Pytanie, które może zdecydować o przyszłości regionu Indo-Pacyfiku oraz o przyszłości rywalizacji USA-Chiny, brzmi: czy Pekinowi uda się rozerwać luźną koalicję krajów, które sprzeciwiają się hegemonicznym aspiracjom Państwa Środka, czy też Waszyngtonowi uda się związać tę koalicję jeszcze mocniej?

Ostatnia dyskusja na temat „azjatyckiego NATO” wskazuje, że kwestia ta może jeszcze zostać rozstrzygnięta na korzyść Ameryki. Żeby jednak była jasność – pełnowymiarowy, multilateralny sojusz wojskowy w Azji nie jest potrzebny i prędko się nie zmaterializuje. Ale kraje, które dążą do powstrzymania wzrostu potęgi Chin, mogą dać możliwość utkania gęstszej sieci wielostronnej współpracy, dzięki której agresywny Pekin natrafi na opór.

Reklama

W czasie spotkania Forum Strategicznego Partnerstwa USA-Indie pod koniec sierpnia 2020 roku, zastępca amerykańskiego sekretarza stanu Steve Biegun argumentował, że Czterostronny Dialog Bezpieczeństwa (Quadrilateral Security Dialogue, w skrócie „Quad”), który jest nieformalnym stowarzyszeniem Australii, Indii, Japonii i USA, powinien zostać sformalizowany i otwarty na możliwość dołączenia nowych krajów.

Pomimo, że Steve Biegun zostawił potencjalne efekty takiego działania niedookreślone, to jego komentarze i propozycje pasują do pojawiających się propozycji, aby przekształcić istniejący model amerykańskich bilateralnych sojuszy w Azji w kierunku bardziej multilateralnej, zinstytucjonalizowanej sieci, na wzór tego, co istnieje w Europie.

Poprzedni model ze strony USA był odpowiedzią na dwa wyzwania, z którymi Waszyngton musiał się mierzyć jeśli chodzi o architekturę bezpieczeństwa w Azji po II wojnie światowej.

Pierwszym z tych wyzwań był fakt, że USA początkowo nie ufały większości swoich partnerów w Azji w czasie zimnej wojny. Po tym, jak w 1953 roku zakończyła się wojna w Korei, Amerykanie obawiali się, że Rhee Syng-man, południowokoreański dyktator, może ponownie wzniecić konflikt, wysyłając południowokoreańskie wojska na północ kraju w nadziei na zjednoczenie Półwyspu.

Na podobnej zasadzie Amerykanie obawiali się, że Czang Kaj-szek, autorytarny przywódca Tajwanu, może dokonać inwazji na Chiny kontynentalne i wciągnąć Stany Zjednoczone w ten konflikt. W tym czasie upłynęło zaledwie kilka lat od wycofania się Japonii z krwawego podboju Azji i Pacyfiku.

Jak napisał Victor Cha, były dyrektor ds. Azji w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, USA prowadziły w tym regionie grę sił. Waszyngton tworzył bilateralne sojusze, które chroniły poszczególne kraje przed agresją komunistyczną, a jednocześnie pozwalały Stanom Zjednoczonym negocjować specjalne warunki z tymi państwami – jak choćby uzyskanie przez Amerykę kontroli operacyjnej nad siłami południowokoreańskimi, co pozwalało USA na powstrzymywanie własnych sojuszników.

Drugim powodem, dla którego Ameryka zbudowała swoisty patchwork sojuszy w Azji, była geografia tego kontynentu. Otóż uniemożliwiała ona wielostronną solidarność. Zupełnie inaczej wyglądało to w przypadku Europy. Stosunkowo niewielkie rozmiary Europy Zachodniej oznaczały, że wszyscy amerykańscy sojusznicy znajdowali się na tej samej łodzi – sowiecki atak na Niemcy Zachodnie stwarzał zagrożenie egzystencjalne dla Francji i Wielkiej Brytanii

W Azji amerykańscy sojusznicy byli oddzieleni od siebie o tysiące kilometrów, z jednej strony morza, a z drugiej strony przez różnych wrogów. Tymczasem w Europie starzy wrogowie, tacy jak Francja i Niemcy, nie mieli wyjścia innego wyjścia i musieli pożegnać się ze swoją przeszłością. W Azji historyczne antagonizmy wciąż się jątrzyły, a w kilku przypadkach, jak choćby relacja Japonii i Korei Południowej – przetrwały do dziś.

Jednak warunki, które doprowadziły do powstania modelu piasty i szprych, z czasem uległy zmianie. Choć obawy o sytuację, w której agresywny sojusznik wciąga innych w konflikt, są nieodłączną częścią polityki sojuszy, to dzisiejsi najbliżsi sojusznicy USA w Azji są raczej stabilnymi demokracjami, a nie nieprzewidywalnymi autokracjami. Coraz bardziej agresywne zachowanie Chin wytworzyło coraz mocniejsze przekonanie wśród krajów regionu, że stoją przed przysłowiowym wyborem – albo zawisną razem, albo zawisną osobno.

