W stolicy Polski odbywała się tylko umownie, ponieważ wszystkie wystąpienia i dyskusje panelowe były udostępniane wyłącznie online. Była przy tym wydarzeniem globalnym, bo mimo wszystkich różnic czasowych w panelach wzięli udział dyskutanci z Nowej Zelandii, Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych, Indii, Szkocji i Szwajcarii, którzy pojawili się w sieci w tym samym czasie.

Ograniczenia związane z pandemią koronawirusa, którym zakaziło się już ponad 10 mln ludzi na całym świecie, a pół miliona z jego powodu umarło, uniemożliwiły osobisty kontakt i wymianę poglądów. Epidemia stała się jednak ważnym systemem odniesień dla większości debat i wystąpień. Bardziej niż kiedykolwiek było bowiem jasne dla wszystkich, że wiodący temat forum: “Nikotyna: nauka, etyka i prawa człowieka” jest czymś, co dotyczy wszystkich tak samo, jak ryzyko zakażenia, a rozważane problemy można rozwiązać tylko globalnie.

Tradycja organizowania w Warszawie międzynarodowego spotkania ludzi nauki, niezależnych ekspertów, lekarzy, psychologów i współpracowników instytucji zajmujących się zdrowiem publicznym w kontekście nikotyny sięga 2014 r. Właśnie wtedy odbyło się Pierwsze Światowe Forum Nikotynowe (Global Nicotine Forum), w którym wzięło udział dwustu uczestników z 26 krajów świata. Forum było poświęcone szkodliwości nikotyny oraz jej bezpośredniemu wpływowi na procesy rakotwórcze.

Reklama

W spotkaniu zorganizowanym w 2019 r. uczestniczyło już 600 specjalistów, którzy przyjechali do Warszawy z ponad 70 krajów.

Tegoroczna, siódma już edycja Global Nicotine Forum została zorganizowana w oparciu o wcześniej nagrane krótkie wystąpienia panelistów i podsumowania ze strony moderatorów.

Głównym celem, jaki postawili przed sobą organizatorzy tegorocznej GFN'20, było przeanalizowanie sytuacji tzw. wapowania, e-papierosów i inhalatorów jako alternatywy dla tradycyjnego palenia. Zastanawiano się też nad uprzedzeniami, dezinformacją i kampaniami medialnymi, które w zamyśle mają zniechęcać ludzi do przerzucania się na papierosy elektroniczne.

W ocenie Clive’a Batesa, dyrektora ośrodka doradczego “Alternatywa”, a w latach 1997-2003 szefa ośrodki ds. zwalczania skutków palenia i doradcy Tony’ego Blaira, który wystąpił w czwartek 12 czerwca, tradycyjne papierosy „znikną z rynku w ciągu co najmniej jednego pokolenia”. Wraz z nimi odejdą też ludzie dotknięci konsekwencjami długotrwałego palenia.

„Postęp w produkcji urządzeń inhalacyjnych, które dają palaczom przyjemność podobną do tej, jakiej doświadczają przy paleniu, oszczędzając przy tym szkodliwego wpływu, jest dobrą wiadomością" – przekonywał Bates. "Zła wiadomość jest natomiast taka, że rozpowszechnienie i łatwy dostęp do e-papierosów nie wpisuje się w porządek działań publicznej służby zdrowia w większości krajów świata” – wyjaśnił. Zgodnie z filozofią, jaką przyświecała przez całe dekady na walce z uzależnieniem od wyrobów tytoniowych, polityka zdrowotna we wszystkich krajach koncentruje się na całkowitym wyeliminowaniu palenia z przestrzeni publicznej, a „to jest droga donikąd” - przestrzegł ekspert.

W ocenie Batesa coraz głębsza przepaść, jaka dzieli dynamicznie rozwijający się, innowacyjny rynek e-papierosów od instytucji odpowiedzialnych za ochronę zdrowia, a koncentrujących się na zakazach, przymusie, karaniu i przesadnym regulowaniu całej sfery, naraża na niebezpieczeństwo przede wszystkim konsumentów.

