Z Malcolmem Rifkindem rozmawia Marek Tejchman
Czy uważa pan, że błędem było zaproszenie do przystąpienia do NATO w lipcu 1997 r. trzech byłych państw komunistycznych - Polski, Czech i Węgier?
Krótko: nie. Podział Europy w wyniku zimnej wojny był sztuczny, dlatego jej koniec przyniósł trzy konsekwencje: emancypację państw Europy Środkowo-Wschodniej, koniec komunizmu jako ideologii oraz wreszcie rozpad ZSRR, a właściwie imperium rosyjskiego. Implozja Sowietów była w pewnym sensie podobna do upadku innych europejskich mocarstw, ale fundamentalną różnicą było to, że, poza Austro-Węgrami, imperia brytyjskie, francuskie, hiszpańskie, portugalskie czy holenderskie istniały w innych częściach świata. Więc kiedy np. zniknęło imperium brytyjskie, przełożyło się to na nasz prestiż, ale nie stanowiło bezpośrednio zagrożenia dla naszego terytorium.
A nowo powstała Rosja czuła się zagrożona?
Reklama
Koniec państwa sowieckiego zbiegł się z pojawieniem się nowego geopolitycznego systemu w Europie, który nie sprzyjał jej interesom.
Czyli ekspansji NATO?
Prawda jest taka, że Zachód nie podchodził entuzjastycznie do natychmiastowej ekspansji NATO, które powstało po to, aby poradzić sobie z zimną wojną - przecież ona się właśnie zakończyła. Na rozszerzenie Sojuszu naciskały Polska, Węgry, Czechy, Słowacja i inne państwa - chciały w ten sposób pokazać, że są całkowicie niezależne od ZSRR, było to też dla nich częścią szerszej logicznej i racjonalnej strategii. Nie tylko chciały zwiększyć własne bezpieczeństwo, lecz także dołączyć do UE. Państwowo, politycznie, socjalnie i ekonomicznie nieodwracalnie stać się częścią Zachodu. Kiedy stało się jasne, że taka jest ich motywacja - zresztą całkowicie racjonalna, musieliśmy się zastanowić, jak sobie poradzić z wnioskami o członkostwo w NATO.
Poradzić sobie?
Nie wiedzieliśmy, jak zareaguje Borys Jelcyn. Z jednej strony nie chcieliśmy wzbudzać wrogości Kremla, bo współpracował z nami w kwestiach istotnych w większej skali geopolitycznej. Z drugiej Polska, Czechy, Węgry, Rumunia czy Bułgaria odrzuciły komunizm i stały się demokratyczne, spełniały standardy członkostwa NATO. Bez wchodzenia w szczegóły, rządy zachodnie szybko zorientowały się, że rozszerzenie paktu jest racjonalne - i ruszyliśmy z tym. Prawda też jest taka, że wtedy mieliśmy nadzieję, że Rosja będzie zmierzać w kierunku demokratyczno-liberalnego systemu politycznego. Że to się przełoży nie tylko na sprawy wewnętrzne, ale także politykę zagraniczną. Jeśli Jelcyn sprokurował rozpad ZSRR i wyraźnie był przygotowany na utratę kontroli nad Ukrainą czy Kazachstanem, logicznym było założenie, iż nie będzie miał żadnych trwałych aspiracji, aby przeszkodzić w odzyskaniu suwerenności przez państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Prawdopodobnie założenie to było dosyć naiwne, ale w przypadku Jelcyna okazało się prawdziwe.
A kraje bałtyckie?
Tu sytuacja była bardziej skomplikowana. Nie tylko z tego powodu, że Litwa, Łotwa i Estonia były częścią Związku Radzieckiego, ale też dlatego, że NATO nie jest jedynie sojuszem politycznym. Zobowiązanie z art. 5 oznacza, że w razie potrzeby trzeba się stawić ze środkami wojskowymi w obronie dowolnego państwa członkowskiego. To stosunkowo proste w przypadku Polski, Węgier, Czech i Słowacji, które geograficznie znajdują się w sercu Europy. Z krajami bałtyckimi istnieje problem z ich wielkością i położeniem geograficznym, ponieważ połączenie z resztą kontynentalnego NATO jest małe i wąskie.