Biespriedieł to pojęcie pochodzące z fieni, rosyjskiej gwary więziennej. Grypsera definiuje ten termin jako działanie bez uwzględniania nawet minimalnych reguł gry. Amoralność w postępowaniu wobec wszystkiego i wszystkich. Jeśli z kimś współpracujesz i jesteś jego dłużnikiem, zdradź go, aby nie czuł się zbyt pewnie. Jeśli chcesz z kimś wejść w biznes, zaproś go do domu publicznego i nagraj. Film zatrzymaj, by w odpowiednim momencie móc go wysłać żonie swojego wspólnika.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Donoś na przyjaciół i równocześnie zapewniaj, że gardzisz konfidentami i nigdy nie zdecydowałbyś się na współpracę z milicją czy więziennymi klawiszami. Jeśli ktoś jest silny albo zwyczajnie oporny i nie potrafisz się z nim porozumieć, po prostu go zabij.
Taka jest logika biespriedielszczika. Najczęściej złodzieja, który już zarobił, czyli dostał i odsiedział wyrok. Albo czekisty. Nie można jej poddać ocenie moralnej. Ona po prostu istnieje i warto sobie z tego zdawać sprawę. Po doniesieniach o tym, że na zlecenie Władimira Putina prowadzono operację specjalną przeciw dwóm kandydatom na prezydenta supermocarstwa, jakim są Stany Zjednoczone, zastanówmy się, gdzie leży granica działań Rosji. I czy jest nią powstrzymanie się przed stworzeniem fizycznego zagrożenia wobec polityka obcego państwa? Czy można bagatelizować sygnały, jakie płyną z USA, a wcześniej płynęły z innych państw?
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Reklama
Analizując przypadek amerykańskich wyborów, warto sobie zadać pytanie, czy nie czas, aby politykę Kremla zacząć postrzegać właśnie przez pryzmat biespriediełu. I czy wcześniej nie myliliśmy się w ocenach, np. gdy zastanawialiśmy się nad możliwością nagrania spotkania Putin – Tusk w Moskwie. Choćby po to, by – załóżmy czysto teoretycznie – zmanipulować reakcję premiera na słowa Putina o oddaniu Lwowa Polsce – które według niektórych źródeł padły – i wykorzystać ją do poróżnienia Kijowa i Warszawy lub szantażowania polskich władz. Albo czy Putin mógł stworzyć warunki, w których lądowanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego i niemal całej polskiej elity okazało się niemożliwe. Nie chodzi nawet o zamach, ale stworzenie sytuacji – choćby z powodu braków technicznych lotniska i niedociągnięć kadrowych na wieży – prowokującej dramat.
Przed kilkoma tygodniami na łamach DGP pisaliśmy o planach dokonania zamachu lub pojmania premiera Czarnogóry Mila Dukanovicia. Lidera państwa, które niebawem stanie się najmłodszym członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego i które jest zarazem jego najsłabszym ogniwem. Uderzenie w Dukanovicia zostało udaremnione między innymi dzięki wysiłkom ukraińskich służb specjalnych, które miały stosunkowo dobrze rozpoznanych wykonawców zadania – zaprawiony w Zagłębiu Donieckim i kontrolowany przez rosyjskie służby specjalne legion serbskich ochotników. Dzięki tej wiedzy Ukraińcy mogli wystawić Serbów władzom w Belgradzie, które starają się o akces do UE i nie życzą sobie, by ich obywatele brali udział w międzynarodowych awanturach pod nadzorem Kremla.
Wcześniej mieliśmy rok 2008 i słynne nagranie z wojny o Osetię Południową, na którym widać, jak rosyjskie samoloty szturmowe próbują namierzać cele w miejscu, w którym akurat znajdował się prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili. Z kolei cztery lata wcześniej nieznani sprawcy próbowali otruć kandydata na prezydenta Ukrainy. Wiktor Juszczenko przeżył, ale jak sam przyznawał w rozmowie z nami i co potwierdzali jego współpracownicy, przez wiele miesięcy po objęciu urzędu nie był w stanie na sto procent sprawować swojego urzędu. Jego hospitalizacje i ciągła nieobecność w miejscu pracy po pomarańczowej rewolucji ułatwiły wytworzenie się systemu układów, który ostatecznie skompromitował prozachodnie władze w Kijowie. Cel maksimum nie został osiągnięty, bo Juszczenko przeżył, ale korzyści z jego choroby były oczywiste.
Zamach na szefa rządu, prezydenta, kandydata na prezydenta, lidera opozycji nie wchodzi w rachubę? Zgodnie z logiką biespriediełu jak najbardziej tak. ⒸⓅ