Fake newsy są coraz doskonalsze, trudno je usunąć z Internetu, pojawiają się coraz bardziej wyrafinowane sposoby ich tworzenia, gdzie dba się o wiarygodność nieprawdziwej informacji - mówi w wywiadzie dr Konrad Maj, psycholog społeczny z SWPS.

Na początek rozmowy o propagandzie w mediach spróbujmy rozprawić się z owianymi złą sławą paskami informacyjnymi.

Mówi się, że era pasków zaczęła się od ataku na World Trade Center, kiedy to telewizja CNN potrzebowała stałego komunikowania, zaś odbiorcy stałego aktualizowania informacji. Oczywiście wcześniej to się również sporadycznie zdarzało, ale właśnie wtedy paski informacyjne na stałe zagościły w wielu telewizjach. Treść pasków może być rozmaita, czasami są tam podawane notowania giełdowe, pogoda, czasami chodzi o jakieś inne pakiety informacji, które nie są związane z wyświetlanym materiałem. Bywa też tak, że paski są pewnym uzupełnieniem pokazywanej informacji.

Trwa ładowanie wpisu

I często też paski próbują narzucić odbiorcy interpretację przekazywanej informacji. Pan badał to zjawisko.

Reklama

Tak, w badaniach, które prowadziłem wraz z prof. Stephanem Levandowskim z Uniwersytetu w Bristolu, chodziło o to, aby zobaczyć, czy paski informacyjne są skuteczne i jakie z nich są skuteczne. Chodziło również o sprawdzenie, czy odbiorcy będą się kierowali bardziej paskami, czy bardziej wyświetlanym obrazem. Chcieliśmy też dowiedzieć się, które z informacji są bardziej perswazyjne – pozytywne czy negatywne, które z nich bardziej zapamiętujemy i z których czerpiemy informacje.

Wszyscy dziś śmiejemy się z pasków grozy. W Pana badaniach wyszło jednak, że potrafią być one skuteczne.

Moje pierwsze badania wskazywały na to, że rzeczywiście ludzie bardzo silnie koncentrują się na paskach. Pasek informacyjny wręcz sprawiał, że badani czuli się zwolnieni z myślenia. Przy czym w tym badaniu wyświetlano historię przestępcy przy pomocy różnych materiałów wideo.

Natomiast później zrobiliśmy podobne badanie, ale tym razem bohaterem prezentowanego filmu był nieznany polityk. Gdy badani obejrzeli już cały materiał, zadawaliśmy im pytania, co sądzą o tym człowieku. Ku naszemu zdumieniu okazało się, że tym schemat był odwrotny niż w przypadku przestępcy. Tzn. paski negatywne powodowały większą tendencję do obrony tego człowieka, powodowały jego lepszą percepcję. Mocno nas to zaskoczyło.

Dlaczego tak się dzieje? Po prostu bronimy atakowanego?

Tak, to jedno z wyjaśnień. Najwyraźniej kiedy mowa o treściach politycznych, to nie lubimy gdy ktoś nam narzuca narrację, wolimy wnioskować sami. Taka jest właśnie istota tzw. efektu rykoszetu („backfire effect”).

Natomiast w jednym z wariantów badania dotyczącego polityka w tym samym momencie, kiedy wyświetlały się paski, dawaliśmy jeszcze dodatkowe obrazy. Np. pisaliśmy, że ktoś w młodości odnosił sukcesy sportowe i puszczaliśmy odpowiednie zdjęcie. Okazało się w tym przypadku, że obrazy działają zgodnie z założeniami, czyli potrafią na nas wpłynąć w zaplanowany przez nadawcę sposób. Natomiast paskom mówimy nie - przynajmniej w kontekście politycznym.

Wniosek: jeśli chcemy robić propagandę polityczną, to jednak nie za pomocą pasków, bo te mogą wręcz poprawić ocenę osoby atakowanej.

Tak, nachalne, toporne i negatywne paski wydają się nieskuteczne i mogą wzbudzać tzw. reaktancję psychologiczną. Okazuje się, że ludzie nawet lepiej kogoś oceniają w przypadku pasków negatywnych niż wtedy, kiedy ich w ogóle nie ma. Owszem, było to zaskakujące, ale analizowaliśmy to na wiele sposobów i tak właśnie wychodzi.

