Jeden ze znajomych menedżerów co roku jeździ nowym autem, oczywiście kupowanym przez firmę. Jeszcze ciekawsze było to, że według jego obliczeń kosztowało to firmę nie więcej niż 5-7 tys. zł rocznie (nie licząc oczywiście kosztów paliwa czy serwisu), a były to auta, kosztujące w salonie około 100 tys. zł.

Jak to możliwe, skoro kupując takie auto w salonie po roku zwykły klient sprzedałby je nie za więcej niż 75-85 tys. zł w zależności od marki? To dałoby koszty wynikające z utraty wartości rzędu 15-25 tys. zł.

Pomysł jest prosty - sprzedać i odkupić

Otóż udaje się to, dzięki transakcji typu buy-back. Firma, która kupuje u producenta kilkadziesiąt czy lepiej kilkaset aut, może pewną pulę zakupić właśnie w ramach takiej transakcji. Polega ona na tym, że producent udziela upustu na zakup takiego samochodu, który sięga 10-20 proc. w zależności od wielkości klienta.

Reklama

Łatwo policzyć, że na wspomnianych samochodzie za 100 tys. zł będzie to 10-20 tys. zł upustu. Oznacza to, że firma kupuje samochód za 80-90 tys. zł. Dodatkowo sprzedawca samochodu zobowiązuje się, że odkupi takie auto po roku, często po ustalonej z góry cenie, często niewiele niższej (właśnie o przykładowe 5-7 tys. zł) od ceny zakupu auta.

Potem stosunkowo łatwo sprzedaje takie mało używane auto w ramach swojej sieci. Nawet jeśli nie zyskuje na takiej transakcji, to zarabia na zakupie i serwisowaniu całej floty aut średniej klasy. Te zwykle są użytkowane przez trzy-cztery lata. Ze względu na duże przebiegi często trafiają do serwisów na naprawy i przeglądy. A to jedno z ważniejszych źródeł przychodu koncernów motoryzacyjnych.

Jednak jest to opcja dla wybranych

Z tego powodu na takie tanie auta dla menedżerów mogą sobie pozwolić firmy leasingowe czy zarządzające flotami oraz przedsiębiorstwa, które samodzielnie kupują i zarządzają swoją flotę samochodów.

Szczególnie ta pierwsza grupa może korzystać z tego typu mechanizmu, bo kupują one kilka tysięcy aut rocznie. Część trafia do klientów, ale część może pozostać w dyspozycji pracowników firmy.

Tu przeprowadzenie takiej transakcji ma największy sens, bo firma może korzystać tylko z benefitu (czyli buy-backu), a obrót autami, które potem przez trzy-cztery lata trafiają do serwisów powiązanych z koncernem motoryzacyjnym realizują ich klienci.

Popularne na krótki termin

Transakcje to jednak nie nowość i nie jedyny sposób na zapewnienie tanich aut dla menedżerów. Na przykład dla firm zajmujących się wynajmem krótkoterminowym (których stanowiska można znaleźć na lotnikach czy w hotelach) takie transakcje to wręcz podstawa działalności.

Jeśli chcą utrzymywać wysoki standard aut, muszą sobie założyć, że np. nie oferują aut starszych niż 9-12 miesięcy i o przebiegu nie większym niż 40-50 tys. km. Chodzi o to, żeby były to auta nie sprawiające kłopotów użytkownikom. Z podobnych względów takie transakcje są popularnie również w segmencie wynajmu aut dostawczych. - Na rozwiniętych rynkach przyjmuje się, że wynajmowane auto nie powinno być starsze niż pół roku. Daje to firmie wynajmującej szansę na sprzedaż takiego auta w jeszcze dobrym stanie i uzyskanie dobrej ceny – mówi Artur Nowicki, dyrektor generalny Fraikin Polska.

Przy samochodach z tego segmentu przebiegi rzędu 100 tys. km rocznie nie są rzadkością. Łatwo policzyć, że gdyby używać tego auta przez trzy lata miałoby 300 tys. km przebiegu. Takie auto trudno byłoby sprzedać za dobrą cenę. Jeśli jest użytkowane przez sześć miesięcy czy nawet rok, można liczyć, że będą nimi zainteresowani drobni przedsiębiorcy, którzy przejeżdżają takim samochodem 20 czy 30 tys. km. Jeśli nie stać ich na nowe auto, wolą kupić roczny egzemplarz 20-30 proc. taniej niż w salonie, bo i tak przy takiej intensywności użytkowania będą mogli nim jeździć kilka lat.