Grabież ziemi w Syrii przez prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoganaoraz aneksja Krymu przez prezydenta Rosji Władimira Putina spotkały się ze słabą reakcją międzynarodową. Czy to zachęci ich do kolejnych grabieży? Opinia Leonida Bershidsky'ego.

Każdy naród, który myśli o podobnych działaniach, powinien pamiętać jedno: udają się one tylko wtedy, gdy nie wiążą się z rozpoczęciem pełnowymiarowej wojny.

USA zdecydowały o zamrożeniu aktywów tureckich ministerstw obrony i energii oraz ministrów obrony, energii i spraw wewnętrznych. Prezydent Donald Trump obiecał również zatrzymanie negocjacji nad umową handlową z Turcją oraz wprowadzenie ceł na turecką stal.

Turcja ledwo odczuje te sankcje. Możliwe, że ministerstwa i ministrowie objęci sankcjami nie mają aktywów w USA, zaś ich zdolność do korzystania z amerykańskich aktywów za pośrednictwem innych jednostek tureckiego rządu jest mniej lub bardziej nieograniczona.

Unia Europejska ze swojej strony uzgodniła, że państwa członkowskie zajmą „twardą pozycję w zakresie polityki eksportu broni do Turcji”. Nie oznacza to wprowadzenia embarga, ale rekomendację, żeby europejskie kraje przestały sprzedawać uzbrojenie Ankarze. Jak dotąd zobowiązały się do tego Niemcy, Finlandia, Francja, Holandia i Szwecja. Erdogan mógłby jednak żyć i z pełnym embargiem na europejską broń. Rosja byłaby z tego bardzo zadowolona, gdyż mogłaby sprzedawać Turcji jeszcze więcej uzbrojenia.

Reklama

Sankcje wobec Turcji są nawet jeszcze słabsze niż te nałożone na Rosję po aneksji Krymu w marcu 2014 roku. Wówczas USA oraz UE nałożyły zakazy podroży oraz zamroziły aktywa tych Rosjan, którzy mieli być zaangażowani w operację na Krymie. Europejczycy dodatkowo zakazali prowadzenia biznesu z Krymem. Rosja zlekceważyła sobie te ograniczenia. Większe restrykcje, na które Moskwa odpowiedziała częściowym zakazem importu z państw Zachodu, doprowadziły do eskalacji we wschodniej Ukrainie i do zestrzelenia malezyjskiego samolotu przez prorosyjskich rebeliantów.

Erdogan, tak samo jak wcześniej Putin, może być pewien, że jego kraj nie doświadczy czegoś tak ostrego, jak sankcje nałożone przez ONZ na Irak po inwazji na Kuwejt w 1990 roku. Te bowiem obejmowały pełnowymiarowe embargo handlowe i finansowe.

Słabość sankcji w związku z sytuacją na Krymie oraz w północnej Syrii podważa ideę „normy integralności terytorialnej”, która ukształtowała się na świecie po II wojnie światowej. Pojawienie się oraz akceptacja tej normy – w efekcie międzynarodowego konsensusu przeciw podbojom o charakterze militarnym – jest wiązana ze zmniejszeniem się prób podbojów i zbrojnych aneksji terytorialnych w ciągu ostatnich dekad. Tymczasem dziś, wnioski, jakie wysnuł badacz polityki Mark Zacher w swoim tekście z 2001 roku, w którym udowadniał, że norma integralności terytorialnej spowodowała dramatyczny spadek liczby zmian granic, są coraz trudniejsze do obrony. Związek przyczynowy pomiędzy normą integralności terytorialnej a częstotliwością pojawiania się grabieży ziem, okazuje się trudny do udowodnienia.

W niedawnej publikacji Dana Altmana z Uniwersytetu Stanowego Georgia czytamy, że podbój tak naprawdę nigdy się nie zdezaktualizował. Badacz, powołując się na przykłady wielu międzypaństwowych konfliktów, twierdzi, że zmieniła się jedynie natura podboju i grabieży.

„Wraz z coraz większą tendencją do wycofywania się państw z celowego wywoływania wojny, w większym stopniu zmniejszała się również liczba grabieży terytorialnych, które do wojny mogłyby doprowadzić. Próby grabieży ziemi oparte na strategii faktów dokonanych oraz przyświecający im cel unikania wojny, okazały się bardziej trwałe. Zazwyczaj ich celem jest mniejsze terytorium, w szczególności słabo zaludnione obszary, gdzie nie ma wojsk, które trzeba by usunąć.

Zatem mogłoby się wydawać, że państwa zaprzestaną podbojów terytorialnych wraz z tendencją do unikania wojen. Tymczasem okazało się, że państwa unikają jedynie takich podbojów, które wiążą się z ryzykiem wojny, zaś wciąż przeprowadzają grabieże ziemi wiążące się z mniejszym ryzykiem wybuchu wojny.”

Według badań Altmana wszystkie państwa, które od 1975 roku przeprowadziły próbę grabieży terytorium prowadzącą do wojny (konflikt z ponad 1000 wojskowych ofiar śmiertelnych), ostatecznie traciły zaatakowane terytorium. Badacz zidentyfikował 9 takich przypadków.

Z kolei spośród 30 grabieży terytorialnych, które miały miejsce w okresie 1980-2018, w przypadku połowy z nich agresorowi udało się zatrzymać zagrabione ziemie. Oznacza to, że grabież ziemi może się opłacać pod warunkiem, że agresor stara się uniknąć wojny.

Próba zajęcia całego kraju, tak jak zrobił to Irak w 1990 roku, wzmaga ryzyko interwencji militarnej ze strony trzeciego kraju – pisze Altman. Co się stało po tym, jak Irak zajął Kuwejt, pokazuje, że sankcje w takiej sytuacji mogą być przytłaczające. Ale już „ofiary mniejszych grabieży są zdane na samych siebie” – twierdzi Altman. Jak dodaje, „spośród 63 prób grabieży mniejszego terytorium od 1945 roku, tylko w pięciu przypadkach agresor spotkał się z reakcją państwa trzeciego – sojusznika lub przyjaciela ofiary, który odpowiedział strzałami agresorowi”.

Wszystko zatem wskazuje na to, że zajęcie Krymu przez Putina jest raczej typową historią podboju zwieńczonego sukcesem. Działania te wiązały się z małą przemocą, zaś Putin poprawnie przewidział, że interwencja innego państwa byłaby słaba. Z drugiej strony interwencja Putina we wschodniej Ukrainie, zgodnie z wnioskami Altmana, należy do błędów: rozpoczęła się wojna, zaś Rosja chce oddać te tereny Ukrainie, gdy uzyska satysfakcjonujące warunki pokojowe.

Najwyraźniej Erdogan w przypadku ofensywy w Syrii miał nadzieję na podobny do Krymu rozwój wydarzeń, ale ostatnie wydarzenia, takie jak interwencja zbrojna rządu Syrii w porozumieniu z Kurdami, a także sprzeciw Rosji wobec tych działań pokazały, że Erdogan mógł się przeliczyć – tak samo jak Putin we wschodniej Ukrainie.
Słaba reakcja Zachodu nie zmusi Erdogana do wycofania się. Ale już ryzyko wybuchu wojny może zmienić plany prezydenta Turcji, aby utworzyć 30-km strefę bezpieczeństwa w Syrii. Możliwe, że Erdogan będzie musiał się dogadać z Władimirem Putinem i Basharem al-Assadem. Być może umożliwi mu to przesiedlenie do północnej Syrii części z 3,7 mln syryjskich uchodźców, którzy dziś znajdują się na terytorium Turcji. Być może też to Syria i Rosja będą teraz odpowiedzialne za zwalczanie antytureckich działań wzdłuż granicy.

Jeśli chodzi o podboje i grabież ziemi, nie wiadomo do końca, czy kiedykolwiek istniał porządek oparty o zasady. Putin i Erdogan podejmują większe ryzyko niż zazwyczaj. Reżimy autorytarne grają o duże stawki. Ruch Erdogana w Syrii jest także podjęciem ryzyka, ale bynajmniej nie dlatego, że może być pociągnięty do odpowiedzialności za naruszenie jakichś ważnych norm.

>>> Czytaj też: Erdogan: Turcja nigdy nie ogłosi zawieszenia broni w Syrii. Nie przejmujemy się sankcjami