Z punktu widzenia Pekinu wojna w Ukrainie jest zjawiskiem dość egzotycznym – co bynajmniej nie oznacza, że lekceważonym. Uwagę chińskich strategów bardziej niż los ludności Kijowa i Mariupola zaprzątają jednak zapewne inne kwestie – przede wszystkim wpływy działań zbrojnych oraz sankcji na światową gospodarkę, ze szczególnym uwzględnieniem ekonomicznych interesów Państwa Środka, spowodowane wojną przesunięcia w globalnym układzie sił oraz wpływ tego doświadczenia na przyszłą politykę Zachodu.
Dlatego Chińska Republika Ludowa czujnie obserwuje wydarzenia, reagując nawet na niewielkie zmiany sytuacji. I bardzo się stara, by zostać faktycznym zwycięzcą konfliktu – bez względu na wynik zmagań na froncie. Stąd pozornie sprzeczne sygnały wysyłane od kilku tygodni przez władze ChRL: czasem dość wyraźnie wspierające Kreml, by po chwili zdystansować się publicznie od jego działań. Oczywistym, acz wcale niejedynym zyskiem, o jaki może pokusić się w tej grze chiński smok, jest ostateczne zwasalizowanie Rosji i łatwy dostęp do wszelkich jej zasobów. W Pekinie wiedzą jednak, że jeden nierozważny ruch może nie tylko zaprzepaścić tę szansę, lecz także spowodować trudne do odrobienia straty.

Wojna zastępcza

Wielu ludzi na całym świecie wciąż nie chce przyjąć do wiadomości, że wojna nie zaczęła się wcale 24 lutego 2022 r., lecz przynajmniej w roku 2014, czyli wtedy, gdy Rosjanie bezprawnie zaanektowali Krym i zorganizowali separatystyczne „republiki ludowe”. Tyle że wówczas sami Ukraińcy stawili bardzo słaby opór, a świat był zbyt zajęty innymi sprawami, przymknął więc oko i brnął w model „business as usual” z agresorem. Tym razem stało się inaczej.
Reklama
Pierwszy błąd Kremla polegał na założeniu, że przez te kilka lat nic się w podejściu Zachodu nie zmieniło. Drugi na tym, że nie docenił zmian w samej Ukrainie – tak w sferze nastrojów społecznych, jak i zdolności instytucji państwa do prowadzenia skutecznej obrony. Trzeci – chyba na przecenieniu własnych zdolności do prowadzenia operacji wojskowych oraz walki informacyjnej. Bardzo prawdopodobne, że na podstawie tych trzech błędnych założeń Władimir Putin uzyskał cichą akceptację swego głównego partnera strategicznego, chińskiego prezydenta Xi Jinpinga, dla akcji zbrojnej. Być może po to właśnie poleciał do Pekinu na ceremonię otwarcia zimowych igrzysk olimpijskich – by zabezpieczyć sobie tyły, gdy po wielu tygodniach gry nerwów z całym światem postanowi pchnąć wreszcie pododdziały armii rosyjskiej do ataku na Kijów, Chersoń i Charków. W planie Rosjan wszystko miało zapewne pójść znowu łatwo i zakończyć się po paru dniach obaleniem Wołodymyra Zełenskiego oraz instalacją w Kijowie nowego, prorosyjskiego rządu oraz najwyżej symbolicznymi sankcjami i pustymi protestami dyplomatycznymi Zachodu.

Cały tekst w weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej

Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem Fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji