Po przyjęciu wspólnej waluty polskie firmy zostaną poddane większej konkurencji. Aby łatwiej sobie z nią poradziły, konieczne jest zdjęcie z nich wielu ciężarów administracyjnych. Koszt tych ciężarów kilka lat temu Komisja Europejska oszacowała na 10 mld euro.
Czy po przyjęciu wspólnej waluty polskie firmy zostaną poddane silniejszej konkurencji ze strony przedsiębiorstw z innych krajów strefy euro?
- Na pewno zostaną poddane silniejszej konkurencji, i to zarówno na rynku zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Dzisiaj w relacjach zewnętrznych nie istnieje możliwość bezpośredniego porównywania kosztów firm i ich cenowych ofert rynkowych. Dokonuje się to poprzez kurs walutowy, na który wpływ ma bardzo wiele czynników. Zaburzają one obraz zarówno cen, jak i efektywności działania firm. Gdy nie będzie konieczności wymiany walut, klienci łatwiej będą mogli porównywać oferty różnych przedsiębiorstw, a inwestorzy - stopy zwrotu z inwestycji. W takiej sytuacji będzie trudniej odnaleźć się firmom, które dzisiaj nie funkcjonują na rynkach zewnętrznych, nie uwzględniają w swoich operacyjnych i strategicznych działaniach kursów walut.
Powiedziała pani, że trudniej będzie tym firmom, które nie zwracają uwagi na czynnik kursowy. Czy w tej chwili kurs je chroni przed większą konkurencją?
Reklama
- Przez ostatnie lata rosnąca siła złotego chroniła importerów, pozwalała im być bardziej konkurencyjnymi na rynku wewnętrznym nie dzięki efektywności własnej działalności czy dzięki cechom produktów czy usług, które importowali, lecz dzięki kursowi. Jednocześnie silny i rosnący kurs złotego zmuszał do większej efektywności eksporterów. Musieli stale zmniejszać koszty swojej działalności, aby móc amortyzować wzrost kursu złotego. Dzisiaj słaby złoty chroniłby eksporterów i mógłby pozwolić im na nieefektywność, gdyby nie osłabienie koniunktury u zagranicznych partnerów, które wpływa na popyt zewnętrzny. Po przyjęciu wspólnej waluty ten czynnik zniknie, a przedsiębiorstwa zostaną poddane testowi prawdy o własnej efektywności, której nie będzie pogarszał ani poprawiał kurs walutowy. Powinno to zwiększyć efektywność polskich przedsiębiorstw. Już teraz widać, że lepiej sobie radzą te firmy, które sprzedają na rynki zagraniczne. Jeśli porównamy efektywność firm eksporterów z tymi, które nie eksportują, to widać, że eksporterzy cechują się znacznie lepszymi parametrami ekonomicznymi i finansowymi.
Skoro polscy eksporterzy są konkurencyjni, to przyjęcie euro ich nie zaboli?
- Wszystko zależy od tego, po jakim kursie przyjmiemy euro. Latem 2008 r., kiedy złoty był najmocniejszy, a kurs euro sięgał 3,2-3,3 zł, a jednocześnie koszty wynagrodzeń i koszty surowców ciągle rosły, firmy eksportujące wyraźnie mówiły, że jest to graniczna wartość złotego wobec euro, którą mogą udźwignąć. Oznacza to, że gdybyśmy wchodzili do strefy euro przy jeszcze silniejszym złotym, byłoby to nie do zaakceptowania dla eksporterów. Osłabienie kursu złotego, z którym mamy do czynienia od końca 2008 r., poprawia sytuację tej grupy przedsiębiorstw i zapewne taki kurs chętnie widzieliby jako kurs wejścia do strefy euro. Natomiast powstaje pytanie, jak byłoby z importerami. Mamy bardzo duży import inwestycyjny, który dla naszej gospodarki jest szalenie ważny - jesteśmy gospodarką rozwijającą się. Więc dla importerów przyjęcie euro przy zbyt wysokim kursie wspólnej waluty byłoby trudne do przyjęcia.
Czyli można powiedzieć, że to kurs będzie tym czynnikiem, który zdecyduje o konkurencyjności polskich firm w strefie euro?
- Nie, nie tylko. To bardzo ważny czynnik, który zdecyduje o efektywności firm w chwili wchodzenia do strefy euro oraz w okresie tuż po akcesji, ale konkurencyjność buduje się w oparciu o różne czynniki, nie tylko cenę, lecz także jakość produktów i usług, innowacyjność, relacje z odbiorcami i dostawcami, odpowiednio dobrane kanały dystrybucji, odpowiednią promocję, zmiany organizacyjne wewnątrz firmy, zarządzanie wiedzą w firmie.
Korzyści z wejścia Polski do strefy euro dla przedsiębiorstw można mierzyć m.in. ponoszonymi dzisiaj kosztami związanymi z wymianą złotego na euro, a także z kosztami ubezpieczania się od ryzyka kursowego, które po wprowadzeniu euro znikną. Obniży to koszty działalności firm, a tym samym zwiększy ich rentowność.
