Z Marleną Strzałką, opiekunką w domu pomocy społecznej rozmawiają Klara Klinger i Paulina Nowosielska
Jak wczorajszy dyżur?
Od wczoraj chodzę taka nieswoja. Na nocce zmarła mi pani Hania. Wyszłam, a jak wróciłam o 19.45, to już nie żyła. Jakoś nie mogę zapomnieć jej wzroku.
Nie jest pani już przyzwyczajona? Praca w domu opieki społecznej to przecież ciągłe spotkania ze śmiercią.
Reklama
No właśnie. Niby człowiek powinien się przyzwyczaić, ale to wraca. Myję naczynia i nagle o tym myślę. A z panią Hanią byłam związana. Była od zawsze.
Od kiedy?
Jak przyszłam tu kilkanaście lat temu, to już była. Taka jeszcze chodząca, prosta, zadbana. Myślę, że mogła tu być i ze 20 lat.
Kawał czasu.
No tak. I akurat na mnie trafiło, że odeszła. Kiedy przyszłam na nockę, to dziewczyny mówiły, że ma oddech płytki i jest słaba. Poszłam zobaczyć. Patrzyła na mnie, właściwie nie mrugając. Stanęłam chwilę i słuchałam: dwa razy oddech, dłuższa cisza i znowu to samo. Postałam chwilę i powiedziałam jej, że pójdę. Pomyślałam, że nie będę jej przeszkadzać.
W czym przeszkadzać?
W umieraniu. Niektórzy wolą być sami. Ona tak patrzyła się, ale nie mrugała, oczy miała tak jakby do góry. Miała gładką, woskową cerę. Już od dawna leżała, choć ja ją pamiętam też jako panią chodzącą. Potem z wózeczkiem, taka wyprostowana. Ale zawsze jakaś apaszka, włosy zrobione.
Kto jej robił te włosy?
W ostatnich czasach to my. A jak jeszcze sama mogła, to sobie kręciła. Bardzo długo u nas była fryzjerka. Miała zakład w piwnicy, zatrudniał ją DPS. I raz w tygodniu chodzili do niej panowie, raz kobiety. Raz na jakiś czas chodziła strzyc „leżaki”.
„Leżaki”?
Tych, co już nie wychodzą z łóżka. Ale jakoś chyba podczas pandemii odeszła, a zakład zrezygnował z etatu. Nie zatrudniamy już nikogo. To my czasem robimy włosy.
To pani i koleżanek obowiązek?
E, nie. Zupełnie nie. To nic wielkiego – zakładamy wałki, na to siatkę. A potem rozczesujemy grzebieniem. A wiedzą panie, jaka potem pani Hania była zadowolona. A, i jeszcze lakierem popsikałyśmy. To nie była nie wiadomo jaka fryzura. Ona jeszcze wcześniej, jak mogła, to chodziła robić trwałą. Potem już nie, bo nie dawała rady wychodzić na zewnątrz, jak zabrakło u nas fryzjerki. A ponieważ wiedziałyśmy, że to lubi, to jej pomagałyśmy.
Ile miała lat?
92. Miała demencję. I jak mówiłam, ostatnie kilka lat leżała w łóżku. Miała przykurcze nóg. To się często dzieje, jak ktoś nie chodzi. Po prostu nie da się tych nóg wyprostować. Nawet jak zmarła i próbowałam jej nogi wyprostować, to one się jej znowu przyciągały. Prostowałam, a one z powrotem. Bo czasem jest taka opinia, że przykurcze to niby się uda wyprostować. Ale nie w jej przypadku. Choć może troszkę się udało?
Dlaczego pani je chciała wyprostować?
Nie wiem właściwie. Pomyślałam, że może dla rodziny tak będzie lepiej? Że będzie lepiej wyglądać, jak przyjdą. Aczkolwiek rodzina nie przyszła. Ona miała dwie córki – jedną na miejscu, drugą za granicą, ale dzwoniłyśmy i żadna nie wyraziła woli oglądać mamy. Powiedziały tylko, że ma być skremowana. Tylko usługi pogrzebowe przyjechały. A córki nie chciały się z nią spotkać, nie chciały jej zobaczyć, więc właściwie jej nie widziały. Tych nóg też nie.