Zakład Ubezpieczeń Społecznych opublikował dane o zmianie liczby ubezpieczonych osób w ubezpieczeniu emerytalnym i rentowym w trzecim kwartale 2020 r. Okazuje się, że liczba pracowników, rok do roku, spadła o 136 tys. Zmniejszyła się też liczba zleceniobiorców i wykonujących dzieło. Za to - o dziwo - wzrosła liczba osób prowadzących działalność gospodarczą - o 43 tys. (obliczeń na podstawie danych ZUS dokonał Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP).

Mamy więc do czynienia z zaskakującą sytuacją: w dobie kryzysu gospodarczego spada liczba zatrudnionych, zaś zwiększa się liczba samozatrudnionych. A to przecież - mając na uwadze, że nie dostrzegliśmy wzrostu bezrobocia - nielogiczne, gdyż mało kto z własnej woli chciałby rozpoczynać działalność w dobie szybko zmieniającej się rzeczywistości (która na dodatek utrudnia prowadzenie biznesu, a nie ułatwia).

Jak więc to możliwe? Odpowiedzi udzielił na Twitterze dr Tomasz Lasocki z Wydziału Prawa i Administracji UW, który publicznie przypomniał, że w sierpniu 2018 r. udzielił mi wywiadu (ukazał się w DGP), w którym co do joty przewidział taki obrót sprawy.

Reklama

Otóż 20 lipca 2018 r. Sejm jednogłośnie przyjął nowelizację niektórych ustaw w celu obniżenia składek na ubezpieczenia społeczne osób fizycznych wykonujących działalność gospodarczą na mniejszą skalę. To był jeden z flagowych rządowych pomysłów: by drobny biznes opłacał mniejsze składki. Szkopuł w tym, że już wtedy Tomasz Lasocki uważał, iż regulacje zostały źle skonstruowane, bo skalę prowadzonego biznesu postanowiono sprawdzać po przychodzie. W efekcie spowodować to miało przede wszystkim wypchnięcie ludzi na samozatrudnienie w postaci prostego ultimatum: albo zakładasz działalność gospodarczą i masz pracę, albo mamy na twoje miejsce 37365 innych osób.

"Ustawa posługuje się kategorią przychodu. Tak więc nie obejmie wszystkich tych, którzy przy obrotach powyżej pięciu tysięcy zł miesięcznie mają spore koszty. Niestety, właściciele małych sklepów najczęściej przekroczą wskazany w ustawie przychód, mniej zyska również lokalny szewc czy kowal, którzy muszą kupować akcesoria do wykonywania pracy. Najczęściej skorzystają posiadający jednego partnera biznesowego, który w dodatku zapewnia im sprzęt do pracy. Brzmi jak zatrudnienie? Nieprzypadkowo" - mówił mi dr Tomasz Lasocki. Dalej zaś wskazywał, że dużym kłopotem polskiego systemu jest to, że mamy w Polsce wielu przedsiębiorców, tyle że część z nich jest przedsiębiorcami jedynie z nazwy. To ludzie, którzy woleliby pracować na etacie lub wykonywać zlecenie, a są wypychani na działalność, bo ich rzeczywisty pracodawca może sobie obniżyć koszty. I metoda ta dla wielu dających pracę była opłacalna od dawna. Wskutek reformy z 2018 r. jednak wypychanie na działalność zaczęło się opłacać nawet od najniższych dochodów. Z początku było ono nieśmiałe, stosowane przez niektóre firmy. Pandemia wzmogła potrzebę poszukiwania oszczędności, więc zaczęto „zachęcać” coraz to nowe grupy pracowników do przejścia na własną działalność. Przedsiębiorcami stali się panie sprzątające i panowie ochroniarze. I - jak słusznie spostrzegał już w 2018 r. dr Lasocki - nie ma to nic wspólnego z innowacyjnością. Zresztą, doskonale to widać po unijnych statystykach według których w Polsce biznes prowadzi o wiele większy odsetek aktywnych zawodowo osób niżeli w Niemczech, Skandynawii czy we Francji.

Dla jasności: Polska potrzebuje wsparcia dla drobnych przedsiębiorców. Wysokie obciążenia fiskalne i składki na ubezpieczenia społeczne potrafią dobić wiele małych działalności. Warto jednak szukać rozwiązań, które nie będą najkorzystniejsze dla dużych pracodawców wykorzystujących swą pozycję siły wobec zatrudnianych osób. Najnowsze statystyki ZUS-u to żółte światło ostrzegawcze dla polityków. Najwyższy czas pomyśleć o realnej reformie, a nie pozorowanej.