Podczas kryzysu strefy euro państwom, które wpadły w tarapaty, serwowano brutalną politykę zaciskania pasa. Oszczędne Niemcy uchodziły za wzór zdroworozsądkowej polityki ekonomicznej, a zmniejszanie wydatków publicznych było warunkiem otrzymania unijnej pomocy w spłacaniu długów. Wyśmiewano rzekome lenistwo Greków i rozrzutność Włochów, a Komisja Europejska nakładała kary na nieprzestrzegających dyscypliny budżetowej.
Ledwie nieco ponad dekadę później klimat w światowej gospodarce zmienił się nie do poznania. Od czasu wybuchu pandemii państwa niemal ścigają się w tworzeniu tarcz antykryzysowych, a powodem do dumy stały się nie oszczędności, lecz kwoty wydane na ratowanie gospodarstw domowych. Zaufanie rynków można obecnie stracić, proponując wielkie obniżki podatków, co jeszcze kilkanaście lat temu zostałoby entuzjastycznie przyjęte przez inwestorów. KE oficjalnie machnęła ręką na przestrzeganie reguł budżetowych, zatwierdza kolejne plany pomocy publicznej jak leci, a Niemcy są na dobrej drodze, by stać się najbardziej rozrzutnym państwem w UE, chociaż mają rekordową inflację. Pod względem polityki gospodarczej w ciągu kilkunastu lat znaleźliśmy się w innym świecie.