„Zakładane cele oraz metody działania instytucji ochrony zdrowia stoją w jaskrawej sprzeczności z rzeczywistymi pragnieniami, przyzwyczajeniami i sytuacją ludzi” – mówił Bates, który przez całe lata zajmował się rakotwórczymi skutkami palenia papierosów.

Ekspert wyraził pogląd, że palacze, którzy przez całe dziesięciolecia narażali się na negatywne skutki palenia – zdrowotne i ekonomiczne (ubóstwo), nie są bynajmniej przedmiotem głównej troski instytucji walczących z paleniem. Przeciwnie, uważani są raczej za grupę już straconą, w która nie warto inwestować.

W centrum uwagi jest młodzież, a jedną z głównych przyczyn niechętnego stosunku do e-papierosów jest przekonanie, że w przypadku młodych ludzi wapowanie utrwala niekorzystne przyzwyczajenia, torując drogę ku sięganiu po silniejsze substancje odurzające.

W wielu wystąpieniach zwracano uwagę na fakt, że środowiska naukowe zamiast stać na straży bezstronności badań, bardzo często stają się stroną w obecnym sporze między zwolennikami, a przeciwnikami e-papierosów. Coraz bardziej rozpowszechniony zwyczaj finansowania badań uniwersyteckich, a nawet działalności takich instytucji jak Światowa Organizacja Zdrowia, czy amerykańskie centrum Kontroli i Prewencji Chorob (CDC) przez organizacje czy osoby prywatne, sprawia, że wielu naukowców „zajmuje się wynajdowaniem problemów, które potem gorliwi ustawodawcy będą mogli uregulować kolejną ustawą”.

Podpierając się niezbyt solidnymi badaniami, które bronią tezy, że e-papierosy niosą bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia i życia, organizacje pozarządowe i media „stwarzają atmosferę zagrożenia, która popycha wielu palaczy do powrotu do tradycyjnych papierosów po krótkotrwałym przerzuceniu się na papierosy elektroniczne” - przekonywał Bates.

Wiele gorzkich słów podczas dwudniowych obrad GFN'20 skierowano zwłaszcza pod adresem mediów, które w obliczu sporu o e-papierosy często zajmują pozycję zachowawczą, nawet nie kryją uprzedzeń.

Bates przypomniał, że pojawienie się e-papierosów zbiegło się w czasie z zasadniczą zmianą w funkcjonowaniu mediów. Po kryzysie finansowym 2008 r. nastąpiły radykalne przesunięcia w strukturze własności, gdy chodzi o media. Co więcej, na rynku pojawiły się media społecznościowe. Wydawałoby się, że stwarza to szansę na obiektywne informowanie opinii publicznej o zaletach wolnych od substancji smolistych e-papierosów. Niestety, media społeczne funkcjonują w oparciu o ilość kliknięć i polubień, co sprawia, że nawet najbardziej niewiarygodne czy wręcz nieprawdziwe informacje mają większą siłę przebicia.

Postacią, która wzbudzała najwięcej emocji w trakcie wszystkich pięciu sesji 7. edycji GFN'20, był nowojorski filantrop, burmistrz Nowego Jorku w latach 2002-2013 i współzałożyciel agencji prasowej Bloomberg L.P., który przeznaczył ponad miliard dolarów USA na zwalczanie nikotynizmu, w tym - urządzeń do podgrzewania nikotyny i inhalatorów.

„Stoi za tym nie mająca oparcia w faktach teoria, że przemysł tytoniowy chce uczynić z palenia papierosów elektronicznych modny trend, uzależnić młodych i tym samym odwrócić wcześniejsze zdobycze walki z potężnymi koncernami tytoniowymi” - tłumaczył Ethan Nadelmann specjalista ds. polityk publicznych i założyciel stowarzyszenia „Drug Policy Alliance” (DPA). Zupełnie zapomina się o pozytywnych doświadczeniach ośrodków terapii uzależnień, które pomagały pacjentom sięgając po vaping.

„Każdy palacz ma swoją opowieść” – podkreślała w swym wystąpieniu podczas GFN'20 Louise Ross z Wielkiej Brytanii, która w latach 2004-2018 kierowała pracami ośrodka „Stop Paleniu”.