Czasami w naszym badaniu robiliśmy takie przypadki, kiedy narracja o polityku była pozytywna, a paski były negatywne. Chcieliśmy w ten sposób wprowadzić dezinformację, czyli celowo pokazywaliśmy treści, które mieszają w głowie. Okazało się wówczas, że ludzie mieli tendencję do wybierania tego źródła, które mówi bardziej pozytywnie. Jeśli narracja była pozytywna, a paski negatywne, to odbiorcy wsłuchiwali się w narrację. Jeśli zaś odwrotnie, to w paski. Widać ewidentnie, że chyba nie lubimy takich ostrych ataków czy negatywnych ocen. Zatem wedle tych badań propaganda tego typu nie powinna być skuteczna. Dlatego na przykład wiązanie obecnego wysokiego poparcia dla partii rządzącej tylko i wyłącznie z propagandą w telewizji publicznej, wydaje się grubą przesadą. Być może ten mechanizm jest dużo głębszy. Oczywiście wymagałoby to osobnych badań, np. w odniesieniu do konkretnych pasków informacyjnych.

Z Pana badania wynika, że większą moc niż paski mają obrazy. Czy świadomość, że ktoś chce na nas w ten sposób wpłynąć, może nas uchronić przed propagandą?

Badania pokazują, że jeśli ludzie zostali ostrzeżeni o tym, że ktoś za chwilę będzie nimi manipulował, to wzmaga się ich czujność. Problem natomiast polega na tym, że nie jesteśmy w stanie być czujni cały czas. W pewnym momencie ludzie mają za mało zasobów poznawczych, aby być cały czas uważnymi. Choćby wtedy, gdy są zmęczeni czy rozkojarzeni. Wtedy to, co się sączy z telewizji i ma charakter propagandowy, ma na nas znacznie większy wpływ. Musimy się zatem pogodzić z tym, że nie jesteśmy w stanie być ciągle zaktywizowani i utrzymywać procesów uwagowych na wysokich obrotach.

Natomiast jasne jest to, że jeśli ktoś nam poleci obejrzenie jakiegoś programu z dużą atencją i przyjrzenie się sposobom manipulacji, to wtedy włącza się krytyczne myślenie. Większa refleksyjność powoduje, że jesteśmy bardziej wyczuleni na wszelkie przejawy narzucania nam określonych poglądów.

Największym zagrożeniem w kontekście podatności na propagandę są zatem nasze luki w uwadze.

Tak, chodzi o momenty, kiedy nie jesteśmy w stanie za bardzo tego przekazu kontrolować. W psychologii mówi się o peryferyjnym i centralnym przetwarzaniu przekazu. Teoria ta ma już wiele lat, ale została wielokrotnie potwierdzona. Otóż czasem przetwarzamy coś w trybie centralnym, czyli skupiamy się na treści i argumentach danego przekazu, co wymaga większego wysiłku poznawczego. Czasem zaś przetwarzamy informacje w trybie peryferyjnym, czyli skupiamy się na mało istotnych elementach, np. ważniejsze się staje kto to mówi, niż co mówi. Niekiedy przetwarzamy przekaz przez pryzmat atrakcyjności fizycznej czy wzrostu nadawcy. Okazuje się również na przykład, że gdy słabo się znamy na danym temacie, szybkość mówienia staje się wyznacznikiem sensowności wypowiedzi. Być może dlatego bzdury wystrzeliwane jak z karabinu, z dużą pewnością siebie znajdują swoich odbiorców. Niestety to one do nas trafiają i bardzo często wykorzystuje się to w polityce, wysyłając na dane stanowisko polityczne kogoś o określonych cechach fizycznych pomimo, że osoba ta może nie mieć nic merytorycznego do powiedzenia.

Drugi problem polega na tym, że my się często w ogóle na polityce nie znamy – np. mamy problem z weryfikacją konkretnych reform. Nie mamy wiedzy, jak to ocenić, więc analizujemy powierzchownie. A wtedy jesteśmy bardzo podatni na wszelkie pseudo-dane Jeśli dodatkowo mamy też negatywne podejście do polityki, wtedy rośnie prawdopodobieństwo peryferyjnej analizy. Wystarczy, że jakiś polityk poczęstuje nas jabłkiem czy kawą i jesteśmy w stanie to kupić. Wraz z tym łykiem taniej kawy łykamy też pewnej rodzaju dawkę taniej propagandy.

Funkcjonujemy w warunkach ostrego sporu politycznego. Niektórzy w tej sytuacji próbują czerpać informacje z różnych źródeł, np. oglądając konkurencyjne serwisy informacyjne. Czy taka strategia uodparnia nas na propagandę?

Podziwiam takie osoby, tylko problem polega na tym, że w sensie poznawczym to jest dla nas naprawdę bardzo dużo. Co gorsza, wówczas zaczynamy dochodzić też do niebezpiecznego wniosku, że wszyscy manipulują – bo widzimy sprzeczne narracje wobec tego samego wydarzenia.

Miejscem, z którego powinniśmy otrzymywać rzetelne informacje, powinny być media publiczne. Ich przekaz nie powinien być oblepiony propagandą, ale powinien pokazywać świat z różnych perspektyw, dzięki czemu można byłoby sobie wyrobić własny pogląd.
W tej chwili natomiast mamy pewną rywalizację, czy nawet formę dialogu pomiędzy „Wiadomościami” TVP, a „Faktami” TVN. Jedni mówią, a drudzy odpowiadają.

Mamy atak i odpowiedź. Co prawda wydaje się, że „Fakty” poszły na tę małą wojenkę, ale z obiektywnych badań wynika, że jednak zachowują większy pluralizm np. w doborze gości, niż „Wiadomości”.

Być może ograniczanie pluralizmu i jednolity przekaz są po prostu bardziej skuteczne.

Niewątpliwie jest tak, że ludzie często dążą do potwierdzania swojej wizji świata. Problem polega na tym, że żyjemy w warunkach przeładowania informacyjnego. I w tych warunkach musimy wybierać, a pewne pocieszenie czy ulgę daje nam coś, co potwierdza nasz sposób myślenia. W efekcie zaczynamy żyć w pewnych gettach informacyjnych. Wybieramy zatem takie serwisy informacyjne, czy grupy dyskusyjne w Internecie, gdzie wszyscy się nawzajem wzmacniamy. Cieszymy się z tego, że mamy jednolity sposób myślenia. W literaturze naukowej nazywa się to „efektem kabiny pogłosowej” - powtarzamy to co nam pasuje, mamy tendencję do potwierdzania swoich wcześniej zbudowanych postaw i przekonań.

Czyli kolejność byłaby taka: oglądamy daną telewizję nie dlatego, że chcemy się czegoś dowiedzieć, ale dlatego, że jesteśmy już przekonani i chcemy poczuć ulgę, że ktoś potwierdza nasze poglądy.

Tak. W psychologii mówi się z kolei o efekcie familiarności. Jeśli przyjmujemy treści, które są nam znane, wówczas nasz mózg zużywa mniej energii. I dlatego daje to nam poczucie zadowolenia. Podejrzewam zatem, że ci, którzy są zwolennikami partii rządzącej, z utęsknieniem czekają na „Wiadomości”, aby poczuć przyjemne doświadczenie. .

Istnieje też inne zjawisko – tzw. efekt wrogich mediów. Jeśli ktoś przedstawia informacje, nawet oparte o pewne fakty, które są niezgodne z naszym światopoglądem, to wówczas myślimy, że po prostu ktoś to celowo spreparował, a takich nadawców kwalifikuje się jako „wrogie media”.

A jednak nie wszyscy chcą się zapisywać do jednego z wrogich sobie obozów medialnych czy politycznych. Czy istnieją bardziej subtelne narzędzia propagandy telewizyjnej, które mogą na takie osoby wpływać?

Musimy pamiętać, że telewizja wciąż ma potężne narzędzia, dzięki którym można przedstawiać informacje w taki sposób, że odbiorca wysnuje określone wnioski. Jednym z takich narzędzi jest odpowiedni montaż materiału. Otóż oglądając taki materiał informacyjny w serwisach informacyjnych widzimy go jako pewną całość, jako pewnego rodzaju spójną historyjkę. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że jest to w określony sposób zmontowane i składa się z osobnych elementów, niemal zawsze tendencyjne dobranych

Podam przykład. Przy okazji śmieci Pawła Adamowicza TVP w jednym z materiałów pokazała scenę, w której Jerzy Owsiak na konferencji prasowej skarżył się na szykany w kontekście politycznym. Zestawiono to z wypowiedzią wiceprezydent Gdańska, aby nie wykorzystywać zabójstwa prezydenta politycznie. Wyglądało to tak, jakby jej prośba skierowana była bezpośrednio do Owsiaka. Oczywiście wszyscy zaczynamy to dostrzegać i uczymy się, ale musimy pamiętać, że ludzie wnioskują na podstawie całości i nie zawsze dostrzegają określony montaż.

Rozmawialiśmy jak dotąd głównie o telewizji, ale Internet też jest bardzo wdzięcznym polem dla propagandy.

Tak, widać to wyraźnie na przykładzie fake newsów, które często przyjmują formę memów czy filmów.

W sieci krąży taki słynny filmik, który zrobiono przejściu podziemnym w Berlinie, gdzie widać, jak ktoś kopie kobietę i ta spada ze schodów. Wiele osób dzieliło się tym filmem w Internecie ze znajomymi, niektórzy z nich dodawali własne komentarze np. „tak się zachowują nielegalni imigranci w Berlinie”. Potem ta informacja zaczęła krążyć w Internecie i żyć własnym życiem. Dość szybko jednak okazało się, że na filmiku jest pijany bułgarski robotnik, który przebywał tam legalnie. Ale przecież ta informacja już poszła w obieg, zrobiła pewne wrażenie, a co więcej, nie wszyscy dowiedzą się o tym, że była nieprawdziwa. Niestety zasięg takich informacji jest bardzo duży. Tego typu informacje powielają przede wszystkim ci, którzy mają określone poglądy na ten temat zgodnie z efektem, o których wspomniałem wcześniej.

Czy można w związku z tym powiedzieć, że z fake newsami jest podobnie jak z oglądaniem serwisów informacyjnych – często przyciągają uwagę już przekonanych?

Fake newsy rzeczywiście wpisują się w bieżące podziały polityczne. Ci którzy je tworzą, wiedzą, że trzeba je wrzucić jako swoiste wirusy, które ktoś potem przejmie i puści dalej w obieg. Przecież amerykańska pseudoafera „pizza gate” opierała się na tym, że ludzie zaczęli tworzyć swoje teorie spiskowe, komentowali, dobudowywali nowe znaczenia do wydawałoby się niewinnych emaili, które ktoś wykradł ze skrzynki Johna Podesty, ze sztabu Hilary Clinton.

Mechanizm jest jednak szerszy i wpływa tylko do przekonanych: robi się bowiem informacyjny kocioł wokół danego tematu i wielu obserwatorów danej dyskusji dochodzi do wniosku, że skoro tyle osób o tym mówi, w tym politycy, to coś musi być na rzeczy. Dane, które są w taki sposób społecznie walidowane, zyskują na wiarygodności. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy później okaże się, że to fake news, a część informacji została sfabrykowana.

Zatem „rozbrojony” fake news też w jakiejś mierze wpływa na naszą świadomość.

Do świadomości ludzi zawsze trafiają jakieś odpryski informacyjne, które zostają. Częściowo wiąże się to z tzw. efektem przesypiania. Pamiętamy jakąś informację, ale nie pamiętamy już szczegółów, przesypiamy je. Głównie nie pamiętamy źródła tej informacji. Oszczędzamy swoje zasoby poznawcze.

Wydaje się, że kluczowym mechanizmem sukcesu fake newsów jest masowe podawanie ich dalej. Dlaczego jednak podają je nie tylko zwykli internauci, ale też duże podmioty medialne, np. telewizje?

Ponieważ telewizja często idzie za tym, co się dzieje w Internecie, a jednocześnie ma pewne trudności w weryfikacji danych, a chce je szybko przytoczyć. Uznaje, że miarą wartości i prawdziwości informacji jest to, ile osób ją powtarza. Co więcej, telewizja nie chce być z tyłu, podaje więc różne informacje, o których mówi się w internecie.

Inny problem z fake newsami polega na tym, że są one często atrakcyjniejsze niż rzeczywistość. Jeśli mamy fałszywą informację, że np. wąż odgryzł komuś głowę i pokazujemy do tego jakieś zmontowane zdjęcie, to ludzie będą się tym dzielili nawet wtedy, gdy będą mieli jakieś wątpliwości. Zacznie się wokół tego dyskusja, lajkowanie, oznaczanie. Taki fake news wygra z każdą informacją, bo po prostu będzie bardziej atrakcyjny.

Jakiś czas temu przeanalizowano, jakie historie w czasie kampanii prezydenckiej w USA w 2016 roku były najczęściej udostępniane. Wzięto pod uwagę 20 historii prawdziwych i 20 fake newsów. Okazało się, że historie fałszywe wywoływały znacznie więcej interakcji – dyskusji, lajków, udostępnień, etc.

Nasuwa się smutny wniosek, że fake news jest po prostu bardziej opłacalny niż prawda.

Na to by wyglądało. Zarówno z politycznego jak i biznesowego punktu widzenia. Proszę zauważyć, że ci, którzy udostępniają fake newsy na swoich stronach, często też sprzedają określone produkty. Popularność nieprawdziwej informacji przekłada się na klikalność, a to na zyski. Ale proszę pamiętać, że zdyskredytowane źródło informacji może mieć poważne problemy z odzyskaniem zaufania. Coraz więcej jest również projektów związanych z walką z fałszywymi informacjami w sieci. Ten problem zauważyła również Komisja Europejska.

