Polska przedrozbiorowa nie śniła o zamorskich koloniach – jeden Maurycy Beniowski (ściślej: Móric Beňovský bądź Benyovszky Móric, bo był węgierskim szlachcicem słowackiego pochodzenia), rzekomy bądź prawdziwy król Madagaskaru, nie czynił tu wiosny. Nie śniła, bo swoje posiadłości kolonialne w postaci Kresów Wschodnich miała nieopodal (z poprawką na fatalne drogi), wojny toczyła przeważnie z Rosją bądź Turcją, a na morzu miała co najwyżej regionalne, nader ograniczone ambicje.

II Rzeczpospolita wkraczała więc w 1918 r. do historii goła i wesoła, przynajmniej w sensie kolonialnym – i od razu została zmuszona do stoczenia wielu mniejszych bądź większych wojen o swoje granice. Okrzepłszy w nowym kształcie, stanęła przed kolejnymi wyzwaniami: inflacją, kryzysem gospodarczym, procesem uzgadniania porządków prawnych między dawnymi zaborami, biedą, przestępczością, przeludnieniem, konfliktami etnicznymi, chaosem młodej demokracji parlamentarnej. Przygoda z demokracją trwała zresztą, jak pamiętamy, krótko – po zamachu majowym kraj zmienił kurs na autorytarny, z upływem kolejnych lat stopniowo brunatniejąc.

ikona lupy />
Grzegorz Łyś „Bzik kolonialny. II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie”, W.A.B., Warszawa 2023 / nieznane
Reklama