Firma obawiała się jednak, że jeśli zwolni wykwalifikowanych pracowników, to tym samym zmniejszy swoje możliwości rozwoju w okresie poprawy stanu gospodarki. - Mamy złożony zestaw wyrobów - mówi Kris Custer, dyrektor finansowy. - Wyszkolenie pracownika do poziomu, przy którym może on wpływać na zyski firmy, zajmuje od roku do dwóch.
Zamiast więc zwalniać co piątego pracownika, firma przekonała robotników produkcyjnych do zaakceptowania obniżki płacy o 20 proc. przy równoczesnym skróceniu w tej samej proporcji czasu pracy. Niektórzy pracownicy krzywili się na obniżkę płac, ale tylko dwie osoby zdecydowały, że nie będą w tym programie uczestniczyć. Wśród personelu pojawił się zresztą żart, że gdy interesy znów zaczną iść lepiej, trudno będzie wrócić do pracy w pełnym wymiarze godzin.
- To lepsze rozwiązanie niż nie mieć żadnej pracy - mówi Allesandra Russano, recepcjonistka, która obecnie ma wolne środy. - Jeśli ma to pomóc, to przecież nie oznacza końca świata.
W piątki fabryka Jaga niemal zamiera. Co tydzień firma oszczędza na płacach 40 tys. euro. Zdaniem Krisa Custera organizacja pracy na nowych zasadach łatwa nie jest, ale zgodna jest ze zdrowym rozsądkiem.
Reklama
Związki zawodowe doceniają „solidarnościowy” charakter cięć, zwłaszcza że pamiętają sięgające 40 proc. cięcia zatrudnienia podczas poprzednich recesji, niemal w całości dotyczące pracowników bezpośrednio zatrudnionych przy produkcji. - Dla firmy te ograniczenia są konieczne, dlatego właśnie zgodziliśmy się na tę propozycję - mówi Ronald Verbaeken, przedstawiciel związków zawodowych.

Rządy dopłacają

Zatrudnieni w firmie Jaga dołączyli do ponad miliona pracowników w Unii Europejskiej, uczestniczących w programach ograniczania czasu pracy, które są częściowo wspierane ze środków rządowych. Skrócony wymiar czasu pracy obejmuje około 150 tys. pracowników w Belgii, 700 tys. Niemców i 300 tys. Francuzów.
Warunki programów ograniczania pracy są w Europie zróżnicowane. W zasadzie za czas, w którym pracownicy nie mają zajęcia, rząd wypłaca kwotę odpowiadającą zasiłkowi dla bezrobotnych. Niektóre firmy - jak Jagę - stać na to, żeby zarobki wszystkich jej pracowników zmalały nie więcej niż o 10 proc. ich normalnych pensji.
Niektóre kraje UE, jak choćby Wielka Brytania, nie stosują wspierania takich praktyk. Mogą być one zresztą kosztowne. Słowenia - która po raz pierwszy w swojej historii wprowadziła program wspierania zatrudnienia - przeznaczyła nań 230 mln euro, czyli 0,5 proc. produktu krajowego brutto.
Unia Europejska przestała się martwić tym, że takie programy mogą oznaczać naruszenie zasad udzielania pomocy publicznej i proponuje dotacje dla firm, które w dni „wolne” oferują pracownikom szkolenia.
Jak mówi Jose Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej, niektóre aspekty programów skróconego czasu pracy „w normalnych czasach powinny być traktowane jak pomoc publiczna”, ale w „przypadkach nadzwyczajnych jest to ze społecznego punktu widzenia rozwiązanie korzystne i z pewnością lepsze niż wysłanie ludzi na bezrobocie”.

Związki są za

Niektóre firmy zdecydowały się - tak jak Jaga - na rozwiązania wykraczające poza programy rządowe, które wspierają zatrudnienie pracowników produkcyjnych. Własnymi programami objęły one także urzędników, w tym również wyższy personel kierowniczy, któremu zaproponowano 10-procentową obniżkę płacy w zamian za skrócenie tygodnia pracy do czterech dni. Takie rozwiązanie nie kwalifikuje się do objęcia go rządowym programem wsparcia, ale firma Jaga uważa, że w sumie zastosowanie obu tych rozwiązań umożliwi jej zwiększenie obrotów o około 5 proc. i stworzy szanse na oszczędności, których wprowadzenie w innym przypadku trwałoby całe miesiące.
John Monks, szef Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych (ETUC), pomysł ograniczania czasu pracy uważa za „nadzwyczaj interesujący”, ale niepokoi go fakt, że w niektórych krajach w tych programach nie uwzględnia się w pełni wynikającej z nich utraty zarobków przez pracowników.
- Skoro w efekcie tych programów dochodzi do zmniejszenia zarobków, to przecież musi to wpływać na wielkość łącznego popytu w gospodarce - a wiadomo, że jest to jeden z czynników, który wpłynął na przedłużenie się Wielkiego Kryzysu z lat 30. XX wieku - mówi.
Ernest-Antione Selliere, szef skupiającej pracodawców organizacji Business Europe, uważa z kolei, że praca w krótszym wymiarze daje firmom szanse bardziej elastycznego reagowania na recesję, a równocześnie nietracenia pracowników, których brak mógłby wpłynąć na ich konkurencyjność w długim okresie. - Gospodarka kiedyś odbije się od dna, a wtedy przyjdzie pora na ocenę konkurencyjności różnych części świata - mówi.