Fińska dziennikarka Jessikka Aro została zaszczuta i musiała wyjechać z kraju po tym, jak zaczęła śledzić i opisywać aktywność rosyjskich trolli w internecie. Nie obawiasz się, że to samo stanie się po twojej książce o tym, jak Chiny podbijają Europę Środkową?

Przykład Jessikki Aro pokazał, co może się stać z człowiekiem, który uderzy choćby w najmniejszą cząstkę rosyjskiego systemu. Nieważne, czy jesteś politykiem, dziennikarzem czy factcheckerem - zostanie w ciebie wymierzona kampania dezinformacyjna. Jej losy to chyba najbardziej skrajny przykład w Europie. Nawet Eliot Higgins, założyciel Bellingcat, nie miał aż takich przejść. Być może zadziałało też to, że Jessikka jest kobietą. W kobietę wciąż łatwiej uderzyć. Ale ja się nie boję, bo Chiny mają zupełnie inny modus operandi niż Rosja.

Jak działają?

O wiele mniej agresywnie, raczej starając się podważyć reputację. Na stronie lubimyczytać.pl jeden z czytelników ocenił moją książkę na 2/10 i skomentował, że historia o prześladowanych Ujgurach, czyli muzułmańskiej mniejszości uciskanej przez Chińczyków, to mit, a sama książka jest bezwartościowym przykładem działania amerykańskiej propagandy. Oczywiście może być to opinia zwykłego użytkownika, ale doskonale wpisuje się w chińską narrację i metody pracy.
Reklama

Podobne komentarze pojawiały się na twoim wieczorze autorskim transmitowanym online.

To jeden z głównych tematów suflowanych przez Chińczyków - podważanie ich krytyki argumentami, że Stany Zjednoczone robią znacznie gorsze rzeczy. To taki whataboutism. Spotkał się z tym każdy, kto próbuje krytykować działania Państwa Środka. W tej sprawie akurat nie mam sobie nic do zarzucenia, bo piszę dużo i bardzo krytycznie o funkcjonowaniu amerykańskich firm technologicznych - o tym, jak działają zarówno w USA, jak i w Europie, w Polsce, jaki mają wpływ na użytkowników. Właściwie to jest moja główna działka, planuję już książkę o lobbingu i technologicznej kolonizacji ze strony big techów, głównie amerykańskich. Oczywiście mamy też kolonizację ze strony big techów chińskich. Słabszą, bo one są po prostu nowsze.

Decydując się na używanie aplikacji czy urządzeń, siłą rzeczy wybieramy ekosystem, w którym chcemy funkcjonować. Albo mamy amerykańskiego iPhone’a i Facebook, albo chiński telefon od Huaweia i TikTok. Co jest mniejszym złem?

Wszyscy jesteśmy głęboko zanurzeni w tym świecie i prawdę mówiąc, najgorsze jest to, że musimy się zastanawiać nad tym „mniejszym złem”. Nigdy nie powiedziałabym: „Nie kupuj chińskiego smartfona”. To decyzje, który każdy musi podjąć sam. Jest bardzo dużo analiz, które porównują możliwości urządzeń, tyle że w tych zestawieniach nie są jeszcze brane pod uwagę komponenty spoza sfery czysto technologicznej. Myślę, że podejmując decyzję, użytkownicy powinni wiedzieć, jak i gdzie sprzęt powstał, kto na nim rzeczywiście zarabia, jakie są społeczne, środowiskowe, być może także polityczne koszty jego produkcji. Tej wiedzy nam brakuje, po części dlatego, że jest niewygodna. Nie chcemy za bardzo drążyć.
Oglądam właśnie szósty sezon serialu „Sprawa idealna” („The Good Fight”). W drugim odcinku toczy się sprawa piosenkarki pozwanej przez firmę eventową. Bohaterka odwołała występy w Izraelu, bo nie zgadza się z jego działaniami w Strefie Gazy. I prawnicy z tej firmy wyciągają argument: ale w Chinach będziesz grała, choć tam w obozach siedzi milion Ujgurów. To ci nie przeszkadza? Dziewczyna dowiaduje się o sprawie dopiero przed sądem. To oczywiście fikcyjna historia, ale bardzo symptomatyczna.

Musimy wiedzieć wszystko?

Musimy wiedzieć, że bez wiedzy jesteśmy coraz bardziej bezradni. Nam się wydaje, że takie odległe sprawy nas nie dotyczą, a to nieprawda. Nie ma już odległych problemów. Widzimy to wyraźnie po wybuchu wojny w Ukrainie. Po 24 lutego dobitnie przekonaliśmy się, że kapitał ma narodowość i że musimy się opowiedzieć po którejś stronie. Przestaliśmy kupować w firmach, które nie wycofały się z Rosji, a to dopiero pierwszy krok - wszyscy wiemy, że czeka nas trudna zima, ale - jak powiedział w słynnym przemówieniu prezydent Zełenski - „wolę zimno, ale bez was” (Rosjan - red.).
Nie uważam, że każdy na każdym kroku musi rozstrzygać tak wielkie dylematy, ale nie można się wiecznie tłumaczyć brakiem wiedzy.

W swojej książce piszesz, że Chińczycy bardzo się starają, by do Europy docierała tylko wygodna dla nich wiedza na ich temat. Przejmują media i wpływają na naukowców. Jaki mają w tym cel?

Obiegowa opinia jest taka, że Chińczycy mają strategię na sto lat do przodu. Oczywiście prawdziwi znawcy podchodzą to takich przekonań z dystansem, ale faktycznie ważnym elementem działań Państwa Środka jest myślenie długofalowe. Przejmowanie mediów i uczelni to dbałość o to, jaki obraz Chin będą miały przyszłe elity.