„Tak samo jest z tymi, komu udało się przestać palić dzięki e-papierosom. Też mają opowieść, a ich narracja nacechowana jest entuzjazmem, dumą z własnych dokonań i poczuciem wartości. Zawsze słucham tych opowieści z pokorą i uznaniem” – podzieliła się swymi doświadczeniami z pracy terapeutycznej. Brytyjska ekspertka była jedną z pierwszych, która zastosowała vaping jako środek pomocniczy w rzucaniu palenia. Jak zaznaczyła w rozmowie z Forsal.pl, chciałaby, by opowieściom byłych palaczy przysłuchali się też stanowiący prawo parlamentarzyści oraz urzędnicy z administracji rządowej i samorządowej. „Powinni posłuchać i zastanowić się, czy w głębi ich duszy nie drzemie pełen uprzedzeń prohibicjonista, który najchętniej by wszystkiego ludziom zakazywał” – podkreśliła.

W ocenie Louise Ross nadrzędnym priorytetem w wypadku systemu opieki zdrowotnej powinna być przede wszystkim minimalizacja negatywnych skutków palenia. Korzystanie z urządzeń elektronicznych stwarza taką szansę. Podgrzewanie tytoniu przy pomocy specjalnych urządzeń jest rozwiązaniem m.in. dla kobiet w ciąży, które nie potrafią przestać palić, a nie chcą szkodzić dziecku. E-papierosy są też wyjściem dla osób chorych psychicznie, w wypadku których nikotyna łagodzi wewnętrzny ból. „Jeśli wiązałoby się to ze zmniejszeniem ilości przyjmowanych lekarstw, byłoby to coś szalenie korzystnego z punktu widzenia ich zdrowia” – argumentowała Ross. Zważywszy zaś na fakt, że miesięczne koszty związane z używaniem papierosów elektronicznych stanowią zaledwie 10 proc. wydatków na tradycyjne papierosy, przerzucenie się na taką formę, byłoby ratunkiem dla budżetu wielu uboższych rodzin.

„Istnieje całe bogactwo metod zastępczych, które pomagają zerwać z nałogiem. Jestem najdalsza od tego, by twierdzić, że któraś z nich jest najlepsza, bo to kwestia indywidualna – mówiła Louise Ross. - Byłabym jednak szczęśliwsza, gdyby poprzez politykę zakazów nie odbierano ludziom szansy na ratowanie swego zdrowia” – dodała pod koniec rozmowy.

Ross należy do grona ekspertów, którzy stoją na stanowisku, że palenie e-papierosów powinno być uznane w niektórych wypadkach za metodę leczniczą i objęte ubezpieczeniem zdrowotnym. Jednakże w obliczu coraz większej polaryzacji stanowisk, decydentom trudno jest dostrzec pozytywne aspekty i widzą w wapowaniu tylko konsumpcję oraz korzystanie z używek. „Mnie zaś chodzi o to, by w każdym palaczu odkryć wewnętrznego wapera, bo z doświadczenia wiem, że to może przedłużyć jego życie” – wyznała.

Za potraktowaniem e-papierosów jako elementu kuracji odwykowej opowiada się też dr John Oyston, anastezjolog z Kanady, który przez całe lata angażował się w walkę z paleniem papierosów w ramach ruchu „Stop Smoking Surgery”, jest członkiem kanadyjskiego Towarzystwa Medycznego i wykłada na Uniwersytecie w Toronto.

„Koncerny tytoniowe to gałąź przemysłu, która zarabia rocznie 63 mld dolarów USD. Nic dziwnego w tym, że są przeciwne wapowaniu, bo przecież kontrola ilości nikotyny, jaką zapewniają urządzenia do podgrzewania tytoniu, otwiera drogę do wyjścia z uzależnienia” – podkreślił w swym wystąpieniu podczas forum. Przypomniał też, że rocznie z powodu długotrwałego palenia umiera 7 mln ludzi na świecie.