Wychodzi na to, że jesteśmy w dużej mierze bezbronni, bo z jednej strony mamy ograniczone możliwości weryfikacji informacji, a z drugiej strony podmioty umocowane w systemie medialnym – np. telewizje czy zaangażowane politycznie portale - które mogą mieć interes w rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji.

Pewnym ratunkiem jest odpowiednia edukacja, uczenie krytycznego myślenia, higieny pracy w Internecie. Nawet na poziomie szkoły podstawowej. Oczywiście osoby, które wchłaniają fake newsy i są bardzo spolaryzowane politycznie, rzeczywiście mogą być nie do uratowania – bo wszystko jest przez nie selekcjonowane tak, aby potwierdzić własny światopogląd.

Tak czy inaczej, aby coś z tym zrobić na serio, to ludzie musieliby chcieć się nauczyć weryfikacji. Niestety w badaniach wykazano, że nawet ponad 20 proc. tych, którzy udostępniają fake newsy, ma świadomość, że to nieprawda. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za eliminowanie kłamstw w sieci.

Dlaczego dla pewnej części osób świadome rozpowszechnianie fałszywych informacji nie jest problemem?

Osoby te uważają, że owszem, przekazują nieprawdziwe informacje, ale robią to w pewnym ważnym społecznie celu np. zdobycie władzy i w związku z tym pewne koszty można ponieść.

Istnieje jednak poważne niebezpieczeństwo takiej strategii. Fake newsy są coraz doskonalsze, trudno je usunąć z Internetu, pojawiają się coraz bardziej wyrafinowane sposoby ich tworzenia, gdzie dba się o wiarygodność nieprawdziwej informacji. Np. pokazuje się przemówienie jakiegoś polityka i można już dopasować do jego ruchu jego ust różne przekazy. To może spowodować, że kiedyś może wybuchnąć jakaś trzecia wojna światowa, bo ktoś spreparuje taki materiał, wpuści to do sieci, a ktoś inny dojdzie do wniosku, że trzeba coś z tym zrobić, np. zaatakować inny kraj. To naprawdę nie są żarty.

Takie udoskonalanie się machiny produkującej fake newsy spowoduje, że albo będziemy zalani fałszem i zgłupiejemy albo nie będziemy ufali już nikomu. Każdy serwis, każda informacja będzie nam się wydawała zupełnie nierzetelna. I gdy pojawią się jakieś ważne informacje, ludzie je odrzucą. Dlatego tak ważne jest zrobienie porządku z przepływem informacji w sieci.

Częściowo chyba już teraz odrzucamy ważne informacje, tyle że ramach politycznych okopów.

To prawda. Gdy jedna ze stron politycznego sporu zostanie ugodzona aferą, to będzie mówić, że to jest fake news. Zwolennicy tej opcji przyjmą tę narrację i zaczną jednocześnie produkować swoją opowieść i swoje fałszywe informacje, aby odpowiedzieć na atak. W efekcie dochodzi do totalnej wojny informacyjnej, gdzie używa się fake newsów, dezinformacji, półprawd, zalewu informacji. W ten sposób dochodzimy do wniosku, że wszyscy są do niczego lub że każdy ma swoją rację i dana afera jest nieważna, bo „poprzednicy też mieli swoje afery”.

Trzeba sobie również zadawać sprawę z tego, że ci, którzy dążą do zdobycia władzy, a mogą to być również obce mocarstwa, poprzez fake newsy pogłębiają podziały. A pogłębianie podziałów polega na tworzeniu jednego wielkiego zamętu, który powoduje, że nie można już spokojnie prowadzić polityki, a ludzie skaczą sobie do gardeł. Wtedy pojawia się ktoś, kto proponuje swoją koncepcję polityczną lub pojawia się obce państwo, które mówi, że weźmiemy was pod swoje skrzydła.

Jest to bardzo niebezpieczne i apeluje przy tej okazji aby zgłaszać fejki, nie powielać ich, weryfikować podejrzane informacje i reagować na szerzenie nieprawdy, zwłaszcza gdy celem ukrytym tej strategii jest sianie nienawiści.

BIO:

Dr Konrad Maj – kierownik Centrum Innowacji Uniwersytetu SWPS, psycholog społeczny i trener – specjalizuje się w psychologii wpływu społecznego oraz psychologii mediów.

>>> Czytaj też: „Pożyteczni idioci” podają dalej. Anatomia rosyjskiej propagandy