Jest pan znany z akronimów i porównań dotyczących recesji. Który jest pana aktualnym faworytem?

Skrót LUV. W zachodniej Europie recesja w kształcie litery L – może być L kursywą, bo wtedy ma się coś w rodzaju podnoszonej klapki; w USA recesja w kształcie U, co oznacza, że Ameryka dojdzie do siebie, ale to potrwa nieco dłużej; w Azji i Ameryce Łacińskiej recesja w kształcie V. Uwzględniłem nawet Rosję. Wydaje się, że Rosja da sobie radę, pod warunkiem że cena ropy naftowej pozostanie powyżej linii 70 dolarów.
Jakiś czas temu słyszeliśmy od pana: Mea culpa.
Ode mnie? Mea culpa? Nie, nie i jeszcze raz nie!
Reklama
Czy nie ma pan poczucia, że nie docenił pan głębi tej recesji?
Co za bezwzględność!... Nie wiem, czy padło mea culpa, ale uważam, że w czasach takich, jak te mamy skłonność do nadmiernego optymizmu. W tym przypadku na pewno tak było.
Czy nie niepokoi pana myśl, że może nadal panuje nadmierny optymizm?
Uważam, że oceniamy sytuację bardzo realistycznie od pierwszej połowy tego roku. Godne uwagi jest to, że im bardziej negatywne mam nastawienie, tym lepiej kształtują się ceny akcji. W pewnym sensie to ciekawe.
W których krajach najsilniej obstawiałby pan zwyżkę?
Nie wolno nie doceniać gospodarki USA... ale, odpowiadając na pani pytanie o najwyższe tempo – chyba w Brazylii, na pewno w Indiach, na pewno w Chinach, na pewno w Rosji, a poza tym w krajach, które w Goldman Sachs nazywają „następną jedenastką”. Chodzi o takie kraje, jak Turcja, Pakistan, Meksyk, Kolumbia, Argentyna i kraje Bliskiego Wschodu – a my mówimy też o północnej Afryce, o Nigerii. RPA miała coś w rodzaju warstwy ochronnej dzięki kontrolowanym kursom walut i dzięki temu, że banki nie popełniały szaleństw. To są te kraje – oszczędzające kraje – którym się uda.
A co z panem? W walentynki kończy pan sześćdziesiąt pięć lat...
Rani mnie pani – chyba już sobie pójdę. Co za nieuprzejmość! No, kończę – i co z tego?
Ma pan jakieś plany?
Plany co do czego?
Co do przekazania sterów. Wybrał pan następcę?
Co roku przygotowujemy plany sukcesji – robimy to od pięciu czy sześciu lat, zarząd i ja, z religijną skrupulatnością... Nie, będę robił swoje, dopóki mi pozwolą. Wiem, że przyjdzie chwila, gdy ktoś postuka mnie w ramię i powie: Martin, już dość naknociłeś, chyba już czas...
Mógłby pan dojść do wniosku, że chciałby pan robić coś innego...
Nie, nie i nie. To jest choroba założyciela, mentalność założyciela... Wymyśliłem takie porównanie: kiedy zakłada się spółkę, to jest stan najbliższy porodowi u mężczyzny, nie fizycznie, ale w przenośni. Jasne? Poza tym jest tak, jak powiedział Bill Shanky: Futbol to nie jest sprawa życia j śmierci – to coś ważniejszego.
No i WPP nie jest sprawą życia i śmierci – jest o wiele ważniejsza. Myślę, że emocjonalny związek założyciela z firmą jest jak poród, poród pomysłu. Związek uczuciowy jest tak silny, że człowiek chce – przynajmniej tak jest ze mną – żeby trwał najdłużej, jak się da.
Mistrz przejęć
Sir Martin Sorrell (64 lata) był dyrektorem finansowym Saatchi & Saatchi na początku lat 80. zeszłego wieku. Potem objął udział w Wire and Plastic Products produkującej koszyki na zakupy i przeprowadził serię zuchwałych kampanii, przejmując spółki zaliczane do najbardziej znanych w branży marketingu i łączności, m.in. Grey, JTW i Ogilvy. W zeszłym roku, w wyniku przejęcia Taylor Nelson Sofres za 1 mld funtów, WPP wyprzedziła Omnicom – dotychczas największy na świecie, pod względem przychodów, holding agencji reklamowych.