Z Grzegorzem Jarzyną rozmawia Magdalena Rigamonti
Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy - to Leszek Miller.
Jeszcze nie skończyłem.
Prawie 25 lat twórczości w TR Warszawa, wielkie sukcesy - o tym teraz cicho, głośno za to o przemocy i mobbingu w pana teatrze.
Reklama
Nie ma przesłanek, by uznać to za fakty. Nie stosowałem mobbingu, nie stosowałem przemocy.
Skarga była na pana.
Oddalona przez komisję z zewnętrznym ekspertem. W trakcie pracy nad spektaklem „2020: Burza” w mojej reżyserii na kanwie konfliktu z dyrekcją zaczęło się osaczanie mojej osoby. Zaczęto przypisywać mi wypowiedzi i zdarzenia, które nie miały miejsca. Nie znaleziono żadnych śladów mobbingu czy przemocy w mojej działalności. Te zarzuty są wykorzystywane do robienia wewnętrznej polityki w teatrze.
A na konkretnym przykładzie może mi pan o tym powiedzieć?
Przykład jest prosty. Pani mówi: „Jarzyna” i zaraz dodaje: „mobbing i przemoc”. W artykułach prasowych pojawiają się przypisane mi z powietrza wypowiedzi, typu „miał powiedzieć Grzegorz Jarzyna”. Czuję, delikatnie mówiąc, dyskomfort i niesprawiedliwość. Jest to typowe grillowanie dla realizacji partykularnych interesów.
Drze się pan?
Czy się drę?
Tak.
Czy podnoszę głos?
Tak.
W sytuacji gabinetowej - nie. Ale w czasie prób - zdarza się. Aktorzy też podnoszą głos, inni pracownicy i twórcy również. Wynika to z dużych emocji, na których pracujemy podczas prób na scenie. Ale nigdy nie podniosłem głosu, żeby kogoś intencjonalnie upokorzyć.
Bali się pana?
Nie podnoszę głosu, bo mam zły humor, i nie podnoszę głosu po to, żeby ktoś się bał. Podnoszenie głosu wynika u mnie z emocji. Świat teatralny jest bardzo specyficzny. My, artyści, pracujemy na emocjach. Są naszym narzędziem. Wszyscy je wykorzystujemy, często wchodzimy w nie bardzo głęboko, co potem widać w spektaklach. Dzięki temu, kiedy gramy na międzynarodowych scenach, widzowie nie muszą czytać napisów, tłumaczeń, tylko czują, rozumieją mowę ciała i emocje.
Teraz ludzie czują, że nie chcą już pana na stanowisku dyrektora teatru.
Myślę, że zespół chce pokoleniowej zmiany. U Szekspira wszystkie dialogi są podważalne, tam jest zawsze jakiś rodzaj nieprawdy. Uważam, że każde słowo można podważyć, każdą intencję można zrozumieć na opak. Emocje są w ciele. I wiem, że ciało nigdy nie kłamie. Dobra grupa teatralna, a szczególnie ta grupa, którą przez lata tworzyłem, którą pieczołowicie dobierałem, doskonale to rozumiała, była dla mnie zawsze najważniejsza.
Zwalnia się kilkadziesiąt osób z pana teatru, a pan mówi o emocjach.
Myślę, że jest wiele powodów, dlaczego tak się stało. Wcześniej był to bardzo zżyty zespół. Było duże poczucie bezpieczeństwa. Były silne emocje, ale zawsze był dialog. Wyjaśnialiśmy ze sobą konflikty wewnątrzteatralne. Wprowadzone przez dyrektor naczelną zmiany strukturalne w zespole były dla większości - w tym i dla mnie - nie zawsze jasne i adekwatne do tego, co kształtowaliśmy i do czego dążyliśmy do tej pory.
Pan też jest powodem tych odejść.
Nigdy wcześniej nie usłyszałem od aktorów czy związku zawodowego, że jeśli odejdę, to problem będzie rozwiązany. Kiedy do mnie dotarło, że zespół chce mojego zwolnienia, podjąłem decyzję, że rezygnuję ze sprawowania funkcji dyrektora artystycznego.
Po co?
Dla dobra zespołu, dla losu zespołu, na którym mi bardzo zależy i który budowałem przez całe moje dojrzałe życie. Wydaje mi się to jedynym honorowym rozwiązaniem.
Tomasz Lis...
Proszę mnie z nikim nie porównywać.