Podobnie jak większość uczestników tegorocznej edycji GFN'20, dr Oyston nie krył rozczarowania postawą ośrodków badawczych, a także organizacji międzynarodowych, jak WHO czy krajowych - jak amerykańskie Centra Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) i kanadyjski odpowiednik tej instytucji. W jego ocenie badania naukowe dotyczące papierosów elektronicznych cechuje brak przejrzystości i kompleksowości, która powinna polegać m.in. na ciągłym informowaniu opinii publicznej o rezultatach badań porównawczych pokazujących różnice między paleniem tradycyjnych papierosów i korzystaniem przy paleniu z urządzeń elektronicznych.

W środkach masowego przekazu pojawiało się ostatnio wiele artykułów, w których przypisywano e-papierosom powodowanie raka, trwałe uszkodzenie płuc, choroby serca czy wręcz zwiększanie zapadalności na Covid-19.

„Często prowadzi to absurdów. Burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio wyraził w kwietniu pogląd, że palacze przechodzą Covid-19 ciężej niż inni pacjenci i powołał się przy tym na ustalenia naukowców. Jednocześnie, mimo wszystkich restrykcji związanych z epidemią, nie zakazał jednak zamknięcia sklepów z alkoholem i tradycyjnymi papierosami. Były one otwarte w Nowym Jorku na okrągło” – zauważył kanadyjski lekarz.

Badania wydają się zresztą wskazywać coś wręcz odwrotnego – stwierdził w rozmowie z Forsal.pl Ethan Nadelmann ze stowarzyszenia „Drug Policy Alliance” (DPA), które stawia sobie za cel jakościową zmianę strategii walki z narkotykami w USA.

Opublikowane w kwietniu badania grupy lekarzy z paryskiej kliniki Pitié-Salpêtrière wskazują, że odsetek palaczy wśród osób hospitalizowanych w tej klinice z powodu Covid-19 wyniósł 9,8 proc., a we Francji przyjmuje się, że odsetek palaczy w społeczeństwie wynosi 25,4 proc. Można zatem przyjąć, że zapadalność wśród palaczy była niższa. Do podobnych wniosków doszli pod koniec marca badacze chińscy, którzy zauważyli, że na 1 tys. pacjentów hospitalizowanych z powodu Covid-19 tylko 12,6 proc. to palacze. Ich odsetek w całych Chinach przewyższa zaś 28 proc.

„To są na razie tylko przypuszczenia. Wiemy jednak, że palenie tradycyjnych papierosów czyni użytkowników bardziej podatnymi na różne choroby, a nawet zwiększa ryzyko śmierci w wypadku tych, którzy trafili do szpitala. Jednocześnie, z wielu krajów napływają dane, które sugerowałyby, że nikotyna może odgrywać pozytywną rolę i do pewnego stopnia chroni przed Covid-19” – powiedział w rozmowie z Forsal.pl.

Reakcję Światowej Organizacji Zdrowia na te doniesienia, a także stanowisko Centrów Kontroli i Prewencji Chorób w USA, które podważyły naukową wartość francuskich i chińskich badań, Ethan Nadelmann, odebrał jako „przejaw skrajnej nieodpowiedzialności”. „Organizacje te panicznie boją się tego, że będą musiały znaleźć dla elektronicznych wyrobów tytoniowych jakieś miejsce w nadzorowanej przez nie polityce zdrowotnej. Dlatego obsesyjnie starają się podawać w wątpliwość tezę, że nikotyna mogłaby mieć pozytywny wpływ” – wyjaśnił.

Kluczową rolę w kwestionowaniu zdrowotnych pożytków z e-palenia odgrywa Michael Bloomberg i sprzymierzone z nim organizacje. Wśród zastrzeżeń, jakie Nadelmann zgłasza pod adresem polityki realizowanej przez nowojorskiego magnata prasowego i jego sprzymierzeńców, Ethan Nadelmann wymienia regres w sferze polityki zdrowotnej spowodowany stanowczym odrzuceniem papierosów elektronicznych i propagowaniem tezy, że e-papierosy są groźne, a nawet bardziej szkodliwe niż zwykłe palenie.

