Na jaką pomoc możemy liczyć od innych państw w przypadku kolejnej fali ukraińskich uchodźców?
Nie razie nic nie wskazuje na to, aby taka kolejna fala miała nastąpić. Ale oczywiście jesteśmy przygotowani na różne scenariusze. Przy pierwszej fali przećwiczyliśmy zasady działania, więc nie powinno być problemu. Zwracam też uwagę na to, że różne instytucje - zarówno państwowe, samorządowe, jak i organizacje pozarządowe - też są przyszykowane. Z punktu widzenia procedur czy instytucji jesteśmy gotowi, więc z takimi problemami, jakie wystąpiły wiosną, powinniśmy sobie poradzić. Jednak mogą zdarzyć się sytuacje, które nas zaskoczą - tutaj główna odpowiedzialność spoczywa jednak na Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, a nie na Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
Przedstawiciele MSWiA twierdzą, że kolejne 100 tys. czy nawet 200 tys. uchodźców Polska udźwignie, ale następnej porównywalnej fali z wiosny, czyli milionów uchodźców - niekoniecznie. To za duże obciążenie i może doprowadzić do załamania się systemu - edukacji, ochrony zdrowia, pomocy społecznej itd. Dlatego pytam, czy MSZ zawarło porozumienie z innymi krajami, np. w sprawie relokacji ukraińskich uchodźców.
Nie zamierzamy nikogo zmuszać do zmiany miejsca pobytu i wyjechania do innego kraju. Jeżeli ktoś, w tej ewentualnej drugiej fali będzie chciał u nas zostać - to u nas zostanie, jeżeli będzie chciał wyjechać - to wyjedzie. Natomiast osobną kwestią są rozmowy na ten temat z innymi krajami i w tym kontekście z jednej strony prowadzimy je na poziomie unijnym w ramach instytucji UE, a z drugiej rozmawiamy o wsparciu dla Polski, gdyby do tej fali doszło.
Reklama
I jakie są ustalenia? Na co możemy liczyć?
Pewne środki się pojawiły, ale to nie są duże pieniądze. Komisja Europejska nie chce nam dać funduszy adekwatnych do skali problemu, z jakim się mierzymy. To są przecież miliony osób, którym musimy pomóc. Porównajmy to do sytuacji Turcji: w 2015 r. mierzyła się z napływem uchodźców i dostała wsparcie z UE w wysokości 6 mld euro na o wiele mniejszy problem. Natomiast nam się odmawia nawet cząstki tej kwoty. To też sceptycznie wpływa na inne kraje, które mogłyby potencjalnie przejąć część uchodźców. Trudno więc mówić o konkretnych ustaleniach.
Polska dostała jak na razie 144 mln euro…
Właśnie, a przecież pieniądze, które wydajemy na pomoc uchodźcom, są ogromne, liczone w miliardach złotych. Płyną one szerokim strumieniem zarówno do samorządów, jak i NGO. To wszystko jest finansowane z naszego krajowego budżetu.
Od czego zależy przyznanie Polsce wsparcia finansowego na pomoc uchodźcom?
Od dobrej woli Komisji Europejskiej.
A ma to związek z kamieniami milowymi, które blokują wypłatę pieniędzy w ramach Krajowego Plany Odbudowy?
Nie. To są zupełnie niepowiązane kwestie. Nie łączymy tego - ani Unia, ani my. To są odrębne sprawy. Nikt tego nie wiąże, bo każdy zdaje sobie sprawę ze znaczenia problemu uchodźczego.
To co w takim razie blokuje przyznanie Polsce tych pieniędzy?
KE jest dysponentem unijnych pieniędzy. Możliwe, że są ujęci tą naszą dobrowolną pomocą i nie widzą potrzeby wspierania nas - nie zdając sobie sprawy ze skali tych wydatków, co staramy się tłumaczyć, przedstawiając koszty, jakie ponosimy. Przecież nasz budżet również nie jest z gumy. Pamiętajmy też, że duża część osób, która przyjechała do Polski, to są matki z dziećmi. Te osoby starają się szybko znaleźć pracę, aby radzić sobie na własną rękę, a nie żyć na koszt naszego państwa. To są dodatkowe wpływy dla naszego budżetu, więc to też musimy uwzględnić w bilansie zysków i wydatków.
Ale nadal i tak wydaje się, że zysk z tego tytułu jest nieporównywalnie mniejszy niż wydatki…
To prawda, to są nieporównywalne liczby. Problem polega na tym, że KE nie chce się zgodzić, aby uruchomić dodatkowe pieniądze na ten cel. Informuje nas, że możemy przesuwać na pomoc uchodźcom pieniądze z innych źródeł, np. polityki spójności, rolnej czy ochrony środowiska itd. Nie zgadzamy się z tym podejściem i apelujemy o stworzenie dodatkowego funduszu dla tych państw, które zmagają się z napływem ukraińskich uchodźców. A KE nie wyraża na to zgody, twierdząc, że - i tu ma po części rację - problem jest tu i teraz, a stworzenie takiego funduszu potrwa miesiące, jak nie lata. Ale minęło już 10 miesięcy od rozpoczęcia wojny i nadal KE nic nie zrobiła w kierunku powołania takiego funduszu solidarnościowego.

Rozmawiała Urszula Mirowska-Łoskot