Dla nas nie jest istotne, czy ten fundusz powstanie, czy nie” – stwierdził rezolutnie Viktor Orbán podczas wspólnej konferencji z premierem Mateuszem Morawieckim. Wypowiedź oczywiście dotyczyła opiewającego na 750 mld euro unijnego funduszu odbudowy będącego częścią negocjowanej właśnie kolejnej perspektywy budżetowej Unii Europejskiej. To zaskakujące słowa, zważywszy na to, że z tego nowego mechanizmu Węgry mają otrzymać w sumie 18 mld euro w postaci bezzwrotnych dotacji oraz pożyczek. Równie zaskakujące było, że polski premier nie odniósł się do nich bezpośrednio, choć ponad 63 mld euro, które mają nam przypaść w udziale, bez wątpienia by się przydały. Jeśli premier Orbán rzuca na oficjalnych, międzynarodowych spotkaniach takimi stwierdzeniami, to najwyraźniej ma jakiś plan. A my zapewne również, skoro występujemy z nim w jednym szeregu. Niestety ten plan, nawet jeśli faktycznie istnieje, ma bardzo liche fundamenty.

Dziesięciokrotne przebicie

Jaki to zamysł? Częściowej odpowiedzi udzielił czołowy węgierski portal finansowy Portfolio.hu w tekście „Ile Węgry tracą na zaciąganiu pożyczek na rynku zamiast w unijnym funduszu?”. Autor Károly Beke zastanawia się, dlaczego Węgry w ostatnim czasie zaciągają pożyczki w obcych walutach, nie czekając na uruchomienie unijnego funduszu odbudowy. Tylko w jednym tygodniu w listopadzie pożyczyły 2,5 mld euro. Orbán oficjalnie zapewnia, że z tych środków zostanie sfinansowany wykup wyemitowanych wcześniej obligacji w obcych walutach z zapadalnością w najbliższym czasie. Dlaczego jednak nie mógł poczekać? Beke zwraca uwagę, że rentowność węgierskich obligacji wynosi 1,66 proc., tymczasem obligacje finansujące środki z funduszu odbudowy Unia Europejska mogłaby wyemitować z rentownością nawet 0,1–0,2 proc. A to by się przekładało na olbrzymie oszczędności. Przykładowo za 1,25 mld euro uzyskanych z 30-letnich obligacji Węgry musiałyby płacić 20,7 mln euro odsetek co roku. Tymczasem za analogiczną kwotę pożyczki zaciągniętej w ramach unijnego funduszu jedynie 1,9 mln euro (zakładając rentowność unijnych obligacji na poziomie 0,15 proc.).
Tak więc Orbán nie czeka na uruchomienie funduszu odbudowy, tylko zaciąga pożyczki 10 razy drożej. Károly Beke uzasadnia to na kilka sposobów. Po pierwsze, nie ma szans, by pieniądze z funduszu odbudowy ruszyły wcześniej niż w połowie przyszłego roku, więc rentowność unijnych obligacji jak na razie można jedynie szacować. Być może do tej pory sytuacja w Europie na tyle się pogorszy, że rynki zażyczą sobie znacznie większych odsetek. Poza tym w marcu Węgry będą musiały wykupić obligacje o wartości 1,6 mld euro, więc Orbán woli zabezpieczyć sobie w ten sposób środki już teraz.
Reklama

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP