Globalna wojna o wpływy i zasoby trwa. Afryka jest w tej rywalizacji traktowana bardziej jak przedmiot sporu niż podmiot polityki międzynarodowej. Niestabilność polityczna umożliwia mocarstwom coraz bardziej bezwzględne rozpychanie się na tym wciąż niezagospodarowanym kontynencie, który pomimo olbrzymich zasobów naturalnych pozostaje najbiedniejszym rejonem świata. To właśnie bogactwa naturalne w pierwszej kolejności interesują globalnych graczy. Przewrót wojskowy w Nigrze to doskonały przykład chaosu, do jakiego prowadzą zewnętrzne ingerencje w tamtejszą politykę.

Zamach stanu w Nigrze ma potencjał wywołania konfliktu w Afryce Zachodniej. Obalonej władzy w Niamey pomoc zaoferowały kraje zrzeszone w ECOWAS, czyli Wspólnocie Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej. Zapowiedziały też wspólną interwencję zbrojną, jeśli do przyszłej niedzieli legalny prezydent Nigru nie zostanie przywrócony. Nie na rękę jest im powstanie kolejnej junty wojskowej w regionie. Jak można się domyślać, dwie inne tamtejsze junty, w Mali i Burkina Faso, patrzą na sprawę zgoła inaczej. Oba państwa zostały zawieszone w ECOWAS po przewrotach wojskowych, które obaliły legalne władze. Teraz Bamako i Wagadugu same chcą pomóc w powstaniu junty wojskowej u sąsiada. Wspólnie zadeklarowały, że potraktują interwencję zbrojną ECOWAS jak atak wymierzony również w nie.

Trzy niepokorne kraje Afryki Zachodniej nie byłyby takie buńczuczne, gdyby nie miały wsparcia z zewnątrz. Przewroty w Mali i Burkina Faso aktywnie wspierała najemnicza Grupa Wagnera. Prywatna armia Prigożyna wspomogła także juntę w Nigrze. Rosja w Afryce prowadzi politykę „dziel i rządź” nie tylko za pośrednictwem zbrojnych najemników, chociaż z racji lichego potencjału gospodarczego dawnego mocarstwa to właśnie oni stali się podstawowym atutem Kremla w regionie. Moskwa postanowiła jednak wzbogacić swój repertuar o szantaż żywnościowy. Wypowiadając umowę zbożową, postawiła państwa Afryki pod ścianą. Putin szybko pokazał jednak również marchewkę. Podczas zeszłotygodniowego szczytu Rosja–Afryka w Sankt Petersburgu obiecał uruchomienie bezpłatnych awaryjnych dostaw kilkudziesięciu tysięcy ton zboża na kontynent w ciągu trzech miesięcy. Nieprzypadkowo jednak adresatami tej oferty zostało tylko kilka wybranych państw. Mali i Burkina Faso, ale także Zimbabwe, Erytrea, Republika Środkowoafrykańska oraz Somalia. We wszystkich tych krajach rządzą brutalne reżimy, które chętnie wspierają Kreml podczas głosowań na forum ONZ. Do tej pory na niewiele to się zdało, gdyż tych głosów było po prostu za mało, ale ziarnko do ziarnka…

Spotkanie można odbierać jako porażkę Moskwy – w Sankt Petersburgu pojawiła się mniej niż połowa głów zaproszonych państw, a podczas szczytu Rosjanie usłyszeli wiele cierpkich słów i apel o zakończenie wojny w Ukrainie. Z drugiej strony w czasach, gdy Europa gremialnie unika oficjalnych kontaktów z Putinem, aż 17 krajów afrykańskich było reprezentowanych przez swoich najwyższych oficjeli. Tymczasem Moskwie do szczęścia nie jest potrzebne poparcie całego kontynentu, zresztą tak podzielonego, że trudno mu o zgodę także w wielu innych sprawach. Wystarczy jej znaczna część Sahelu, czyli długiego pasa położonego poniżej Sahary i sięgającego od zachodniego do wschodniego brzegu kontynentu.

Reklama

Rosja rozpycha się więc w Afryce, korzystając ze swoich starych i sprawdzonych narzędzi, które rozwinęła w czasie zimnej wojny. Ekonomicznie i kulturowo nie ma za wiele do zaoferowania, więc robi to, co umie najlepiej – stosuje miks wojny politycznej oraz niejawnych działań militarnych.

CAŁY TEKST W MAGAZYNIE DGP I NA E-DGP