W połowie października ukazała się na rynku płyta „Inner Symphonies” duetu pianistki Hani Raniszewskiej (znanej też jako Hania Rani) i wiolonczelistki Dobrawy Czocher. Panie już sześć lat temu nagrały album „Biała flaga” z piosenkami Republiki w aranżacjach na klasyczne instrumenty. Później ich drogi nieco się rozeszły, Rani stworzyła inny duet Tęskno (z Joanną Longić), a także nagrała trzy solowe albumy („Esję”, „Home” oraz „Music for Film and Theatre”), zdobywając w 2020 r. aż cztery Fryderyki. O 31-letniej pianistce i piosenkarce zrobiło się w Polsce głośno – za granicą była już rozpoznawalna wśród miłośników muzyki spoza głównego nurtu. Wszystkie solowe płyty Rani ukazały się bowiem nakładem brytyjskiej wytwórni niezależnej Gondwana Records, która wydaje ambient, nu-jazz czy muzykę minimalistyczną, a poza Manchesterem i Londynem ma swoje biuro w Berlinie i chętnie współpracuje z artystami z Ameryki, Australii, Belgii czy właśnie Polski. Kierunek niemiecki jest dla duetu Rani – Czocher kluczowy, bo album „Inner Symphonies” trafił pod skrzydła legendarnej firmy fonograficznej z Hanoweru – Deutsche Grammophon.
Jesienna trasa Hani i Dobrawy uwzględniała m.in. Paryż, Londyn, Wiedeń, Pragę i Madryt. To zasługa aliansu z renomowanym wydawcą. Taka współpraca zawsze prowokuje do stawiania pytań, na ile polska muzyka jest atrakcyjna dla zagranicznych promotorów, menedżerów i agentów koncertowych? I (przede wszystkim) odbiorców?

Fenomen Basi i Urbaniaka

Jednym z nielicznych naszych artystów, którzy zrobił wielką karierę na świecie (i to w ojczyźnie muzycznego show-biznesu, a zarazem kolebce jazzu, za jaką uchodzą Stany Zjednoczone), jest Michał Urbaniak. Artysta powtarzał w wywiadach, że do wszystkiego doszedł swoją drogą, a ta wiodła prosto do Nowego Jorku. Fenomen urodzonego nad Wisłą kompozytora, skrzypka i saksofonisty polegał na tym, że ten nie starał się dopasować do panujących za oceanem trendów, tylko przemycił do światowego jazzu odrobinę polskiego folkloru. Przełomem okazała się płyta „Live Recording” nagrana w warszawskiej Sali Kongresowej. Zespół Urbaniaka okrzyknięto rewelacją, wysyłano zaproszenia na najważniejsze festiwale jazzowe w Europie, a samemu muzykowi wręczono nagrodę dla najlepszego solisty na festiwalu w Montreux. Tą nagrodą był wyjazd na stypendium do Stanów. – Pojechałem zmierzyć się z marzeniami, poznać prawdę o amerykańskiej czarnej muzyce i przekonać się, czy czuję to samo, co oni – mówił mi, kiedy pytałem, dlaczego postanowił grać tam, a nie tu. W Stanach grał i nagrywał z naprawdę wielkimi – m.in. z Herbiem Hancockiem i Milesem Davisem.
Reklama
Utarło się, że jazz i klasyka to gatunki, które pomagają polskim artystom zaistnieć za granicą, bo to muzyka spoza mainstreamu, jest więc ceniona przez węższe, bardziej rozproszone i wyrobione audytoria. Przypadek Basi Trzetrzelewskiej – dawnej Alibabki i wokalistki wczesnego Perfectu – podważa tę teorię. Polka z gracją meandrowała między popem a smooth jazzem i zachwycała głosem, w którym pobrzmiewała mieszanka swingu, soulu i bossa novy. Na początku lat 80. zamieszkała w Wielkiej Brytanii i rozpoczęła karierę solową.