Czy te koszty są duże?
- Zależą one od skali działania firmy na rynkach zewnętrznych. Im jest ona większa, tym koszty są wyższe. Zależą one również od stopnia zmienności kursu złotego wobec innych walut, przede wszystkim wobec euro. Zmienność to ryzyko, a ryzyko to koszty, które firma ponosi, ubezpieczając się od niego, albo koszty, które może ponieść, gdy nie ubezpiecza się od ryzyka, a ryzyko przestanie być tylko prawdopodobieństwem wystąpienia jakiegoś zjawiska, a stanie się faktem. W niektórych firmach koszty te są zatem bardzo duże.
Pytam, bo spotkałem się z opinią, że w skali gospodarki są to niewielkie koszty.
- Może w całej gospodarce koszt związany z wymianą walut oraz z ryzykiem zmienności kursu walutowego nie jest duży, natomiast dla pojedynczego przedsiębiorstwa mogą to być bardzo znaczące kwoty. Mamy w Polsce 1,75 mln aktywnych przedsiębiorstw. W tej grupie 1 proc. to przedsiębiorstwa średnie i duże. Wśród nich niespełna 50 proc. to eksporterzy. W grupie firm małych i średnich ten odsetek jest znacząco mniejszy. W całym sektorze przedsiębiorstw liczba eksporterów wynosiła w najlepszym pod tym względem 2003 roku 50 075, a w 2006 roku spadła o ponad 1/3 - do 31 777 firm (większość to firmy duże). Dzisiaj jest niewiele większa. Jeżeli do tego dołączymy firmy-importerów, to łącznie przedsiębiorstw, dla których kurs złotego ma bezpośrednie znaczenie dla ich działalności, będzie nie więcej niż 6-7 proc. ogólnej liczby firm.
Zatem gdy rozłożymy koszty związane z kursem złotego i jego zmiennością na wszystkie istniejące w naszym kraju firmy, to rzeczywiście okaże się, że są one niewielkie. Jednak gdy przyjrzymy się, jak bardzo obciążają one te firmy, które rzeczywiście eksportują lub importują, to wówczas zobaczymy, że dla działalności tych firm mają one bardzo duże znaczenie. Natomiast dla efektywności dużej grupy firm nie uczestniczących w wymianie międzynarodowej koszty mają także znaczenie - pośrednie. Kupując importowane przez inne firmy towary, płacą także pośrednio za koszty związane z koniecznością wymiany walut i ryzyka ich zmienności. A więc makroekonomiczne podejście do kwestii kosztów wymiany nie ma wielkiego sensu. Istotne jest to, o ile wzrośnie efektywność poszczególnego przedsiębiorstwa dzięki wprowadzeniu euro.
Jakie inne czynniki będą miały wpływ na konkurencyjność firm?
- Elementów budujących konkurencyjność jest bardzo wiele, ale wybiorę cztery. Cena, jakość, innowacyjność, dystrybucja i promocja. Prawie 60 proc. firm twierdzi, że jest konkurencyjna cenowo zarówno na rynku polskim, jak i unijnym (niezależnie od tego, czy na tym rynku sprzedają, czy nie) - choć ten odsetek z roku na rok spada. Od wejścia do Unii Europejskiej przedsiębiorstwa budowały i budują te pozostałe elementy swojej konkurencyjności. Zdecydowanie poprawiły jakość, są także coraz bardziej innowacyjne. Wprawdzie parametry makroekonomiczne mówią, że sytuacja pod względem innowacyjności polskich firm jest dramatyczna - tylko 0,56 proc. PKB wydajemy na badania i rozwój, ale z badań przeprowadzanych przez PKPP Lewiatan wynika, że to, co dzieje się w naszych przedsiębiorstwach jest imponujące. Na przykład inwestycje, które były realizowane w 2007 i do połowy 2008 roku, i to nawet w firmach małych i średnich, miały na celu zmiany jakościowe w przedsiębiorstwach. Najsłabiej firmy czują się pod względem dystrybucji i promocji.
Powiedziała pani, że coraz mniej jest firm, które są konkurencyjne cenowo. To oznacza, że nasze produkty drożeją.
- Owszem, drożeją, ale nie z powodu samego wzrostu kosztów, co też oczywiście ma miejsce. Chodzi o to, że dzięki lepszej jakości i innowacyjności możemy nasze produkty sprzedawać po wyższej cenie, uzyskując wyższe marże.
Koszty będą rosły, przede wszystkim z powodu większych kosztów pracy. Czy jest jakaś możliwość, aby dzięki zmianom w polityce rządu oraz w prawie pomóc firmom w ograniczaniu tego tempa wzrostu płac?
