Założona przez Wintershall i Gazprom spółka Wingas namawia Polskę do realizacji projektu, który pozwoliłby nam zwiększyć import rosyjskiego gazu z Zachodu. Chodzi o budowę tzw. rewersu na rurociągu jamalskim, którym do naszych zachodnich sąsiadów płynie rosyjski gaz. Choć resort gospodarki na to przedsięwzięcie patrzy z optymizmem, Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo podchodzi do niego bardzo sceptycznie.

PGNiG nie jest zachwycone

– Tak zwany reverse flow na Jamale to żadna rewelacja. Takie są przecież uregulowania unijne. UE dąży do tego, by wszystkie rurociągi mogły tłoczyć surowce w obie strony – mówi Michał Szubski, prezes PGNiG.
Okazuje się, że PGNiG wcale nie pali się do gazu z tego kierunku. Eksperci nie są zdziwieni – taki rewers nie zagwarantuje nam przecież faktycznej dywersyfikacji źródeł dostaw, a jedynie umocni uzależnienie od surowca ze Wschodu. – Zanim zachłyśniemy się tą propozycją, proponuję zastanowić się, dlaczego przychodzi z nią firma będąca pod dość dużą kontrolą Gazpromu – dodaje Michał Szubski.
Reklama

Mają za dużo surowca

Wingas wcześniej proponował nam podłączenie do niemieckiego gazociągu Opal. Nie udało mu się przekonać polskich władz do tej inwestycji, ponieważ Opalem popłynie paliwo z biegnącego pod Bałtykiem rosyjskiego gazociągu Nord Stream, któremu sprzeciwia się nasz rząd.
Dlatego Gerhard Konig, prezes Wingasu, przedstawił nową propozycję. A w zanadrzu ma kolejne. – Podłączenie do Opala to tylko jedno z proponowanych rozwiązań. Jest reverse flow na Jamale, istnieją też inne możliwości budowy połączeń międzysystemowych – mówił podczas niedawnej wizyty w Polsce.
Niemcy naciskają, bo nie wiedzą, co zrobić z zamówionym gazem. W I półroczu mieli zakontraktowane dostawy 12,3 mld m sześc. rosyjskiego gazu. Zużyli zaledwie 56 proc. Za niewykorzystane paliwo będą musieli jednak zapłacić ponad 1 mld dol.