Początek września. Były frontman kultowego zespołu Pink Floyd Roger Waters (jako śpiewający basista grał w tym zespole w latach 1965–1985 i okazjonalnie w 2005 r., a grupa oficjalnie zakończyła działalność w 2014 r.) publikuje w internecie list otwarty do Ołeny Zełenskiej – żony prezydenta Ukrainy. Brytyjski muzyk recenzuje w nim wywiad, jakiego prezydentowa udzieliła stacji telewizyjnej BBC. Wysyłanie do Ukrainy broni nazywa „dolewaniem oliwy do ognia” i nie rozumie, jak zbrojenia miałyby przyspieszyć koniec wojny. Obwinia też o parcie do wojny radykalnych ukraińskich nacjonalistów. Zełenska odpisuje Watersowi na Twitterze, aby o pokój apelował do Federacji Rosyjskiej i Władimira Putina, a nie do jej kraju.
Muzyk tak zrobił, ale dopiero po burzy, która rozpętała się w polskim internecie, kiedy ludzie zaczęli się odgrażać, że nie przyjdą na planowany na kwiecień 2023 r. koncert w Tauron Arenie w Krakowie. Niektórzy internauci wysyłali artystę do Moskwy na mediacje z Putinem, przekonując, że kupno biletu byłoby jak kupowanie od Rosjan kawioru. Inni zamierzali jednak na żywo oklaskiwać Watersa, doceniając jego konsekwentnie pacyfistyczną postawę, a emocjonalne zaangażowanie w sprawę konfliktu w Ukrainie składając na karb rodzinnej tragedii muzyka (przypominają, że jako pięciomiesięczny chłopiec stracił ojca podczas II wojny światowej).
Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że inni muzycy Pink Floyd – wokalista i gitarzysta David Gilmour oraz perkusista Nick Mason, z którymi Watersowi od dawna artystycznie nie po drodze, nagrali singiel „Hey, Hey, Rise Up!” z gościnnym udziałem ukraińskiego muzyka Andrija Chływniuka, a dochód ze sprzedaży płyty postanowili przeznaczyć na pomoc ofiarom wojny za naszą wschodnią granicą.
Reklama