Przebudzenie militarne Niemiec następuje w tempie, jakiego mało kto się spodziewał. Kraj, który jeszcze 3 lata temu wzbraniał się przed wydajnym pomaganiem Ukrainie, nie chciał wysyłania tam produkowanych w Niemczech czołgów, teraz jako pierwszy zaczyna zbroić się po zęby.
20 tysięcy ludzi w kamasze. Sąsiad Polski chce poboru do wojska
Zmiana ta zauważalna jeszcze wyraźniej po lutowych wyborach, w których zwyciężyła koalicja CDU/CSU. Nie dość, że już za tydzień zapaść mają decyzje o wydaniu aż 500 mld euro na zbrojenia i budowę niezbędnej infrastruktury, to jeszcze bardzo głośno zaczęto mówić o przywróceniu poboru do wojska, który zawieszono w 2011 roku. Deklaracje takie padły z ust polityków, szykujących się do objęcia władzy.
- Zawieszenie poboru nie jest już adekwatne do obecnej sytuacji zagrożenia. Pierwsi poborowi będą musieli przekroczyć bramy koszar już w 2025 roku. Nie możemy po prostu stać i przyglądać się, jak świat wokół nas staje się coraz bardziej niepewny – powiedział w rozmowie z niemieckim Bild Florian Hahn, poseł oraz ekspert CSU do spraw obronności.
Jak informuje gazeta, politycy CSU jasno dają do zrozumienia, że żarty się skończyły, a ponieważ Bundeswehra od dawna zmaga się z niedoborami kadrowymi, wreszcie trzeba temu zaradzić. W opinii Hahna Niemcy potrzebują „wiarygodnego środka odstraszającego w postaci obywateli w mundurach, którzy będą gotowi i zobowiązani do służby wojskowej”.
Do powrotu do jakiejś wersji poboru do wojska skłaniał się też ustępujący minister obrony narodowej, Boris Pistorius, jednak w jego ocenie, nie najlepszym pomysłem było branie do wojska wszystkich, a bardziej zwrócenie się w stronę modelu szwedzkiego. Tam zaś każdy 18-latek musi stawić się w wojsku, jednak służbę rozpoczyna najwyżej 10 proc. z nich, głównie osoby chętne, a uzupełnieniem jest służba publiczna i prace społeczne, na przykład w ratownictwie. Zmiany te wprowadzono dopiero w 2023 roku, gdy zorientowano się, że wojna na Ukrainie to nie jakiś drobny epizod, ale realne odzwierciedlenie imperialnych ambicji Rosji. Ta zaś, jeśli uda jej się pokonać jednego przeciwnika, i wyczuje słabość, chętnie zacznie stawiać dalsze żądania.
Pobór do wojska. „Nie jestem zaskoczony tą decyzją”
Zapowiedź niemieckiego polityka spotkała się z pozytywnym odbiorem w środowisku wojskowym. Popiera ono przywrócenie poboru do armii, tym bardziej, że od wielu lat nie udaje się zachęcić odpowiedniej liczby młodych ludzi i uzupełnić składu kadrowego Bundeswehry do przewidzianego poziomu 203 tys. żołnierzy.
- Do końca roku musimy powołać do wojska co najmniej 20 000 poborowych. Możemy to również zrobić, wykorzystując istniejącą infrastrukturę i możliwości szkoleniowe. Następnie, krok po kroku, musimy rozszerzyć pobór na całą grupę wiekową. Musi to zatem dotyczyć zarówno kobiet, jak i mężczyzn – powiedział Bildowi Patrick Sensburg, szef Stowarzyszenia Rezerwistów.
Nagła zmiana podejścia Niemców do powszechnej służby wojskowej nie dziwi niektórych polskich generałów, choć w naszym kraju zarówno politycy, jak i wojskowi, jak ognia unikają rozmów o obowiązkowej służbie. Ta, również zamrożona w 2010 roku, jest bowiem w naszym kraju wysoce niepopularna. Patrząc jednak na Niemców, generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych, nie nawołuje wprost, aby iść w ślady naszych zachodnich sąsiadów, ale spojrzeć, czemu chcą podjąć taką decyzję.
- Najwyraźniej Niemcy oceniają zagrożenie, które jest wobec nas, Europy, jako realne. Bo trzeba zauważyć, że wszyscy ci, którzy zawiesili pobór, oceniali, że nie ma realnego zagrożenia. I jeśli teraz podejmują taką decyzję, to nie wynika ona tylko z tego, że mają lukę w armii, bo lukę tę mieli zawsze. Tylko widać, że niemiecki wywiad ocenił sytuację tak, że przekonał rząd, aby taką decyzję podjąć – mówi Forsalowi generał Skrzypczak.
Porównując sytuację Niemców do tej, w której znajduje się Polska, wojskowy nie stawia jasnych diagnoz, ale namawia do przemyśleń i spojrzenia, jak polskie władze oceniają nasze bezpieczeństwo. W jego ocenie, wszelkie tego typu decyzje powinny być podejmowane na bazie twardych danych.
- U nas też mamy duży deficyt w armii. Warto by było przyjrzeć się motywom tej niemieckiej decyzji, zgodnie z sytuacją zagrożenia państwa. Wszyscy mówią, że wtedy odwiesimy pobór, gdy będzie zagrożenie. Najwyraźniej Niemcy oceniają, że zagrożenie to już jest realne, ale czy my robimy to samo? Nie wiem. Nie jestem zaskoczony tą decyzją Niemców. Oni zawsze byli pragmatyczni i ich pragmatyzm bierze górę – mówi generał Skrzypczak.