko się zorientowali, że nowe regulacje sformułowano tak szeroko, że gdyby weszły w życie, przestępstwem stałoby się in vitro, a potencjalne matki i lekarze leczący niepłodność musieliby się liczyć z odpowiedzialnością karną. Nielegalne byłyby też pigułki „dzień po”, wkładki wewnątrzmaciczne i antykoncepcja hormonalna.
Projekt złożony przez luizjańskich republikanów był rażąco niekonstytucyjny. Wyrok Roe vs. Wade z 1973 r., który otacza federalną ochroną prawo do aborcji, nadal obowiązuje na terenie całego kraju. Stany uzyskają swobodę w nakładaniu restrykcji dopiero, gdy SN go uchyli (decyzja spodziewana jest na przełomie czerwca i lipca). Luizjana ma już zresztą w swoim dzienniku ustaw drakońskie przepisy antyaborcyjne, które wejdą w życie niemal z automatu, gdy tylko Roe vs. Wade oficjalnie utraci moc konstytucyjną (prawo spustowe).
Podobne ustawy przyjęło jeszcze 12 innych stanów. Wszystkie albo ustanawiają całkowity zakaz terminacji ciąży, albo zawężają możliwość jej dokonywania do kilku pierwszych tygodni (w tych najbardziej „liberalnych” granicą jest szósty bądź ósmy tydzień). Kilka kolejnych stanów uchwaliło w ostatnich latach poprawki do swoich konstytucji, które wprost deklarują, że aborcja nie jest prawem na ich terytorium (np. Tennessee). W innych istnieją zakazy przeforsowane jeszcze przed 1973 r. (np. w Wisconsin). Są również stany, które dla bezpieczeństwa i podkreślenia swojego przywiązania do troski o „życie nienarodzone” mają i przepisy spustowe, i konstytucyjne poprawki, i stare zakazy – jak właśnie Luizjana. Co najmniej cztery następne najpewniej uchwalą zakazy aborcji, gdy Roe vs. Wade zniknie z porządku prawnego (m.in. Floryda).
Według Guttmacher Institute, ośrodka badawczego zajmującego się zdrowiem reprodukcyjnym, po wyroku SN przerywanie ciąży będzie nielegalne łącznie w 26 stanach.
Reklama

Kochajmy ich oboje

W Luizjanie przepisy spustowe nie przewidują możliwości przerwania ciąży w przypadku stwierdzenia poważnych lub śmiertelnych wad płodu ani gwałtu i kazirodztwa. Jedyną sytuacją, w której lekarz może dokonać zabiegu, jest bezpośrednie zagrożenie życia matki (takie podejście obrała zresztą większość „antyaborcyjnych” stanów). Ustawa sankcjonuje również ochronę „życia nienarodzonego” od momentu poczęcia oraz wprowadza karę do pięciu lat więzienia i 50 tys. dol. grzywny dla medyków i podmiotów, które przeprowadzają zabiegi lub dostarczają pacjentkom tabletki poronne.
Dla wielu republikanów było to wciąż za mało. Nawet lokalne środowisko pro-life, bez którego zakaz aborcji w stanie pozostałby w sferze marzeń, na ich tle wykazało się politycznym umiarem i okrzyknęło projekt kryminalizujący przerywanie ciąży zbyt radykalnym. Louisiana Right to Life, czołowa organizacja antyaborcyjna stanu, oświadczyła, że popiera karanie lekarzy i sprzedawców pigułek poronnych, ale kobiety należy zostawić w spokoju, bo – tak jak „dzieci nienarodzone” – one też są tu „ofiarami przemocy i wyzysku”.
Przekonanie, że nie należy ich z miejsca potępiać, lecz akcentować zrozumienie dla trudnej sytuacji, w jakiej się znalazły, to rzecz dość nowa. Jeszcze na początku lat 90. aktywiści antyaborcyjni w całych USA masowo okupowali wejścia do klinik, w których przeprowadzano zabiegi, zastraszając pacjentki i wyzywając je od dzieciobójczyń. Brutalne akcje protestacyjne i obwinianie kobiet nie spotykało się jednak ze zrozumieniem opinii publicznej. W rezultacie strona pro-choice regularnie gromiła przeciwników z ruchów pro-life w sądach i zepchnęła ich do politycznej defensywy. Społeczną niechęć do pro-liferów spotęgowały zwłaszcza zabójstwa dwóch ginekologów przeprowadzających aborcje, a także seria zamachów bombowych i ataków z użyciem kwasów w placówkach medycznych.
Dlatego w połowie dekady ruch antyaborcyjny przewartościował swoje podejście. Jak pisze prof. Mary Ziegler w książce „Abortion and the Law in America”, jego liderzy postanowili złagodzić język i mocniej akcentować szkody, które według nich wyrządza przerywanie ciąży w psychice i konstrukcji emocjonalnej kobiet. W uzasadnianiu restrykcji wiedza naukowa i argumenty oparte na etyce medycznej miały wypchnąć biblijne kaznodziejstwo. Nowy slogan ruchu podkreślał empatię i nieosądzający stosunek do kobiet borykających się z decyzją dotyczącą ciąży: „Kochaj ich oboje” (Love Them Both). Z czasem ta strategia stała się dominująca nie tylko wśród organizacji pro-life, lecz także w Partii Republikańskiej.