„Badania opinii publicznej pokazują, że coraz więcej ludzi w to wierzy, choć mamy w tym wypadku do czynienia z zafałszowaniem rzeczywistości” – wskazał Nadelmann. Najgroźniejszy aspekt wiąże się jednak z próbami kryminalizacji e-palenia – podkreślił. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się w Indiach i kilku krajach azjatyckich, a nawet – w niektórych miastach i jednostkach terytorialnych w USA, by dostrzec, że tendencja do wprowadzania całkowitego zakazu e-papierosów staje się coraz silniejsza.

„Spędziłem ponad trzy dekady na walce o zmianę polityki w odniesieniu do miękkich narkotyków, które mogą być wykorzystywane do celów leczniczych. Biłem się o bardziej humanitarne, ale liczące się z ustaleniami nauki i prawami człowieka podejście do tej sprawy. Dziś widzę, że jeśli chodzi o wyroby nikotynowe, idziemy w dokładnie przeciwnym kierunku” – wyznał nie kryjąc rozczarowania w rozmowie z Forsal.pl.

O tym, jak rzeczywiście wygląda sytuacja w zamieszkiwanych przez 1,37 mld ludzi Indiach mówił w ramach Światowego Forum Nikotynowego hinduski prawnik Samrat Chowdhery, prezes stowarzyszenia na rzecz promocji wapowania w Indiach (Vaping Association of Vapers India).

Chowdhery pomaga palaczom cygaretek (bidi) i osobom żującym tytoń oferowany w postaci tzw. gutki w znajdowaniu rozwiązań zastępczych - mniej szkodliwych dla zdrowia i higieny płuc oraz jamy ustnej. Niestety nie może im zaoferować papierosów elektronicznych, bo te są zakazane.

„Problem Indii polega na tym, że za polityką antynikotynową i zakazem e-papierosów stoi rząd, który jest zarazem właścicielem monopolu państwowego, gdy chodzi o wyroby tytoniowe i czerpie z tego bezpośrednie zyski” – zaznaczył w swym krótkim wykładzie przygotowanym na potrzeby forum. Wyjaśnił przy tym, że Indie nie są jedynym krajem, który nie dopuszcza organizacji pozarządowych i międzynarodowych do kontroli przemysłu tytoniowego. Podobna sytuacja panuje w Chinach i w Tajlandii. W debacie, która obecnie toczy się w Indiach, często jest wysuwany argument, że monopol państwa stwarza choć nikłą, ale jednak możliwość kontroli. „Prywatyzacja mogłaby zaś zrodzić prawdziwego potwora, argumentują zwolennicy obecnych rozwiązań, zapominając, że dla uniknięcia konfliktu interesów, instancja nadzorują politykę zdrowotną nie może mieć interesu ekonomicznego w promowaniu palenia, bo to jest zwykły konflikt interesów” – podkreślił Samrat Chowdhery.

Jak przekonać opinię publiczną, że nie wszystkie legendy narosłe wokół e-palenia są prawdziwe i jak wytłumaczyć, że nie wszystkim podmiotom walczącym o świat wolny od dymu i nikotyny przyświecają szlachetne cele – zastanawiał się podczas GFN20 Greg Conley, który jest prezesem Amerykańskiego Stowarzyszenia Vapingu.

Conley przypomniał trwającą od lipca do jesieni ubiegłego roku kampanię medialną, w ramach której wskazywano, że urządzenia do podgrzewania tytoniu powodują nieuleczalne choroby, a wybuchające baterie czy dodatki do wchłanianych substancji zagrażają życiu.

Do tragicznych w skutkach wypadków rzeczywiście dochodziło m.in. w stanach Illinois i Wisconsin. Głośna była historia mieszkańca stanu Idaho, który stracił zęby i doznał poparzeń, czy nowojorczyka, któremu e-papieros rozerwał język. „Raporty resortu zdrowia stanu Illinois i rządu Nowego Jorku wskazywały jednak, że przyczyny leżały jednak po stronie dystrybutora, który wprowadził modyfikacje, używając tańszych składników aromatyzujących, a nie w samej obecności nikotyny” - podkreślił Conley.

