Na dachu świata młodzi żołnierze dwóch państw nuklearnych walczą na kamienie, pręty i pieści. Szczegóły tych walk są mętne. Wiemy, że jak dotąd 20 żołnierzy Indii zginęło w starciu z Chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą w okolicach Ladakh na granicy obu państw. Nie jest jasne, jak duże straty poniosła strona chińska. Niemniej jedna rzecz jest pewna – kilka centymetrów, które może uzyskać Pekin w takim incydencie, nie jest warte utraty gruntu w ramach stosunków chińsko-indyjskich.

Dokładnie trzy lata teamu, w czerwcu 2017 roku, chińska i indyjska armia stały w obliczu podobnej konfrontacji w Doklam, we wschodniej części długiej i spornej granicy między oboma państwami. Zapalnikiem obu strać mógł stać się ten sam czynnik: budowa drogi przez jedną ze stron. W nieprzepastnej i słabo zaludnionej przestrzeni wysokich Himalajów przewagę osiąga się poprzez budowę dróg, dzięki którym siły poszczególnych państw mogą szybko wzmacniać swoje słabe punkty. Obie strony mogą sobie dziś pozwolić na stworzenie większej infrastruktury na granicy, co jest nieustanną zachętą do działań wyprzedzających.

Żaden z krajów nie chce eskalacji. Dlatego podczas gdy w Dolinie Galwan zginęło kilka osób, to nie padły żadne strzały. Oznacza to, że stare porozumienie, aby nie używać „zdolności wojskowych” nominalnie jest przestrzegane. W szczególności indyjscy urzędnicy są świadomi niebezpieczeństw, jakie wiążą się z „hałaśliwą” demokracją oraz hipernacjonalizmem premiera Narendry Modi’ego, dzięki którym jego partia odniosła duże zwycięstwo w ubiegłym roku. Indie i Chiny toczyły wojnę w 1962 roku właśnie dlatego, że indyjska opinia publiczna postawiła ówczesny rząd w bardzo trudnym położeniu ws. sporu granicznego z Chinami. Dziś premier Modi chce tego uniknąć, nawet za cenę utraty zaufania i kapitału politycznego swoich wyborców.

Z kolei kalkulacja po stronie Chin jest nieco bardziej skomplikowana. Otóż Indiom trzeba przypomnieć o ich miejscu, ale nie na tyle ostro, żeby szukały wsparcia w Ameryce. Zadanie takie jest prawie niemożliwe do osiągnięcia. Z punktu widzenia Indii Chiny stwarzają same problemy. Pekin bowiem jest głównym wspierającym establishment wojskowy Pakistanu, który stanowi nieustanne zagrożenie dla regionalnej stabilności. Pekin również wszedł na Ocean Indyjski i popsuł relacje Indii z sąsiadującym Nepalem. I ciągle chce zmieniać fakty na długiej granicy chińsko-indyjskiej.

Reklama

Lata takich zachowań sprawiły, że indyjska postawa niezaangażowania, lub „strategicznej autonomii”, jak nazywamy to w epoce po zimnej wojnie, osłabła. W efekcie znalezienie dziś w Delhi osoby proponującej łagodne stanowisko wobec Chin, jest równie trudne, jak w Waszyngtonie. Nawet jeszcze zanim doszło do ostatnich incydentów na granicy, większość indyjskich strategów uważała chińską asertywność za największe wyzwanie dla Indii w obszarze polityki zagranicznej.

Wszystko to doprowadziło do niewypowiedzianego, ale zdecydowanego zwrotu w kierunku USA, szczególnie w obszarze współpracy obronnej. Trzy czwarte respondentów w Indiach uważa, że USA są dla Indii najważniejszym partnerem. W ostatnich latach Indie podpisały wiele porozumień z Ameryką, na mocy których współpraca wojskowa obu państw jest znacznie łatwiejsza niż wcześniej. Kilka dekad temu taki krok byłby nie do pomyślenia. Stało się tak nawet w sytuacji, w której USA mają obecnie nieudolnego i niewiarygodnego prezydenta, który uważa, że sojusze są dla słanych oraz który krytykuje Indie na pomniejsze kwestie handlowe.

Pomimo, że jak dotąd odbyło się wiele bilateralnych szczytów chińsko-indyjskich, to Xi Jinping z słabo sobie radzi z Indiami. Być może jemu oraz innych chińskim liderom nie zależy tak bardzo.

W obszarze Indo-Pacyfiku Chiny albo kupowały, albo nękały inne kraje w kierunku uległości, począwszy od Filipin, a skończywszy na Australii. Biorąc pod uwagę chiński lewar gospodarczy, trwałość i szybko rosnącą siłę wojskową, Pekinowi częściej udawało się osiągać swoje cele niż nie.

Indie jednak nie są narodem, jak każdy inny w Azji. W rzeczywistości Indie są jedyną regionalną siłą, która w dłuższej perspektywie jest w stanie zagrozić chińskiemu przywództwu.

I choć dziś Indie mogą stanowić niewielkie zagrożenie dla Chin, to pewnego dnia ulegnie to zmianie. To kraj, który jest młodszy i bardziej wygłodniały niż Państwo Środka, i biorąc pod uwagę jego rozmiar i rosnące powiązania z demokratycznymi partnerami, w tym z USA, Japonią i Australią, w nieunikniony sposób Delhi rzuci wyzwanie militarne Pekinowi.

Indie muszą dziś schować swoją dumę i zaakceptować chińskie próby okrążania, poszerzania strefy wpływów Pekinu czy chińskie intruzje graniczne. Niemniej gorzki posmak chińskiej arogancji pozostanie, nieprawdaż?

Ktoś mógłby pomyśleć, że chińscy przywódcy, którzy z hasła „wieku upokorzenia” zrobili niemal fetysz, będą obawiali się podobnego resentymentu wobec siebie ze strony wschodzącej potęgi Indii, które pewnego dnia staną się dla Państwa Środka poważnym konkurentem. Być może Chińczycy myślą, że Amerykanie źle zarządzali swoim pojawieniem się na światowej scenie, ale nie będą mogli obwinić nikogo za nieudolność Pekin w radzeniu sobie ze wschodzącą potęgą Indii.