Pekin z kolei pod tym względem sam stał się swoim największym wrogiem. Zachowania Chin wobec Tajwanu, zniszczenie zasady jednego kraju, dwóch systemów wobec Hongkongu, wywieranie presji na swoich sąsiadów na Morzu Południowochińskim oraz spory graniczne z Indiami w ciągu ostatnich miesięcy sprawiły, że lęk przed chińską dominacją stał się bardzo konkretny nie tylko w krajach regionu Indo-Pacyfiku, ale także poza nim.

Przez lata Waszyngton chciał stworzyć silniejsze więzi pomiędzy swoimi sojusznikami i partnerami w regionie Indo-Pacyfiku. W czasie kadencji Baracka Obamy Pentagon dążył to budowy „bezpieczeństwa sieciowego”.

Z kolei głównym osiągnięciem administracji Donalda Trumpa było ożywienie formatu Quadrilateral, który pojawił się na początku pierwszej dekady XXI wieku, ale pozostawał uśpiony przez kolejną dekadę. „Gwiazdy układają się do ostrzejszej linii wobec Chin” – pisze Derek Grossman z RAND Corporation w czasie, gdy członkowie Quadrilateral uświadamiają sobie, jak bardzo splecione stają się ich geopolityczne losy.

Nie oznacza to, że powstanie coś, co przybierze kształt azjatyckiej wersji NATO. Ani wzrost potęgi Chin, ani też zagrożenie ze strony Korei Północnej nie zbliżyło Seulu czy Tokio, zaś słaba relacja Japonii i Korei Południowej uległa niemal zerwaniu w wyniku ubiegłorocznych sporów terytorialnych i gospodarczych. Z kolei różnice pomiędzy sojuszem USA z Australią - liberalną demokracją, która walczyła w każdej większej amerykańskiej wojnie w XX wieku, a sojuszem USA z Indiami – niepokojąco nieliberalną demokracją, która ma długą tradycję niewchodzenia w sojusze, pozostaje głęboka.

Dodatkowo stworzenie multilateralnego sojuszu, do czasu, aż nie będzie on bezpośrednio i wprost skierowany przeciw Pekinowi, mogłoby potencjalnie zaangażować wszystkich członków we wszystkie spory swoich sojuszników. Zakładając, że Indie dołączyłyby do takiej organizacji, to mogłyby na przykład chcieć wykorzystać ją jako lewar wobec Pakistanu czy właśnie wobec Chin.

Bardziej do przyjęcia byłoby stworzenie czegoś pomiędzy multilateralnym sojuszem a istniejącymi relacjami USA z krajami azjatyckimi. Jak zauważa Derek Grossman, poważny sztab dyskutujący o tym, jak Quadrilateral mógłby pomóc Indiom w wojnie lądowej z Chinami lub pomóc Japonii w starciu powietrznym nad Morzem Wschodniochińskim zmusiłoby Pekin do liczenia się z możliwością, że nawet ograniczona agresja mogłaby przerodzić się w dużo poważniejszy kryzys. Dodatkowo połączone ćwiczenia wojskowe krajów Quadrilateral umożliwiłyby wojskową interoperacyjność, która uwiarygadnia wspólne działania.

Podobnie, jak zauważyło wielu analityków, większa koordynacja wielostronna w zakresie zwalczania chińskiej wojny politycznej – praniu brudnych pieniędzy, operacji informacyjnych oraz innych narzędzi, mających na celu wpływanie na systemy polityczne rywali – mogłaby pomóc demokracjom Pacyfiku w opracowaniu bardziej efektywnej odpowiedzi na działania Pekinu.

Silniejszy wspólny wysiłek mający na celu ograniczenie zależności od chińskich pieniędzy oraz rynków a także bezpośrednie inwestycje zagraniczne w krajach przyjaznych, mogłyby przynieść ważne strategiczne korzyści. Istnieje silny argument, że rozszerzenie Quadrilateral, czy to formalnie czy nie, o takie kraje, jak na przykład Wietnam, skonfrontowałoby Pekin z potencjalną koalicją krajów, która stawałaby się coraz silniejsza wraz ze wzrostem wojowniczości Chin.

Chińskie dążenie do dominacji w regionie oraz wysiłki Pekinu mające na celu uzyskanie siły w skali globalnej mają szanse powodzenia wtedy, gdy Państwo Środka zdoła pokonywać państwa sprzeciwiające się Chinom jedno po drugim, osobno. Pomimo, że ostatnie kilka lat było okresem problemów w wielu amerykańskich sojuszach, to nadmierny wzrost Chin skutkuje zbliżeniem do siebie chińskich rywali. Nie potrzeba „azjatyckiego NATO”, aby USA i ich przyjaciele z obszaru Indo-Pacyfiku mogli zmusić Chin do zapłacenia za ten błąd.