Media skoncentrowały się na tych wypadkach, praktycznie nie informując o wynikach śledztwa – nie krył rozczarowania Conley. „Zostało to wykorzystane przez Michaela Bloomberga, który zaoferował dodatkowy miliard na walkę z nikotynizmem wykorzystując obawy, jakie narosły wokół wapowania” - argumentował.

O tym, że media zaangażowane są po jednej stronie konfliktu, który tak niepokoił cytowanych wcześniej Clive'a Batesa, brytyjską terapeutkę uzależnień Louisę Ross i Ethana Nadelmanna, mówił także Will Godfrey, który poświęcił swój referat sposobowi, w jaki wapowanie i e-papierosy są przedstawiane w mediach.

W jego ocenie główną siłą napędową krytycznej kampanii prasowej w odniesieniu do e-papierosów jest struktura społeczna amerykańskiego, a także zachodnioeuropejskiego dziennikarstwa. W środowisk tym przeważają ludzie w miarę dobrze wykształceni, najczęściej biali i dobrze prosperujący. „Palenie papierosów kojarzone zaś jest w ich świadomości z mniejszościami etnicznymi, biedotą, kręgami przestępczymi, weteranami amerykańskich wojen czy środowiskami LGBT” - przekonywał Godfrey.

Zważywszy zaś na popularność teorii furtki (Gateway theory), która zakłada, że e-papierosy popychają młodych ludzi w stronę tradycyjnych papierosów, a nawet narkotyków, nietrudno się dziwić, że „bogaci rodzice starają się doprowadzić do wykorzystania regulacji prawnych dla kryminalizacji zjawiska, które w pierwszej kolejności dotyczy dorosłych i wchodzi w zakres ich praw” - argumentował Will Godfrey, który jest założycielem i redaktorem naczelnym magazynu internetowego „Filter” zajmującego się problemami palenia, wapowania i miękkich narkotykóww w kontekście praw człowieka.

„To prawda, że e-papierosy stały się najczęściej używanym wyrobem tytoniowym wśród uczniów szkół średnich – podkreślił. - Jednak problem śmiertelności wśród przedstawicieli tej grupy przedstawiany w mediach jako kluczowy, właściwie nie istnieje (…) umierają bowiem nie oni, a długodystansowi palacze, dla których e-palenie byłoby ratunkiem” - argumentował założyciel „Filtra”.

Godfrey uważa, że kampanie mające na celu dyskredytację jakiegoś popularnego na rynku produktu zawsze mają podłoże polityczne. Przypomniał, że w latach 20. pojawił się cały szereg prac naukowych twierdzących, że nikotyna powoduje wiele chorób, które, jak się okazało, nie miały z nią nic wspólnego. Był to jednak okres prohibicji, gdy atakowano praktycznie wszystkie używki. „Kampania przeciwko konopiom indyjskim w ubiegłym wieku też była daleka od niewinności, a w istocie był to ruch antymeksykańskim, podszyty uprzedzeniami rasowymi” - zaznaczył.

Swoje wystąpienie ekspert zakończył apelem do dziennikarzy, by przede wszystkim kierowali się dobrem społecznym i nie ulegali podszeptom możnych tego świata, którzy prowadzącą własne krucjaty bez oglądania się na nikogo.

„Wapowanie jako środek pomagający w wychodzeniu z uzależnień to naprawdę wspaniała opowieść – powiedział. - Jest jeden warunek: trzeba ją po prostu dobrze opowiedzieć” - dodał.

Według ocen ekspertów w samych tylko Stanach Zjednoczonych szersze wykorzystanie bezdymnych urządzeń elektronicznych mogłoby spowodować przedłużenie życia co najmniej 6 mln obywateli, którzy od lat sięgają po papierosy. Zwolennicy tego rozwiązania domagają się całkowitej przejrzystości kampanii antynikotynowych prowadzonych przez instytucje i osoby prywatne. Domagają się też zwiększenia udziału konsultacji społecznych w podejmowaniu decyzji dotyczących polityki zdrowotnej.