Prawie bez wyjątków

Karanie kobiet dokonujących aborcji okazało się granicą, której grupy pro-life na razie nie przekroczą. Po burzliwej debacie w legislaturze Luizjany projekt czyniący z nich kryminalistki został na tyle rozmydlony, że wnioskodawca ostatecznie go wycofał. Aby przypudrować porażkę, republikanie przeforsowali jednak zaostrzenie kar dla osób i podmiotów, które przeprowadzają zabiegi lub udzielają w tym pomocy (do 10 lat więzienia i 100 tys. dol. grzywny). Nie oznacza to, że temat odpowiedzialności karnej kobiet zniknął. Projekty podobne do tego przedłożonego w Luizjanie leżą w szufladach republikańskich deputowanych w kilkunastu czerwonych stanach. Gdy Roe vs. Wade przejdzie do historii, odpadną przeszkody prawne, by do nich wrócić.
O ile pomysł ścigania kobiet za aborcję nie cieszy się dzisiaj popularnością pro-liferskiego mainstreamu (tak wynika z oficjalnych deklaracji), o tyle inne ograniczenia ich autonomii są postrzegane jako konieczne domknięcie luk prawnych. Dla wielu organizacji kolejnym logicznym krokiem w batalii o ochronę „życia nienarodzonego” jest w szczególności uznanie podmiotowości prawnej płodu, a nawet embrionu (fetal personhood). „Może być tylko kwestią czasu, aż ruch pro-life skieruje swoje wysiłki prawne na to, by przekonać Sąd Najwyższy do uznania, że płód ma konstytucyjne prawa” – napisała w „New Yorkerze” Jeannie Suk Gersen, profesor prawa z Uniwersytetu Harvarda.
Na razie aktywiści skupili swoją energię na zmianach w prawie stanów. Już kilka z nich włączyło do przepisów spustowych zapis, że życie ludzkie zaczyna się od momentu poczęcia, co oznacza rozciągnięcie ochrony prawnej na płód. Eksperci przewidują, że po wyroku SN kolejne legislatury zdominowane przez republikanów pójdą tym śladem.
Do tej pory najdalej posunęła się Oklahoma. W ubiegłym tygodniu tamtejsi deputowani uchwalili ustawę, która kwalifikuje ludzki embrion jako „życie nienarodzone” i zabrania aborcji od momentu poczęcia. Jedyne wyjątki to konieczność ratowania życia matki oraz przypadki, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa, a popełnienie przestępstwa zgłoszono na policję. Nowe regulacje pozwalają też mieszkańcom pozywać osoby przeprowadzające zabiegi lub dostarczające kobietom tabletki poronne.
Republikanie z Oklahomy wzorowali się na prawie obowiązującym od września ub.r. w sąsiednim Teksasie (stanowy Sąd Najwyższy odmówił jego zamrożenia), lecz poszli krok dalej (przepisy teksańskie zabraniają aborcji od szóstego tygodnia ciąży). Nie ukrywali, że chcieli w ten sposób zamknąć drogę dla „turystek aborcyjnych” z południa. Jak wynika z badania Uniwersytetu Teksańskiego w Austin, ok. 45 proc. kobiet, które usunęły ciążę po wprowadzeniu zakazu na terenie stanu, pojechało na zabieg do Oklahomy. Według danych Aid Access, międzynarodowej organizacji dostarczającej pocztą tabletki poronne dopuszczone przez federalną Agencję ds. Żywności i Leków (FDA), zainteresowanie aborcją farmakologiczną w południowym stanie poszybowało o ponad 1000 proc. – przed ustanowieniem restrykcji dziennie zwracało się o nią średnio 11 mieszkanek Teksasu; ostatnio – 138.

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.