- Samo wyliczenie regulacji prawnych, które należałoby zmienić, poprawić czy w ogóle z nich zrezygnować, zajęłoby mnóstwo miejsca. Ale żeby była pełna jasność - tego nie należy zrobić tylko dlatego, że wchodzimy do strefy euro. Jest to konieczne po to, aby podtrzymać konkurencyjność polskiej gospodarki, aby jej niepotrzebnie nie obciążać. Po naszym wejściu do Unii Europejskiej Komisja Europejska w 2005 roku bardzo zgrubnie oszacowała, że koszty administracyjne dla polskiej gospodarki, wynikające z regulacji prawnych, sięgają od 7,7 do 9,9 mld euro, czyli od 32 do 40 mld zł. W szczytowym roku 2007 zyski przedsiębiorstw w Polsce sięgały ponad 88 mld zł, to znaczy, że same koszty administracyjne stanowią prawie 50 proc. całości zysku firm. Jeśli jednak policzylibyśmy je dokładniej, wyszłoby, że nie jest to 10 mld euro, ale znacząco więcej.
Jakie więc zmiany w regulacjach są potrzebne, aby zwiększyć konkurencyjność polskich firm?
- Przede wszystkim konieczne są zmiany dotyczące kodeksu pracy, zasad zatrudniania oraz funkcjonowania pracowników w przedsiębiorstwach. Potrzebna jest większa elastyczność. Zwykle tu pada argument o tym, że już to wszystko mocno uelastyczniliśmy. Na przykład można już zatrudniać osobę, która będzie pracowała w domu. To jest rzeczywiście elastyczna forma zatrudnienia, ale absurd polega na tym, że ja, jako przedsiębiorca, muszę wziąć pełną odpowiedzialność za to, co się dzieje u pracownika w domu. A więc nawet w tych regulacjach, które dają szansę na elastyczne zatrudnianie, są zapisy, które uniemożliwiają ich stosowanie.
A poza kodeksem pracy?
- Tu mamy choćby osławioną ustawę o swobodzie działalności gospodarczej, która wymaga zmian, choćby doprecyzowania. Mówi ona np. o kontrolach. Obliguje do tego, aby kontrole się na siebie nie nakładały. Pierwsza wersja tej ustawy weszła w życie na początku 2005 r. Koszty kontroli dla przedsiębiorstw małych i średnich, gdy jeszcze tej ustawy nie było, czyli w 2004 roku, wynosiły ok. 1,5 mld zł. Po tym, gdy ustawa weszła w życie, mimo że zawiera niedoskonałe i nieścisłe regulacje, a kontrole i tak często nakładają się na siebie, koszty obliczone dla roku 2005 spadły do ok. 800 mln zł. I to mimo że liczba kontroli była większa. Widać zatem, jak jedna, ciągle jeszcze niedoskonała regulacja, ale regulacja normująca obciążenia przedsiębiorstw, pozwoliła obniżyć koszty związane z kontrolami w firmach o prawie 50 proc. A proszę sobie wyobrazić, co się będzie działo, gdy będziemy mieli jasne i przejrzyste ustawy podatkowe. I nie chodzi tutaj o stawki podatkowe. Ważne jest, aby ustawy podatkowe były jasno napisane, jednoznacznie wskazywały obowiązki podatników. Tymczasem sami urzędnicy podatkowi często nie wiedzą, jak być powinno. Na dodatek przedsiębiorca ponosi wysokie koszty, gdy okaże się, że źle stosowano w jego firmie przepisy. Dzisiaj mamy już instytucję wiążącej interpretacji prawa podatkowego, dzięki czemu ryzyko podatkowe może być mniejsze. Taką instytucję wiążącej interpretacji przepisów prawa w innych obszarach wprowadza kolejna nowelizacja ustawy o swobodzie działalności gospodarczej.
Póki nie będzie jasnych regulacji, które pozwolą każdemu Janowi Kowalskiemu przeczytać i zrozumieć, co do niego należy, będziemy narażać się na olbrzymie koszty. Niebywale dużo mikroprzedsiębiorstw upadło i upada z powodu braku rozumienia ustaw i rozporządzeń, które dotyczyły ich działalności, w tym zobowiązań podatkowych.
A czy można by zwiększyć konkurencyjność firm dzięki zmianom w stawkach podatkowych?
- Im więcej państwo nam zabiera w postaci danin, tym większa jest presja na wzrost płac. Podnosi to koszty działania przedsiębiorstw. Jednocześnie zmniejsza możliwości konsumpcyjne gospodarstw domowych. A więc obniżka stawek podatku od osób fizycznych, jaka miała miejsce 1 stycznia tego roku, jest krokiem w dobrym kierunku.
Nie udało się obniżyć podatku od dochodów z działalności gospodarczej do 15 proc., co było na sztandarach rządzącej PO. Taka obniżka zwiększyłaby konkurencyjność przedsiębiorstw, bowiem zwiększyłaby zdolności akumulacyjne firm, a więc i szanse na inwestycje. To szczególnie ważne dzisiaj, gdy banki ograniczają akcję kredytową ze względu na kryzys na światowych rynkach finansowych.
• MAŁGORZATA STARCZEWSKA-KRZYSZTOSZEK
Doktor nauk ekonomicznych, adiunkt na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, Dyrektor Departamentu Eksperckiego Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Specjalistka w dziedzinie finansów przedsiębiorstw.