O tym, jakie niespodziewane skutki dla pracy wychowawczej przyniósł przełom technologiczny ostatnich dziesięcioleci, dla „Psychology Today” napisał psychoterapeuta Sean Grover.

Kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów

Kiedyś to było, prawda? Bez internetów, bez smartfonów, no lepiej było. Osoby, najczęściej z pokolenia millenialsów, powtarzające, że kiedyś to były czasy, a teraz to nie ma czasów, mogą mieć po części rację. Przeklinani przez nich wrogowie beztroskich zabaw na trzepaku – komputery, internet, telefony komórkowe – rzeczywiście wywróciły do góry nogami zasady funkcjonowania społeczeństw.

Powiedzmy to sobie wprost – wbrew opiniom ludzi nadużywających słów „madka” oraz „bombelek”, mało który rodzic świadomie dokłada starań, aby wychować roszczeniowe dziecko. Jak podkreśla Grover, to, że jeszcze jakiś czas temu publiczna histeria i „znęcanie się nad rodzicami” było czymś nie do pomyślenia, a teraz obserwujemy to bardzo często, ma swoją przyczynę. Nie jest nią bynajmniej utrata zdolności wychowawczych matek i ojców.

Wspomniane wyżej nowe technologie komunikacyjne zmieniają sposób, w jaki funkcjonuje ludzki mózg. Nasze dorosłe mózgi, które zostały ukształtowane w „analogowych” czasach, mogą mieć problem ze zrozumieniem, że ukształtowane „cyfrowo” mózgi współczesnych dzieci to już nieco inne organy niż one same.

Media społecznościowe jak alkohol i papierosy?

Jak pisze Grover, przeprowadzono już wiele badań, które dość jednoznacznie wykazały, że nowe technologie zwiększają u dzieci poziom lęku, depresji i izolacji społecznej, co skutkuje słabą tolerancją przykrych emocji, takich jak frustracja, a także upośledza umiejętności socjalne i opóźnia rozwój inteligencji emocjonalnej. Do tego stopnia, że całkiem niedawno naczelny chirurg USA Vivek Murthy nalegał, żeby w mediach społecznościowych pojawiały się etykiety ostrzegające przed ich zgubnym wpływem na zdrowie psychiczne nastolatków.

Minęło już 30 lat, odkąd pierwszy smartfon został przedstawiony światu. Ekrany urządzeń mobilnych stały się tak powszechne, że młodzi ludzie mają obecnie większą łatwość w kontaktach z nimi niż z innymi osobami. Przeważnie ich rodzice byli dla nich kochający i mieli dobre intencje, a także nie do końca mieli świadomość, że dopuszczają, aby ich dzieci uzależniły się od wirtualnej rzeczywistości.

I oto, bez niczyjej winy, za sprawą przede wszystkim technologii, wyrosły i wciąż rosną nam, zdaniem Grovera, pokolenia roszczeniowych dzieci. Przyzwyczajone, że rzeczywistość jest w zasięgu jednego kliknięcia, chcą, aby każdy jej aspekt działał na takich zasadach. Nie znoszą czekać, nie radzą sobie z frustracją, oczekują natychmiastowej gratyfikacji. Trudniej im też działać zespołowo, są podatne na napady złości i załamania. Nie wińmy za to rodziców, przynajmniej nie tak bezwzględnie. Są pierwszymi ojcami i matkami, którzy w procesie wychowawczym muszą uwzględniać urządzenia mobilne.