Gdybym była pracującym ojcem, nie rozmawiałybyśmy w ten sposób. Wtedy w ogóle by mnie pani nie pytała o dzieci - mówi Aleksandra Gajewska, wiceprzewodnicząca Rady Warszawy, działaczka Koalicji Obywatelskiej, w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.
Przyszła pani z dzieckiem do pracy?
Tak. Ma trzy miesiące.
Ale po urodzeniu dziecka można być przez rok na płatnym urlopie.
Nie jestem codziennie w biurze, często pracuję z domu. Mam partnera, który wziął półroczny urlop, by opiekować się synkiem. Pomaga nam też moja mama. O, właśnie dzwoni.
Reklama
To jeszcze raz: w Polsce kobieta może być rok na urlopie, najpierw macierzyńskim, potem rodzicielskim.
Macierzyństwo i urlop dają wiele możliwości działania, choć oczywiście inaczej ustawiają priorytety.
Syn miał tydzień, kiedy została pani wybrana wiceszefową Rady Warszawy.
Kiedy było głosowanie, jeden z kolegów zapytał, czy podołam. Przyznam, że mnie to zdziwiło. On, ojciec trójki dzieci, przecież samego siebie nie pyta, czy da radę. I nikt mu takich pytań nie zadaje. Gdybym była pracującym ojcem, nie rozmawiałybyśmy w ten sposób. Cały czas rozmawiamy przez pryzmat tego, że jestem matką. A gdybym była mężczyzną, to w ogóle by mnie pani nie pytała o dzieci. Pamiętam ten moment, kiedy miałam zostać wiceprzewodniczącą. Dyskusja, nie ma mnie na sali. A jeden z kolegów wygłasza zdanie, powtórzono mi: „No, z Olą to trzeba porozmawiać, żeby wiedziała, co jest teraz dla niej najważniejsze”.
To z troski.
Nie z troski. Szczęście, że w tym momencie nie byłam na tej sali, bobym wybuchła. Ja naprawdę wiem, co jest dla mnie najważniejsze.
Co?
Mam jasno ustawione priorytety.
To nie odpowiedź.
Najbliżsi są dla mnie najważniejsi. Gdyby się nagle okazało, że coś dzieje się z moim synkiem, to rzucam wszystko i...
Rzuca pani i Warszawę, i kandydowanie do Sejmu?
Oczywiście. Nasze dziecko jest wyczekane, ukochane. I naprawdę nikt nie ma prawa pouczać mnie ani żadnego rodzica, co jest ważne dla nas i naszego dziecka. Jestem poukładaną osobą. Rodzicielstwo i macierzyństwo nie są powodem do tego, żeby zrezygnować z życia zawodowego, z aktywności społecznej, samorządowej, politycznej. Jestem dorosła i odpowiedzialna.
Mam prawo zapytać, czy karmi pani piersią?
Tak. A ja mam prawo nie odpowiadać. Ale odpowiem: karmię, i robię to w miejscach publicznych. Karmiłam na sesjach Rady Warszawy, jeśli zajdzie taka konieczność, to będę karmić w Sejmie. Kiedy słyszę, że kobiety, gdy są poza domem, zamykają się w toalecie, żeby nakarmić dziecko piersią, to mnie krew zalewa.
Już trzecią kadencję jest pani radną, mogła pani coś już w tej kwestii zrobić.
Mówię, uświadamiam. Zabiegałam o stworzenie specjalnych ławek do karmienia i przewijania, są takie już na Bielanach, pewnie będą kolejne.
Kiedy miałam małe dzieci, nie było można wjechać z Trasy Łazienkowskiej na pl. Na Rozdrożu, trzeba było wózek wnosić po schodach. Dalej jest tak samo.
Wiem, że tak jest.
Zasikane windy przy Rotundzie też nadal są.
Też o nich wiem.
Zadzwoniłam w sprawie wind na podany w nich numer. Nic się nie zmieniło.
Nie wystarcza, by były raz dziennie myte. Ludzie, mieszkańcy, społeczeństwo muszą wiedzieć, że to jest dobro wspólne i po prostu w nich nie sikać.
Nie trzeba iść do Sejmu, żeby to zmienić.
Mam świadomość, jak dużo barier jest na terenie Warszawy. Wystąpiłam o to, żeby powstał projekt „Dostępna Łazienkowska”. Plan został przeanalizowany i wyceniony. Byłam przekonana, że teraz wystarczy tylko odpalić środki. Ale okazało się, że trzeba przejść przez całą procedurę, żeby takie rozwiązanie wprowadzić.